„Ręce precz od naszych dzieci”

Przemysław Witkowski

Fot. Ilona WitkowskaMam dość specjalny stosunek do Mariusza Trynkiewicza. To mój własny pedofil z dzieciństwa. Właśnie on napełniał mnie kiedyś szczególnym lękiem. On też zwiastował mi narodziny nowej ery – ery indywidualnego strachu przed innym, obcym. Tym, który może wejść znienacka w nasz świat i go zniszczyć.

Mimo że minęło od tych wydarzeń całe dwadzieścia pięć lat, pamiętam jak dziś wygląd Trynkiewicza z portretu pamięciowego, charakterystyczne nakrycie głowy, wąsy. Siedzieliśmy wtedy z kolegami pod bramą, przyglądając się uważnie każdemu wąsaczowi w odpowiednim wieku, w pełni przekonani, że pedofil krąży wśród nas, że zaatakuje, że może to być nasz sąsiad z końca ulicy, ten trochę dziwny stary kawaler, samotnik. Z trzepaka pod wielkim drzewem na podwórku obserwowaliśmy uważnie przewijających się przechodniów, szczególnie tych nam nieznanych, obcych. Nawet po po aresztowaniu Trynkiewicza dziwni wąsacze nie przestali nas niepokoić. Może dlatego, że niezbyt skrupulatnie w wieku lat siedmiu śledziliśmy telewizyjne wiadomości.

 

 

Niezatarte wrażenie z dzieciństwa podtrzymywały kolejne medialne doniesienia o dziecięcych prostytutkach, mafii pedofilskiej, Marcu Dutroux. Skończyła się niewinność, skończyło się zaufanie. Zwykłe pytanie od sąsiada pod sklepem: „Co słychać?” mogło przecież momentalnie zamienić się w przemoc, gwałt, morderstwo. Inny stał się obcym; kimś, kto mógł zaatakować; kimś, kogo należało się obawiać. Atak mógł nadejść zewsząd, dowolna twarz z tłumu mogła być twarzą potwora. Nagle lęk był stale na miejscu, bo to nie był lęk, to była czujność.

Pedofil to niezmiennie w ocenie społecznej najniższy rodzaj bytu, nawet w więzieniu, gdzie ma on od grypsujących w zasadzie z automatu karę śmierci. W najlepszym razie może zostać co najwyżej cwelem. Jest zły, zdeprawowany, jest poza społeczeństwem, a może być nim każdy, bo niezależnie od sugestii Jona Lajoie pedofile nie wyróżniają się jakąkolwiek cechą stroju czy wyglądu. Ten mechanizm stygmatyzacji opiera się na podobnym schemacie, jak te zastosowane względem Żydów czy Romów, tym razem jednak zastosowany jest w czystym ekstrakcie, już nie wobec jakiejś konkretnej grupy obcych, innych, a wobec całego społeczeństwa, w którego gąszczu kryją się ci właśnie gwałciciele i mordercy. Pedofil przychodzi nie jako reprezentant konkretnej grupy etnicznej, religijnej czy subkulturowej, ale właśnie jako uniwersalny obcy. Jest najmroczniejszym innym, bo niewiele jest silniejszych tabu w naszej kulturze niż pedofilia. Atak wymierzony w dzieci jest również typowym elementem każdej „paniki moralnej” – czy to tyczącej się mniejszości etnicznych (porywanie przez nie dzieci), religijnych (zabijanie chrześcijańskich niemowląt na mace), czy to dotyczącej zwierząt (psy i śmiertelne pogryzienia nieletnich czy zwierzęta egzotyczne i związane z nimi wypadki) albo spożywania narkotyków (mityczny diler oferujący darmową działkę, „szkoda, że Cię nie ma”). Dzieci to wyjątkowo cenne, w wyludniającej się Polsce, dobro i atak na nie boli tu najbardziej. Więc żeby bolało, sprawa musi dotyczyć dzieci. I tak oto powstaje w zbiorowej wyobraźni potwór, który zniszczy nam życie gwałcąc i zabijając nasze dziecko. Nie ma nad nim kontroli społeczeństwo, nie ma państwo, nie ma kościół. Jest ucieleśnieniem zła. Kiedy wspólnota się rozpada, wilki wychodzą na żer. Nie maja tu znaczenia żadne twarde liczby. Przecież nie chodzi o prawdziwe zagrożenie pedofilią, a raczej o stan ducha, o dominującą fantazję, o to, jak wyobrażamy sobie zagrożenie. A nie o to, pod jaką postacią rzeczywiście wystąpi.

Trynkiewicz zamordował i stał się postacią emblematyczną, twarzą tego wyobrażenia, jego ucieleśnieniem, mimo że nie jest typową postacią dla polskiej pedofilii. Około 30% sprawców tego typu aktów to krewni dziecka, najczęściej ojcowie, wujowie czy kuzyni. Około 60% to inni znajomi, tacy jak przyjaciele rodziny, „wujkowie”, osoby pilnujące dzieci, sąsiedzi. Obcy są sprawcami około 10% przypadków wykorzystywania seksualnego dzieci. W Polsce generalnie wszystko zostaje w rodzinie. Mało kto korzysta z dziecięcej prostytucji, bo i nie za wiele mamy takich prostytutek, męskich czy żeńskich. Oficjalnie policja w Polsce zatrzymuje rocznie ok. 200 nieletnich uprawiających prostytucję; głównie dziewcząt, ale także kilkunastu chłopców. Sporo pedofilów korzysta z materiałów w sieci (http://tvp.info/informacje/polska/siec-pelna-pedofilow-i-pornografii-dzieciecej/13970704). To karalne, ale dla pedofilii bezpieczniejsze, bo wyjść na ulicę albo nawiązać relację z dzieckiem to przy złapaniu często wyrok śmierci. Reszta sypia z córkami, synami, wnukami czy pasierbicami, bo przecież kto by chciał donosić policji na własną rodzinę?

 

 

Trynkiewicz jest inny. Jest takim właśnie pedofilem, jakiego uczą nas lękać się media. Bezlitosny, zwabiający do domu morderca, socjopata, człowiek o dużej umiejętności samokontroli, oszust i kłamca, do tego homoseksualista. Czy nie jest to demon, którego wszyscy się lękamy? W zasadzie brakuje mu tylko kapelusza, oparzeń i metalowych szponów, żebyśmy obcowali z Freddym Krügerem z Koszmaru z ulicy Wiązów. Szczegóły zbrodni też by pasowały do niesławnego bohatera tej słynnej serii filmów: praca w szkole (nauczyciel WF-u, wychowawca na koloniach), zwabianie do domu, ostre narzędzia i ostatecznie zabójstwo.

Szkoła, miejsce, gdzie wysyłamy nasze dzieci, w zaufaniu, że nic złego ich tam nie spotka, okazuje się więc miejscem, gdzie skrycie czyha drapieżnik. To mogło budzić wtedy przerażenie. Wcześniej zbrodnie tego typu raczej były zamiatane pod dywan, a procesy przechodziły z niewielkim echem. Tym razem zbrodnia była wprost „amerykańska” i „po amerykańsku” nagłośniona. Minęło ćwierćwiecze, a ja jestem ciągle w stanie narysować portret pamięciowy Trynkiewicza z roku 1989, jaki wtedy pokazywano w telewizji. Pamiętam rekonstrukcję z 997 Michała Fajbusiewicza, pamiętam swój lęk, swój niepokój wobec obcych mężczyzn, kiedy wracałem ze szkoły albo szedłem do sklepu. Nagle sąsiad, niewinny wąsacz, zaczynał wyglądać podejrzanie. Każde zainteresowanie dzieckiem, próba z nim rozmowy, dotyku, zaczęła lądować w dziedzinie potencjalnej zbrodniczej dewiacji. Wraz z pojawieniem się figury pedofila, pojawiła się nieufność. Nie był to szaleniec, wariat, osoba niepoczytalna, tylko człowiek, który nas mija, nie budząc niepokoju. Każdy mógł być podejrzanym, nikt nie był bezpieczny.

 

 

Nie budzi zdziwienia data jego skazania, rok 1989, rok wyborów kontraktowych, rok rządu Mazowieckiego, kluczowa data dla transformacji: Okrągły Stół, Magdalenka, pierwszy numer „Gazety Wyborczej”, rozwiązanie ZOMO i ORMO, pierwszy niesocjalistyczny premier w powojennej historii Polski i ta nieszczęsna Joanna Szczepkowska ogłaszająca na koniec wywiadu w głównym wydaniu „Dziennika”: „Proszę Państwa, czwartego czerwca osiemdziesiątego dziewiątego roku skończył się w Polsce komunizm”. Świat zdecydowanie drżał wtedy w posadach.

Zerwanie wspólnoty i indywidualizacja, z jaką mieliśmy do czynienia w naszym społeczeństwie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, były dwoma głównymi dialektycznie połączonymi źródłami pojawienia się w Polsce figury pedofila. Z jednej strony, zerwanie wspólnoty uwalnia pedofila z ram, w których wcześniej działał, wyzwala go spod kontroli społecznej, która jest tą szpetną stroną wspólnotowości i solidarności. „Jeśli mamy się dzielić, ja mam prawo wymagać”, tak wyglądałaby ta, działająca w owej rzeczywistości, zasada. Z drugiej strony, pedofil jako figura jest nowotworem polityki tożsamościowej. Bo jeśli wystarczy, że opowiesz mi swoją historię, dasz się poznać, a nasze opowieści będą mogły istnieć równolegle, to skąd nagle niechęć do konsensualnych stosunków seksualnych z dziećmi? Skoro mogą zeznawać w sądzie, czemu nie mogą decydować o własnym życiu erotycznym? Chyba że istnieją tzw. „twarde zasady moralne”, najlepiej oparte na rdzeniu religijnym, bo wtedy nie trzeba ich w żaden sposób udowadniać. A takie zasady w liberalnym, laickim społeczeństwie nie mogą dominować. Bo jak można będąc ograniczonym rożnymi rygorami o charakterze moralnym na potęgę konsumować? Dlatego muszą one zostać w jak najszerszym stopniu zniesione, dlatego też pedofil staje się jedną z figur potransformacyjnego lęku. Była po prostu ku temu korzystna koniunktura, dobry czas, żeby ta figura mogła „zabłysnąć”. To taki ostateczny dowód, że „myśl kolektywna” nie jest taka durna. Groźny pedofil-morderca to po prostu zrakowaciała tkanka, która może wykwitnąć w dowolnym momencie w permisywnym, liberalnym społeczeństwie. Co nie znaczy oczywiście, że musi koniecznie wystąpić, ale sama ta potencjalność jest dla wielu przerażająca.

 

 

Nie należy się wiec dziwić, że „użyteczni idioci” kapitału – nacjonaliści – z walki z pedofilią uczynili jedno ze swych głównych haseł. Czy jednak sam fakt, że popierają to idioci, nawołujący do palenia romskich osiedli czy przemocy fizycznej wobec kogokolwiek, kto nie przypomina ich wyobrażenia Polaka, nie powinno nasunąć pytania, czemu to wszytko służy? Oczywiście, jak każde przestępstwo, także udowodniona pedofilia powinna spotkać się z zasłużoną karą, a najlepiej z długoterminowym leczeniem, które może pozwoliłoby wrócić winnemu deliktu do społeczeństwa. Nie zmienia to jednak faktu, że medialny szum wokół sprawy smutnej i strasznej, acz drugorzędnej wobec aktualnych problemów Polski (bezrobocie, umowy śmieciowe, brak socjalu, fatalne emerytury, itp.), zostaje podchwycony przez nacjonalistów. I znów to podchwycenie i nagłośnienie służy skupieniu uwagi na opisanym powyżej przeze mnie wyobrażeniu, które – jak widać po danych – nie ma specjalnego przełożenia na fakty, a nie rozwiązaniu jakiegokolwiek z ważkich problemów społecznych. Coś w stylu „ideologii gender”, tylko mniej durne. Po raz kolejny więc nacjonaliści zajmują się polepszaniem nastroju klasy pracującej za pomocą kierowania gniewu społecznego ku celom dla istnienia systemu nieważnym.

Pedofil to również figura skrajnie zindywidualizowanego antybohatera, człowieka, który nie ma granic społecznych w osiąganiu swojej rozkoszy; socjopatycznego i aspołecznego. Nie waha się on skrzywdzić by zyskać przyjemność. Wie doskonale, że lokuje się ona poza akceptowalną normą. To figura, która w lękowych fantazjach może pojawić się na szerszą skalę wtedy, gdy siatka społecznych zabezpieczeń zostaje zerwana; kiedy lęk społeczny szuka sobie obiektu, na którym można się skupić, który go skrapla, który go ucieleśnia. I ten obcy – pedofil – jest świetnym obiektem, na jakim można skupić gniew. Nie jest to przecież swojski wujek, dziadek czy ksiądz, to zło bez twarzy, bez przynależności. Chyba że za jego „przynależność grupową” uznamy całe społeczeństwo, a o to w tej zabawie przecież chodzi ostatecznie.

 

 

Można uznać pojawienie się figury pedofila za jeden z elementów całego procesu transformacji ustrojowej, indywidualizacji i kresu wspólnoty jako ważnej dla Polaków idei. Obcy to zły, zdawała się mówić wieść gminna i media, inny to potencjalny zabójca i gwałciciel, człowiek, który może dla własnej przyjemności skrzywdzić nas albo naszych najbliższych. Oczywiście, nie był to w żaden sposób element kluczowy dla rzeczonej transformacji, ale czytelny probierz tego, gdzie podążamy, jak dalece rozpada się nasza polska wspólnota, solidarność. Dlatego sprawa Trynkiewicza wzbudza dziś tyle emocji. Dlatego też jest dla wielu tak istotna.

• • •

Czytaj także:

• • •

Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, redaktor „Odry”, stały współpracownik „Le Monde diplomatique” i Krytyki Politycznej.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information