Sport, zdrowie, nacjonalizm

Przemysław Witkowski

Fot. Ilona WitkowskaIstnieje takie powiedzenie w Brazylii, że na skromność to stać bogatych. Najubożsi przez cały rok odkładają pieniądze na kupno karnawałowego kostiumu i biletów, aby uczestniczyć w występach tutejszych szkół samby. To z biednych dzielnic Rio pochodzą najbardziej ociekające złotem, wyuzdane stroje; najbardziej rozbudowane pokazy. Bogactwo dekoracji, przepych i marnotrawstwo zderzają się z lokalną biedą. Kraków tymczasem pragnie zorganizować u siebie zimową olimpiadę. Myślę, że mamy tu do czynienia z podobnym przypadkiem.

My, Polacy, nie możemy być skromni, bowiem to właśnie w czasie karnawału uwalniane zostaje napięcie, które zbiera się przez poprzedni, zdecydowanie niekarnawałowy, okres (tagi: umowy śmieciowe, pieluchomajtki na kasie, rewizje przy wychodzeniu ze zmiany w pracy). Gwałtowny wzrost PKB, z jakim mieliśmy do czynienia po roku 1989, nie przełożył się na rosnące zadowolenie społeczne. Rozwój gospodarczy nie jest z automatu dobry dla wszystkich. Kiedy PKB nie jest równomiernie dzielony pomiędzy ludzi go wypracowujących, powoduje to frustrację i napięcie, które trzeba jakoś rozładować. Okazuje się bowiem, że nowa inwestycja niekoniecznie oznaczać musi rozwój.

Ciekawym przypadkiem jest tu prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz, który zdaje się być postacią emblematyczną dla procesu powiązania kwestii igrzysk i jakości pracy, od jakiej mają dawać wytchnienie wielkie widowiska. Z jednej strony, już kilkakrotnie – z różnym skutkiem – starał się on o przyznanie swojemu miastu praw do organizacji wystawy EXPO, zawodów EURO 2012, Igrzysk Sportów Nieolimpijskich, a także o przyznanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Z drugiej zaś strony, regularnie chwali się w mediach ściąganiem do miasta kolejnych inwestycji, co pokazywać ma rosnący dobrobyt stolicy Dolnego Śląska, rozwój i postęp, oraz upewniać mieszkańców, że sprawy idą w dobrym kierunku, a dzielny włodarz pewnie trzyma ster w ręku. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej miejscom pracy, jakie powstają nad Odrą, łatwo zauważymy, że nie jest to do końca ta Krzemowa Dolina, którą obiecywał wrocławianom prezydent rodem z Mikstatu.

W Specjalnej Strefie Ekonomicznej w podwrocławskich Biskupicach Podgórnych, gdzie znajduje się fabryka pracująca na rzecz koncernu LG, regularnie zwalczane są związki zawodowe, a dwa lata temu doszło także do głośnego lokautu strajkujących pracowników podwykonawcy LG – firmy Chung Hong. Spora część pracowników zatrudniana jest tam przez agencje pracy tymczasowej, a sama strefa charakteryzuje się niższymi płacami niż średnia w tym przemyśle. Samorządy, na terenie których położone są strefy, stają się coraz bardziej zadłużone, m.in. z powodu kosztownych inwestycji w infrastrukturę i promocję tego biznesu. Z powodu zmniejszających się wpływów władze lokalne wprowadzają „racjonalizację” swoich budżetów, co oznacza zazwyczaj cięcia wydatków na mieszkania komunalne, komunikację zbiorową czy opiekę nad dziećmi – albo nawet prywatyzację tych usług, co z kolei prowadzi do ograniczenia ich dostępności i zwiększenia cen.

Najnowsza wielka inwestycja, jaka zawitać ma do Wrocławia, również nie zapowiada się dobrze dla potencjalnego pracownika. Pod miastem, nieopodal fabryki LG, powstać mają dwa centra logistyczne sklepu internetowego Amazon. O złych warunkach pracy w centrach logistycznych Amazonu w Niemczech media donosiły już kilkakrotnie. Dotykają one przede wszystkim sezonowych pracowników z Polski, Węgier, Rumunii czy Hiszpanii. Pracownicy magazynów mieli, na przykład, podłączone czujniki rejestrujące ilość kroków wykonanych podczas danej zmiany. Dystans, jaki przebyli, miał według władz koncernu stanowić miarę wydajności ich pracy. Warto dodać, że według firmy pracownicy pokonują dziennie piechotą dystans rzędu dwudziestu kilometrów, i to niezależnie od wieku. Do ochrony obiektów najęci zostali członkowie neonazistowskiej grupy ochroniarskiej H.E.S.S. Odpowiedzialni za pilnowanie terenu, gdzie w nieogrzewanych domach letniskowych zakwaterowani byli sezonowi pracownicy, mieli prawo w każdej chwili wejść do pomieszczeń mieszkalnych oraz do rewizji dobytku ludzi. Czy podobnie będzie we Wrocławiu? Mając na uwadze słabość ruchu związkowego w Polsce i przychylność władz względem inwestora, może być zdecydowanie gorzej.

Okazuje się więc, że czas festiwalu i masowe dla niego poparcie u tzw. ludu, nad którym tak bardzo ubolewają lewicowcy, to nic więcej, jak kontynuacja dawnej, rzymskiej zasady „chleba i igrzysk”. Bez strefy regulowanej wolności, jaką przez dwadzieścia lat stanowiły stadiony, nie ma miejsca na wybuch energii społecznej i ubranie jej w ogarnialne, racjonalne ramy. Dopóki ultrasi zajmowali się dilowaniem kradzionymi samochodami, rozprowadzaniem narkotyków czy reketem, wszystko było cacy. Rytualne bójki policji z młodzieńcami w szalikach zdawały się nie wywierać już na nikim żadnego wrażenia, ich polityczność była stłamszona.

Jednak właśnie faszyzacja stadionów, ich tzw „patriotyczne zaangażowanie”, sprawiły, że zaczęły ultrasów spotykać realne i głośne represje. Nie twierdzę, że żaden z tych wspaniałych, młodych ludzi, jak Litar czy Staruch, nic światu złego nie uczynili i że są uosobieniem cnoty. Przywódcy „kibiców” to często ludzie zamieszani w interesy o bardzo wątpliwym charakterze (prostytucja, dilerka, pobicia), ale w tym środowisku często nie można działać na innych zasadach niż te, które obowiązują w strefie przestępczej. Dopóty jednak Wisła naparzała się z Cracovią, a ŁKS z Widzewem, wszystko było OK. Można było pokiwać głową i podumać nad zidioceniem roboli, którzy zaraz po pracy przepoczwarzali się w kiboli; można było pomyśleć, jakie to burole. Dopiero gdy charakter ich działalności zmienił się z „eskapistycznego” nakurwiania się czym popadnie w chodzenie w politycznych manifestacjach, państwo zaczęło reagować z cała surowością, na jaką stać półperyferyjną, słabą gospodarczo Polskę.

Dlatego nie może dziwić, że to właśnie Wrocław został jedną ze stolic polskiego nacjonalizmu. Tam, gdzie następuje wzrost gospodarczy a la mode russe: szybki, z dużym rozwarstwieniem społecznym, śmieciową pracą i najbardziej znaną w Polsce romską fawelą, musi pojawić się faszystowska narracja o dziejach. Tam, gdzie kapitalizm jest czczony, musi ostatecznie pojawić się nacjonalizm. Ktoś musi wytłumaczyć tym biednym ludziom, czemu na piątą rano zapierdalają na lotnisko, na Bielany, do Magnolii, żeby mopować podłogi, montować towar na taśmie czy sprzedawać ciastka. To wina Romów, pedałów i ubecji, którzy brudzą nasze zdrowe narodowe ciało. Bez nich będzie znów jasno, kapitalizm będzie znów działał, trzeba tylko usunąć „zarazki”. A myśleliście, że jak to działało w latach trzydziestych, czemu miało sponsorat koncernów Thyssena i Kruppa? Jeśli nie zaczniemy dzielić sprawiedliwiej owoców naszej wspólnej pracy, historia będzie się powtarzać.

Dlatego sprzeciw wobec igrzysk w Krakowie, choć wielce zasadny z powodów ekonomicznych, nie odniesie jakiegoś wielkiego skutku i zostanie zlany przez Krakusów i oficjeli, tak jak poznaniacy i wrocławianie, oraz Dutkiewicz i Grobelny, olali protesty przeciw budowie stadionów przed EURO. Niezależnie od wydatków, zamykanych szkół i przedszkoli, nieremontowanych dróg i spadających nakładów na kulturę, okaże się bowiem, że 75% mieszkańców uważa imprezę za sukces. Tak wielka jest potrzeba odreagowania i święta w narodzie, który – na co dzień tłamszony i wyzyskiwany – musi poczuć swoją wielkość, choćby tylko na chwilę, choćby na kredyt, choćby później sam miał te długi latami spłacać. Im większe jest stłamszenie i wytłumienie, tym szerszy musi być wentyl. A co bardziej ma się do realiów okolicy niż olimpiada w Krakowie i Zakopanem, niż te korki na zakopiance, niż te maleńkie polskie Tatry?

Istnieje co prawda szansa, że minął już czas życia na kredyt i imprez pod dział PR; że przykład bankrutującego Wrocławia odstraszy oficjeli od tej imprezy, która pozostałaby tylko wyrazem odwiecznej megalomanii Krakusów, przekonanych, że ich miasteczko jest co najmniej drugim Wiedniem, i pozwoliłaby godnie żyć prywatnym partnerom władzy, dałaby im SUV-y, goldeny i szybszą spłatę kredytów zaciągniętych na domek pod miastem. Bo napięcie, jakie serwuje nam polska odmiana kapitalizmu, domaga się częstych igrzysk, idiotycznie wysokich kontraktów dla piłkarzy, sponsorowania klubów przez miasto (ba, w wypadku Wrocławia nawet ich posiadania), budowania monumentalnych stadionów zapełnianych zaledwie w jednej czwartej, a „zastaw się, a postaw się” pozostaje polską tradycją. Cóż, skoro od XVII wieku nie zmienił się zasadniczo nasz walor jako rynku/pastwa, którym przyciąga się inwestora chcącego założyć u nas biznes. Kiedyś była to tania siła robocza – pańszczyzna, teraz jest to elastyczny w chuj rynek pracy i frajer na smieciówce. Nie zmieniają się więc zasady, jakie rządzą od wieków polskim społeczeństwem, „polskość” po raz kolejny uratowana. Wszystko zgodnie z odwieczną tradycją: Polak będzie grubo dymany, tradycja establiszt ok. 1550 roku, pił za to będzie za dwóch, a za czterech balował. Smutne to, ale jakoś nie dziwi. Jak na razie głosów za olimpiadą w Krakowie na facebooku dostarczają tzw. „egipskie lajki”, co zresztą zajebiście świadczy o jakości demokracji w Polsce.

 

BTW, pełne poparcie dla protestu przeciwko Igrzyskom w Krakowie, z naiwnym założeniem, że może przy tej okazji Polacy zrozumieją, gdzie zaprowadzi ich wynikająca z kompleksów megalomania.

• • •

Czytaj także:

• • •

Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, redaktor „Odry”, stały współpracownik „Le Monde diplomatique” i Krytyki Politycznej.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information