Przemysław Witkowski - Wszystkie sny są o seksie, wszystkie seriale - o globalizacji
Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to czas radosnego globalizacyjnego dyskursu á la Beverly Hills 90210, Melrose Place czy Słoneczny patrol, gdzie młodzi, piękni i szczęśliwi ludzie przeżywali perypetie, popadając czasem w tarapaty, aby w finiszu odcinka biec jednak radośnie w kierunku zachodzącego słońca.
Modne dzielnice i dzielnice mody, koncerty i kabriolety i zawsze nienaganne fryzury, święto codzienne słodkiej konsumpcji. Jeśli pojawiało się zagrożenie, było ono pochodzenia zewnętrznego; jeśli bohater miał problemy, to zawsze rozwiązywalne, a całość narracji miała dodawać otuchy w życiu i cieszyć oko bogactwem przedmiotów i relacji.
Pierwszym poważniejszym sygnałem w popkulturze, że coś obrzydliwego tkwi pod powierzchnią uładzonej mieszczańskiej rzeczywistości było Miasteczko Twin Peaks Davida Lyncha. Idealne amerykańskie miasteczko, po usunięciu cienkiej warstwy konwenansu, okazywało się miejscem kompletnie zdeprawowanym, w którym relacje kształtują przemoc i seks. Leland Palmer, na pierwszy rzut oka uczciwy prawnik, szanowany obywatel i kochający ojciec, ukazywał wraz z kolejnymi odcinkami swoje drugie ja, Boba – mordercę i narkomana, mającego romans z własną córką. Laura Palmer, pozornie ideał córki, piękna społecznica i prymuska, okazywała się być zarazem narkomanką, nimfomanką i luksusową prostytutką. Rodzina i wspólnota, praworządność i cnota, wspólnota i jej hierarchia, wszystkie te dominujące obyczajowe fantazmaty epoki Reagana, zostały pokazane jako sfery zakłamane, sztuczne, teatralne, obdarte z patetyczno-cukierkowatego charakteru nadawanego im przez zwolenników „Moralnej Większości”, a wszystko w prime time, nie w kinach studyjnych.
Zasada, że zło to siła tkwiąca w nas samych, zakorzeniona w naszej społeczności, oraz wynik naszego działania, została jednak szybko wyparta, aby dać pokłosie w serialach globalnego nadprzyrodzonego spisku. O ile zło w Twin Peaks było zarazem niezależnym bytem, ale przecież i skutkiem naszych decyzji, tak już w następnych globalnych serialowych hitach było to przedstawione dużo prościej. Grupa sprawiedliwych agentów/policjantów/powstańców zepchnięta do podziemia walczy z mamiącym ludzi globalnym spiskiem. Ta gnostycka wizja, zakładająca, że odkrycie prawdy pozwala zerwać zasłonę, za którą żyje większość ludzi, w kinie znalazła swoją wizualizacje między innymi w Matrixie, Dark City czy Truman Show. W serialach początek tej drogi wyznacza X-Files, a kończy Supernatural i Fringe, i tak jak u Marksa najpierw historia objawia się jako tragedia, aby powtórzyć się farsą.
W pierwszym z nich dzielni agenci FBI, na przekór wszystkim próbują zrozumieć i połączyć w całość serię pozornie niegroźnych i niepowiązanych ze sobą tajemniczych wydarzeń. Pojawiają się: człowiek zjadający ludzkie wątroby, mężczyźni w czerni, wojna w Wietnamie, diabeł z New Jersey, porwania przez UFO, el chupacabra, pozaziemskie implanty, spreparowane w tajnych laboratoriach pasożyty i w końcu same „szaraki”, których wielkie oczy rozszerzają się coraz bardziej ze zdziwienia, wraz z kolejnymi sezonami i filmową adaptacją. Niezależnie jednak od tego, co jest tematem konkretnego odcinka, nad całością unosi się duch spiskowy i opary dymu, jakie zostawia po sobie Palacz.
Większość z tych pozornie niepowiązanych historii, okazuje się być częścią globalnego spisku, mającego na celu zakamuflowanie faktu, że mocarstwa już od wielu lat za pośrednictwem USA kontaktują się, współpracują i walczą z Obcymi. W rzeczywistości, w której neoliberalizm był oficjalną ekonomią, postmodernizm – oficjalną filozofią, a USA – hegemonem, można potraktować popularność X-Files, z rządem USA przedstawionym jako globalny terrorysta i manipulant, jako formę podświadomego odreagowania takiej dominanty dyskursu.
Nie należy się też specjalnie dziwić, że to właśnie globalna teoria spiskowa z kosmitami w roli głównej, bądź co bądź bytem rodem z niszowej fantastyki, zyskała aż taką popularność. Przy takiej sile oficjalnego dyskursu, niezbędnym warunkiem dla zaistnienia w popkulturze krytycznego spojrzenia na globalizację było przeniesienie analizy w sferę fantastyczną. Gdyby taka diagnoza porządku globalnego została oparta o bliższe realizmowi podstawy, od razu zostałaby odrzucona, jako popłuczyna po socrealizmie.
Jak się jednak okazuje pragnienie odnalezienia pierwotnej praprzyczyny zła, elementu, którego usunięcie z naszej rzeczywistości sprawi, że wróci ona na właściwe tory, jest elementem konstytutywnym dla wizji świata wielu grup politycznych. Spiskowe teorie – ubekistan, oni, złodzieje, aferałowie, geje, imigranci – czy nie słyszeliśmy już tej historii? Politycy różnej maści najwyraźniej doskonale potrafili zrozumieć potrzebę zbiorowej fantazji, która zastępuje brak realnego zrozumienia otaczających wydarzeń i wykorzystać ją do walki o władzę.
Wielka opowieść o świecie, metanarracja, pozwala zrozumieć i umieścić w racjonalnym modelu świata masę pozornie chaotycznych informacji, przynosząc spokój i pozwalając maluczkim zasnąć z ufnością w dzień następny. Serial telewizyjny to świat w miniaturze, model będący pomniejszoną kopią opowieści o świecie jako takim i zbiór masowych wyobrażeń o idealnym świecie. Dziś serial to nic innego jak mikrometanarracja, Wielki Inny małych skomercjalizowanych czasów.
O ile Z archiwum X było propozycją wyjaśniania świata za pomocą tajnego spisku, to Lost jest odpowiedzią, która w jasności wywodu dotyczącego materii przypomina buddyzm tybetański. Nie jest to bynajmniej komplement dla zwolenników dalajlamy. Perypetie pasażerów lotu Oceanic 815, tajemnicza Dharma Initiative, zmiany lokacji w czasie i przestrzeni – wszystko to sprowadza świat przedstawiony tego serialu do rzeczywistości Ubika, Tybetańskiej Księgi Umarłych lub niuejdżowskich dyrdymał, udających, że rzeczywistość materialna nie istnieje i jest tylko ułudą, mamiącą oczy, aby ukryć pustkę. There is no spoon, w wersji na kilka sezonów i stokilkadziesiąt odcinków.
Była to zresztą dość popularna reakcja na dominujący dyskurs w latach dziewięćdziesiątych także w Zachodniej Europie. Zwrócenie się ku buddyzmowi wśród celebrytów, intelektualistów i artystów można uznać za reakcję obronną – kiedy nie mogę podważać dominującej opowieści o świecie, podważę samo namacalne istnienie tegoż świata. Lama Ole Nydhal to – biorąc pod uwagę potrzebę, którą zaspokaja – Lost dla nieco ambitniejszych i zdecydowanie bardziej aktywnych.
Ostatecznie, mamy jeszcze jedną ucieczkę w fantazję, mająca na celu zapewnienie ludziom poczucia bezpieczeństwa. Kiedy zawodzi spiskowa metanarracja i buddyjska ucieczka, zawsze możemy zawierzyć, że aparaty władzy zaludniają prawdziwi eksperci. Gdyby okazało się, że podróż jednak nie ma celu, to chociaż kierowca jest fachowcem. Stróże prawa, lekarze powinni być wszechmocni, prawi i zawsze skuteczni, bo to koi niepokój tych, którym grozi deklasacja.
W dobie utraty praw socjalnych, ludzie pragną wierzyć, że jeśli już posiadają jakiś formy zabezpieczenia, to są one zapewniane przez oddanych pracy, wybitnych specjalistów. Sam geniusz śledczy czy diagnostyczny był jednak niewystarczającym środkiem uspokajającym dla ludzi tracących powoli socjalny grunt pod nogami. Niezbędnym elementem seriali typu CSI cokolwiek, Bones czy Grey's Anatomy są technologie godne NASA, gdzie hologramy, superkomputery i doskonałe odczynniki służą dzielnym bohaterom w przywracaniu społecznego porządku. Pewne ręce fachowców uzbrojone w supertechnologie miały zapewnić słuchającym opowieści, że ich los nie jest dziełem przypadku i dać upragniony spokój ducha w globalnym pandemonium.
Dexter Morgan, pracownik policji będący zarazem zabójcą czy Gregory House, lekarz, ale także narkoman i narcyz – to figury, które personifikują etap zwiększenia prerogatyw rządu w walce o przywrócenie poczucia bezpieczeństwa. House robi to, czego lekarz nie powinien robić nigdy, czyli po pierwsze stawia siebie przed pacjentem, po drugie nadużywa leków, które ma w swojej mocy. Tak samo w wypadku Dextera, przyzwolenie na zabijanie złoczyńców to znaczące przekroczenie tradycyjnie rozumianej misji policji. Skoro policja posiada większe niż inni obywatele prerogatywy, chcemy wierzyć, że ich nie przekroczy dla przyjemności zadawania cierpienia czy śmierci.
Tak jak akceptujemy, że House i Dexter naruszają tradycyjny porządek w swojej sferze zawodowej, zawieszając obowiązujące normy, by ochronić wspólnotę i zwrócić światu porządek – tak my godzimy się na zniesienie naszych praw obywatelskich w celu przywrócenia porządku społecznego. Akceptacja takiego wyjścia na ekranie pokazuje zarazem, na jak wiele jesteśmy w stanie pozwolić, aby zachować iluzję spokoju społecznego i zapewnić sobie psychiczne bezpieczeństwo, także poza rzeczywistością serialu.
Gregory House, może nie budzić sympatii jako przyjaciel i współpracownik, ale twórcy serialu nie dają nam większych podstaw, żeby zwątpić w jego wiedzę i inteligencję. Praktycznie zawsze leczony konwencjonalnymi czy niekonwencjonalnymi metodami pacjent powróci do zdrowia, a jeśli nawet umrze, to wiemy doskonale, po oglądnięciu odcinka, że House zrobił wszystko, łącznie z braniem narkotyków, hipnozą, włamaniem, kradzieżą i szantażem, aby tylko zdrowiu pacjenta nic nie groziło. Ci którzy odpowiadają za nasze zdrowie, zrobią wszystko, dosłownie wszystko, aby nas uratować – to zdaje się mówić serial.
Warto zauważyć, że House sięga w procesie stawiania diagnozy po środki (czy też może techniki operacyjne?), które stosuje częściej tajna policja niż służba zdrowia. Przesłuchanie, włamanie, szantaż, kłamstwo – wszystko to pokazuje, jak daleko jesteśmy w stanie pozwolić na ingerencję w nasze prawa obywatelskie w sytuacji kryzysowej. Masowe dopuszczenie bez większych sprzeciwów, żeby lekarz pozwalał sobie na takie działania, to tylko odbicie sytuacji, kiedy dajemy się przeszukiwać, podglądać, nagrywać, itd., itd. w imię zachwianego poczucia bezpieczeństwa.
Z kolei w wypadku Dextera Morgana, mimo iż od początku znamy jego mordercze instynkty, wiemy, iż jest to mrok oswojony. Jego potrzeba zabijania umieszczona jest w karbach superego, jakim jest kodeks nadany mu przez ojca. Czy można wyobrazić sobie bardziej ewidentny przykład superego, bardziej łopatologiczny, bardziej freudowski, niż ukazujący się regularnie Dexterowi przypominający podstawowe zasady ojciec? Nie sądzę. Generalna zasada brzmi – możesz zabijać, ale tylko „tych złych”. Tak jak chcemy wierzyć w to, że nasze wojska toczą wojnę sprawiedliwą, z tyranem, nieprawością, bronią masowego rażenia, itd., i że nasz akt przekroczenia moralnej normy wiąże się ze służbą większemu dobru – tak dość łatwo godzimy się na Dextera mordercę, bo Dexter morderca to tak naprawdę Dexter moralista, przywracający ostre zasady etyczne: oko za oko ząb za ząb, życie za życie.
Ciężko o trzeźwość w chwili kryzysu, o czym świadczą głosy polskich polityków pragnących przywrócenia kary śmierci po tragedii w Oslo. Dlatego nie należy się dziwić widzom, że w pieleszach domowych akceptują odrzucenie wypracowanych przez Zachodnią Europę standardów etycznych, dla podtrzymania poczucia bezpieczeństwa. Kiedy zawodzi władza i jej aparaty, ktoś przecież musi wziąć sprawy w swoje ręce, choćby miał zabijać. W tej zbiorowej fantazji wiemy przecież, że czyni to, aby przywrócić tak przez nas pożądane bezpieczeństwo i porządek. Serial oswaja przekroczenie dawnej normy, uczynione dla jej podtrzymania wewnątrz zachodniego społeczeństwa. Niestety, Dexter jest tu tylko idealną personifikacją, bo to George W. Bush jest praktyczną realizacją.
Nie należy się więc dziwić, ze ulubionym serialem Baracka Obamy jest The Wire, serial dojrzałego kryzysu, gdzie widzimy społeczne korzenie sytuacji kryzysowej, często niemożliwe do jednoznacznej etycznej oceny, bezsilnych stróżów prawa i połowiczne zwycięstwa. To serial zawiedzionych nadziei pokładanych w organach państwa – niedofinansowanych, niekompetentnych, skłóconych wewnętrznie. Jednak i tam przecież zdarzają się sprawiedliwi, pełni poświecenia funkcjonariusze, którym co prawda daleko do środków finansowych CSI i geniuszu House'a, ale dzięki ciężkiej pracy i osobistemu zaangażowaniu, udaje się im wprowadzić świat z powrotem na właściwe tory.
Gdy nie możemy zaprzeczać już istnieniu kryzysu, niekompetencji władz i naszemu poczuciu zagrożenia, gdy zgadzamy się, że jest źle i nie ma magicznego środka zaradczego, obdarzamy zaufaniem to, co nam pozostało, szukając w aparatach władzy pomocy, nie spodziewając się cudów, kosmicznych technologii czy prostych wyjaśnień, ale właśnie ciężkiej pracy w ciężkich warunkach. Jest tu zdecydowanie mniej miejsca na działania heroiczne, a dużo więcej żmudnej harówki, monotonnego przesłuchiwania świadków, próśb o zgodę na założenie podsłuchu, o skierowanie do pracy dodatkowych funkcjonariuszy, itd., itp. Światem The Wire nie rządzi spisek, który wyjaśniałby wszelkie nieprawości, decydujący jest tu wymiar społeczny, skomplikowana siatka zależności łącząca bohaterów, antagonistów i osoby postronne. Bohaterem nie są tu więc policjanci czy przestępcy, bohaterem jest tu tło społeczne, co czyni The Wire serialem, jakkolwiek to nie zabrzmi, zaangażowanym społecznie.
Czyli, jak widać, niekoniecznie musi być to produkcyjniak, gdzie źli sabotują wykonanie planu, ale dzielna załoga fabryki podoła. Możliwe jest stworzenie w komercjalnej telewizji serialu, który nie pomijałby opisu relacji społecznych, nie tworzyłby czarno-białych opozycji i, koniec końców, nie próbowałby kompensować widzowi braku bezpieczeństwa za pomocą sztuczek naukowo-magicznych bądź skomplikowanych spiskowych teorii. Możliwe, że powstaje tu bardziej podstępne symulakrum, gdzie zwodzeni pozornym realizmem i bogactwem tła, ulegamy wizji, która ma zapewnić nam na końcu uspokojenie, klożer, że jednak niezależnie od warunków, czy uzbrojeni w sprzęt i środki, czy biedni jak myszy kościelne i mający bazę operacyjna w piwnicy policjanci to ciągle siły dobra, porządku, które dbają o to, by zło nie wyległo na ulice i choć nie są kryształowi, a złoczyńcy szatańscy, to jednak jest to ciągle ta sama wizja, która ma dawać otuchę i poczucie bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, czy tak jest, The Wire wydaje się być i tak najbardziej postępowym z seriali ostatniej dekady, jednakże, aby to było możliwe, konieczny był gospodarczy kryzys. Dlatego, gdy tylko kapitalizm wyjdzie na prostą, szansę na taką produkcję będą praktycznie zerowe, stąd lewicowcom wszelkiej maści polecam oglądanie The Wire, póki jeszcze mamy szanse na dość postępową zbiorową fantazje.
• • •
Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, współredaktor 8. Arkusza Odry; finalista (2008) i laureat (2009) konkursu imienia Jacka Bierezina; wydał arkusz "Lekkie czasy ciężkich chorób" (2009) i książkę "Preparaty" (2009); współpracuje z "Krytyką Polityczną" i "Ritą Baum".