Przemysław Witkowski - Historia pewnej pogardy
Gdy okazuje się, że kanał z disco polo ma więcej widzów niż szeroko komentowana telewizja Trwam, należałoby zadać pytanie, dlaczego muzyka ta w dyskursie publicznym to ciągle skrywana wstydliwie nisza?
Istnieje od lat, niezależnie od gustów elit, dając słuchaczom możliwość oderwania się od codzienności, pocieszając i pokazując, że nie tylko oni borykają się z kłopotami życiowymi, jest ważnym punktem współczesnej kultury ludowej. Warto zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądać Mazowsze przyszłości? Czy nie będzie aby grać przebojów Amadeo i Milano?
Muzyka disco polo to muzyka ludowa społeczeństwa zerwanych więzi. Wskutek wojny, licznych migracji oraz gwałtownej urbanizacji muzyka tradycyjna praktycznie zniknęła. To, co mimo powyższych zdarzeń przetrwało, zostało zduszone w okresie PRL, a żywy twór, jakim była przed II Wojną Światową, zamienił się w zespoły Śląsk i Mazowsze. Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, niewielu znajdziemy dziś prawdziwych wiejskich grajków. Zamiast tego potrzeba muzykowania zmaterializowała się w disco polo. Gatunek ten, wywodzący się z muzyki granej na weselach i zabawach, tak pogardzane i obśmiewane disco polo, jest w rzeczy samej muzyką ludową. Podejrzewam, ze dla słuchających Bacha na dworach osiemnastowiecznych arystokratów ówczesna twórczość chłopów, którą dziś się zachwycamy (vide R.U.T.A, Kapela ze Wsi Warszawa, Żywiołak, itd.), byłą równie wulgarna jak dla nas, współczesnych, Milano i Toples.
Kultura ludowa to życie, wraz ze jego obscenicznością, kontra kostyczny porządek cmentarza-sali balowej-parku, w wykonaniu tak zwanej „kultury wysokiej”. Wprowadzona przez elity hierarchia i porządek ma między innymi na celu łatwą identyfikację, z jakiej grupy społecznej pochodzimy i napiętnowanie słuchaczy o innym, w tym kontinuum, gorszym guście. Guście, który zamiast na kontemplację porządku i harmonii, zamiast zabaw kodami i nawiązaniami ma na celu ukazanie samego nagiego życia: taniec, radość, smutek, miłość i frywolność. Zdjęcie odium z disco polo to zdjęcie odium z klasy plebejskiej; ludu, nie plebsu; to odrzucenie oceny na rzecz badania, pogardy na rzecz wysłuchania, tańca na sali balowej na rzecz wiejskiego wesela.
Disco polo to tylko jedna ze ścieżek powstawania nowej muzyki ludowej, o ile taka muzyka może jeszcze powstać, nie będąc tanią podróbką dawnej, protezą. Innymi jej odnogami są płyty Kayah i Goran Bregovića czy popularność Brathanków i braci Golców, choć przecież w ich wypadku mamy do czynienia ze spreparowanym dla współczesnego słuchacza surogatem, nie z żywą kulturą. Zdecydowanie inne jest kreowane oddolnie disco polo, którego fenomen trwa, nie dość, że przy obojętności elit, wytwórni i tzw „opinii publicznej”, ale w rzeczy samej jej naprzeciw.
Romantyczna rewolucja, która chwilowo wyniosła ludowość na piedestał, musiała być równie szokująca dla ówczesnego establishmentu, jak dziś kilkugodzinna sesja z Disco Polo Live. Niesmak dzisiejszych elit, gdy zmuszone są odnieść się do disco polo, przypomina niesmak klasycystów skonfrontowanych z twórczością romantyków – gdzie inspiracje muzyką ludową były „grzeszne” i „pozbawione dobrego gustu i smaku”, a przemawiać miały instynkt i czucie, zaś sama twórczość nie wymagała od odbiorcy rozległej wiedzy, ale rozwiniętej sfery uczuć.
Oczywiście disco polo to w gruncie rzeczy skarlała muzyka ludowa, muzyka ludowa dopiero w sadzonce, niedojrzała i przaśna, ale ta szczera potrzeba muzykowania, prostota i oddolność, na przekór elitom i muzycznemu establishmentowi czynią z disco polo twór ogromnie interesujący. Jakie wartości rządzą tym światem? co głoszą te piosenki? jaki obraz Polski i Polaków możemy zobaczyć, gdy spojrzymy na nich przez pryzmat tego gatunku? Z godzin, jakie spędziłem oglądając nadający disco polo kanał Polo tv, wyłania się kompletnie alternatywna narracja o latach dziewięćdziesiątych i transformacji niż ta, z którą mamy do czynienia w głównym nurcie. Tematy piosenek to, a owszem, zazwyczaj miłość, szczęśliwa bądź nie, ale często pojawiają się także trudności materialne, emigracja, bezrobocie, czy niezbyt sute wakacje nad Bałtykiem. Jeśli ukazywani są skini, to raczej komicznie zacietrzewieni; jeśli transwestyci czy geje, to zabawni, ale raczej sympatyczni i niegroźni; jeśli czarni, to jako sympatyczna dziwność, bez agresji; jeśli Romowie, to jako orient, ciekawy, rzewny, ale nie pogardzany, odgrywający swoją rolę w społeczeństwie. Gdzie ten dziki, ksenofobiczny i wrogi obcym lud z liberalnej mitologii? Nie wiem.
Jeszcze niedawno, jak mówi Maciej Szajkowski z Kapeli ze wsi Warszawa, także dawna muzyka ludowa budziła poczucie obciachu, pogardy; panowało przekonanie, że muzyka tradycyjna jest anachroniczna i tandetna. Dziś jednak, kiedy grające je polskie zespoły w końcu święcą triumfy na zagranicznych festiwalach i sprzedają setki płyt, muzyka ta jest już w dużej mierze martwa. Tradycję zerwała wojna, PRL z jego oficjalną kulturą ludową, a przede wszystkim gwałtowna urbanizacja, kiedy ze wsi do miast przybyły setki tysięcy ludzi. Odrzucenie disco polo to przecież niesmak względem własnych korzeni, wstyd z powodu wiejskich i małomiasteczkowych przodków; to niesmak inteligenta z awansu wobec Andrzeja Leppera; to wstydliwa potrzeba ukrycia niedopasowania do szlacheckiej z pochodzenia wizji pochodzenia narodu i kultury polskiej, to próba ukrycia niepiśmiennego pradziadka, do tego czasem Kaszuba, Poleszuka, albo Łemka.
Do jakiejkolwiek oceny tej muzyki konieczne jest wyrwanie się na chwilę z narracji „disco polo to kuriozum i żenada” (pod względem ilości kodów, prymitywizmu, wulgarności). Spojrzenie na ten styl jako na twórczość artystyczną to szansa na zrozumienie jego fenomenu. Trzeba wyrwać się z zaklętego kręgu klasistowskiego oraz podszytych wstydem i Selbsthasse potępienia i wzgardy, bo z powyższej wzgardy pozostaje tylko pozycjonowanie tych „partaczy” z założenia skazanych na bycie rozrywką dla „ciemnego ludu”, a nie realizacją szczerej potrzeby kontaktu z muzyką. A że nie jest to muzyka zdaniem elit umiejscowiona wysoko w hierarchii dzieł sztuki, cóż zrobić, dumki, czastuszki i poleczki też nie były, a dziś umieszczamy je w kanonie epoki, wynosimy na piedestał. Klezmer też był pogardzaną figurą, dziś jest znakiem reklamowym i probierzem żywotności kultury żydowskiej. Może warto pogodzić się z Bayer Full i Shazzą, bo to esencja współczesnej polskości – trochę przaśnej, trochę wulgarnej, trochę nieudolnie kopiującej Zachód, ale mimo wszystko to prawda o nasze epoce i jako taka wymaga co najmniej wnikliwego spojrzenia, jeśli nie stać nas na okazanie szacunku.
Liczne kluby, gdzie odbywają się imprezy disco polo, stacje telewizyjne nadające ten gatunek muzyki (Polo tv, TV.DISCO, iTV, TVS, Tele5, Polonia 1, TVR, CSB TV i w mniejszym stopniu także VIVA Polska) czy obecność zespołów na wielu imprezach plenerowych pokazują, że ciągle w Polsce ma się ona, mimo ogromnej niechęci elit, bardzo dobrze. W rzeczonych klubach czy na Juwenaliach tłumy młodzieży wiejskiej i małomiasteczkowej, czyli w zasadzie większość studentów w naszym kraju, pod zasłoną ironii i dystansu, zdzierają z siebie maski i wracają do tego, co było ich pierwotną przestrzenią muzyczną. Jeśli wierzycie, że polską kulturę muzyczną kształtuje linia, dworek, ciotka grająca Chopina, mieszkanie pełne bibelotów, poroży i szabel, wycieczki na zachód, filharmonia, Open'er, to za dużo czytaliście „Aktivista”, za dużo oglądaliście MTV, a za mało chodziliście po znajomych, za mało wyjeżdżaliście z miasta. Plaże, kempingi, place budowy – to było, i często nadal jest (tam, gdzie nie wyparł go polski czy zachodni dance), królestwo disco polo, bo to muzyka prosta, czasem skoczna, czasem rzewna, ale nieodmiennie wielce popularna. W tych właśnie miejscach wychowany na zachodniej papce w rodzaju Stinga, Pink Floyd czy U2 wydelikacony inteligencik, bankowiec i student z dobrego domu musiał być narażony na wielce dla jego ucha bolesny kontakt z muzyką disco polo, jej żywotnością, wulgarnością i energią. To, jak wielu trzeba lat edukacji i indoktrynacji, żeby wzory muzyczne, które tkwią w młodzieży z prowincji, umarły i zrobiły miejsce dla produktu, które oferują polskie elity i budowane przez nie „poczucie smaku”, pokazuje, jak daleko kulturze oficjalnej, wzorowanej na zachodniej do tego, co drzemie pod powierzchnią kultury chłopskiej, ludowej. Jednak nawet wtedy okazuje się, że, mimo wszytko, młodzi idą bawić się, niby dla beki, na koncerty disco polo.
Wyklęcie disco polo jako muzyki obciachowej to tylko jeden z wielu wymiarów patologizacji klasy ludowej. Wszystko, co wiąże się z tą grupą, było wulgarne, obciachowe, prymitywne, a biedni w tej narracji to nie tylko grupa roszczeniowa, której realizacja żądań może zagrozić istnieniu wypłacalnego państwa, ale także grupa, której kulturalne potrzeby i gusta mogą zagrozić sztuce wysokiej, jako prymitywne i obniżające standardy. Zamiast traktować disco polo jako to, czym rzeczywiście jest – czyli jako wesołą muzykę do tańca, picia wódki i zabawy na weselu, traktowano ją jak trąd, który dotyka polską muzykę, a słuchających tego gatunku jak zadżumionych, których najlepiej zepchnąć do getta. Byli oni grupą wstydliwie pomijaną w rankingach sprzedaży, w plebejskim Polsacie znajdując przez wiele lat jedyną mainstreamową niszę, podczas gdy podobna muzyka chodnikowa, pop-ludowa, z nieco tylko większym komponentem etnicznym – w Bułgarii, Turcji i Rumunii ma status kultowy, a do dyspozycji kilkanaście kanałów telewizyjnych.
Amerykański rap, rumuńskie manele czy japońskie enka to inne odmiany muzyki, która w Polsce przyjęła miano disco polo. To połączenie szczerej potrzeby kontaktu z muzyką i radości czerpanej z dźwięków z opisem życia i marzeń klasy ludowej. Kiedy w Bułgarii Azis, wokalista-transwestyta, tworzący coś w rodzaju bulgaro-disco zostaje Bułgarem wszech czasów, my z kolei obrażamy się na disco polo. A na disco polo obrażać się nie można, bo to jest przecież Polska – trochę przaśna, trochę wulgarna, trochę udająca Zachód, trochę patriotyczna i trochę taneczna, urocza siermięga, wzruszająca szczerość. Ten gatunek muzyczny jest dzieckiem swojej epoki, swoich czasów, a Toples, Milano, Boys czy Tomasz Niecik są głosem małych miast i miasteczek, prowincji; prawdziwym. Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy chcieli być zachodnioeuropejscy, to tu jest właśnie Polska.
• • •
Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, redaktor „Odry”, wydał arkusz Lekkie czasy ciężkich chorób (2009) i książkę poetycką Preparaty (2010), w październiku 2013 r., w WBPiCAK ukaże się jego druga książka Taniec i akwizycja.