Przemysław Witkowski - Tęczowe flagi, brunatne koszule, zielone dolary

Redakcja

Rytuał i jego odtwarzanie – to coraz częściej esencja działań lewicy i skrajnej prawicy. Najpierw nacjonaliści przychodzą gremialnie na paradę LGBTQ i próbują ją blokować, obrzucać przedmiotami i wyzywać jej uczestników i uczestniczki (konkretną datę trudno ustalić, gdyż różne miasta różnie ustalają termin manifestacji).

Już dużo łatwiej jest ustalić rytualne działania dla drugiej strony. 11 listopada staje się dla lewicy i organizacji antyfaszystowskich dniem mobilizacji i rytualnego okrzyku „precz z faszyzmem!”.

Warto jednak zadać sobie pytanie, czy rytuał ten ma jakąkolwiek funkcję poza wewnętrzną konsolidacją grupy. Publiczne demonstrowanie swoich przekonań ma ogromną moc jednoczącą, pozwala ze swoimi poglądami stać się częścią większej całości, poczuć siłę, która płynie z okrzyków, transparentów, przemarszu. Jednak czy nie mamy do czynienia, pomimo tych szumnych zapewnień obu stron konfliktu, z pełną rytualizacją ideowego sporu? Czy nie macie wrażenia, że prawdziwe życie jest jednak gdzie indziej?

W blokowaniu nazistów przez lewicę jest coś podobnego do segregacji śmieci. Nawet najskrupulatniejsze dzielenie odpadów i zanoszenie ich do odpowiednich pojemników nie rozwiązuje sprawy zanieczyszczenia środowiska. Istnieją fabryki spuszczające dziennie do rzek takie ilości zanieczyszczeń, że daleko przekracza to ilość, którą możemy oszczędzić światu segregując odpadki całe nasze życie. Samoloty spalają tony paliwa, nieszczelne rurociągi niszczą wyciekami ropy setki kilometrów nabrzeża, kolejne drogi przecinają dawne rezerwaty przyrody. Indywidualizacja odpowiedzialności za coś, czego przyczyny nie mają bezpośrednich indywidualnych źródeł, to oczywiste samooszukiwanie, które fantastycznie wprost opłaca się biznesowi. Kiedy więc czujesz się winny za zużywanie kilku litrów wody więcej czy za to, że w twoim kinkiecie tkwi nieenergooszczędna świetlówka, wiedz, że gdzieś tam śmieje się prezes chińskiego koncernu.

Niby racja. Niby fakt. Ale po prostu wypada, dla czystego sumienia, żeby nie czuć, że nie zrobiło się nic dla środowiska; że nie powiedziało się słowa. Podobne odczucia mam, kiedy wiem, że ulicami mojego miasta będą maszerować naziści z pochodniami w rękach. Chodzi o ten symboliczny akt niezgody na wejście w przestrzeń publiczną ksenofobicznej symboliki, nic więcej. Trzeba jednak pamiętać, gdzie jest prawdziwy wróg, bo nie jest nim zaczadzony ideą Wielkiej Polski chłopak z „gorszej dzielnicy”, fan Śląska, komórek, siłowni. Jest nim schludny i czysty biznesmen w szklano-betonowym budynku, ciężko pracujący za biurkiem, nad tym, jak jeszcze bardziej uelastycznić rynek pracy, jak podwyższyć czynsze, jak wyprowadzić z budżetu jeszcze więcej państwowych, czyli naszych, pieniędzy. On będzie pamiętać, że cała ta zabawa w manifestacje służy tylko temu, żebyśmy my i oni – broń boże – nie poszli razem na jego budynek giełdy, jego magistrat, jego urząd marszałkowski.

Niestety, krytyka nacjonalizmu często obywa się bez zajęcia się w jakikolwiek sposób systemem, który przyczynia się do jego powstawania. Schludny kamuflaż kieruje nasza uwagę na dopuszczalne, tworzone przez system aberracje, takie jak faszyzm, odwracając uwagę od oczywistego faktu, że nacjonalizm to nic innego, jak formacja obronna systemu kapitalistycznego. Odciąga on uwagę od napięć o charakterze klasowym, między pracodawcą, bankowcem, deweloperem a pracownikiem, kredytobiorcą i lokatorem, tworząc złudzenie narodowej zgody – między wyzyskującymi a wyzyskiwanymi; między tymi, którzy zawłaszczają dochód z przedsięwzięcia a tymi, którzy go wypracowują; między ciężko pracującymi za ladą, za kierownicą, w szkolnej klasie a tymi, którzy konsumują zyski z ich pracy siedząc za szklanym biurkiem.

Powstaje złudzenie, że obie grupy coś łączy, jakaś mistyczna narodowa więź, której naruszenie zagrozi podstawom ładu i naszej materialnej egzystencji. Oczywiście, wymyka się to logicznemu rozumowaniu, więc każda próba dotarcia do sedna tej ideologii doprowadza nieuchronnie do napotkania koncepcji mistycznej więzi, jaka łączy rolnika spod Suwałk, właściciela kamienicy z Wrocławia i kolejarza z Trójmiasta, w imię stereotypowo pojmowanej polskości. Naród pojmowany nie obywatelsko, a nacjonalistycznie, to koncepcja, która służy tylko najbogatszym jego przedstawicielom, a szeregowych jej zwolenników pozostawia nieświadomie oszukanych, zanurzonych po szyję w fałszywej świadomości. We wspólnocie, która realnie nie istnieje, nie ma żadnych materialnych podstaw, poza wiarą. Kiedy zaś wiara znika, wspólnota rozwiewa się w powietrzu.

Z jednej strony mamy więc ludzi lubiących szukać przyczyny wiszącego nad nimi zagrożenia bezpieczeństwa ekonomicznego, redukcji zatrudniania, wyśmiania ich tożsamości i zarzucenia istniejących wzorców kultury w naruszeniu wyimaginowanej wizji polskości; z drugiej zaś strony, rytualną niechęcią nacjonalistów zostaje obdarzona grupa, która za cenę akceptacji, dała się porwać konsumpcyjnej karuzeli. Jeżeli lewica chce stanąć na drodze marszów „narodowców”, to oni z kolei rok w rok będą próbować zablokować paradę ruchu LGBTQ, postrzegając to środowisko jako poważne zagrożenie dla nacjonalistycznej wizji polskości i płci. Lubieżny, bogaty i sfeminizowany gej to straszak idealny.

Nie jest jednak tak, że geje, jak chciałby mainstream, to grupa überkonsumpcyjnych, sfeminizowanych mężczyzn, naturalnie predestynowanych do takiej roli w społeczeństwie. Jest wprost przeciwnie, rola überkonsumpcyjnych, sfeminizowanych mężczyzn to jedyne, co jest gejom oferowane, jeśli chcą wyjść z ukrycia ze swoją orientacją. Spójrzmy na najbardziej eksponowanych w mediach gejów i lesbijki (tak BTW, mamy w Polsce jakiekolwiek eksponowane w mediach lesbijki?) – kim są ci ludzie? Stylista Jacyków, projektant mody Dawid Woliński czy tancerz i prezenter Michał Piróg – to charakterystyczni przedstawiciele tej wyżej wzmiankowanej grupy. Zajmują się stereotypowymi „gejowskimi” zawodami, nie boją się nosić przekraczających standardowe pojmowanie mody męskiej ubrań i pracują w samym sercu Babilonu. Geje niezaangażowani politycznie to geje zaangażowani w konsumpcję. Inni to nisza, nieznana szerszej publiczności. Najczęściej artyści, bo artysta to w każdym, nawet bardzo konserwatywnym społeczeństwie kapitalistycznym, dopuszczalny margines, element chaotyczny, nieistotny, dziwny.

Co jednak z innymi homoseksualistami? Czy nie ma gejów-tramwajarzy, gejów-piłkarzy czy gejów-górników? Co do lesbijek – nie ma ich zarówno wśród grupy zamożnej, jak i grupy uboższej. Rynek nie przewiduje miejsca dla kobiety lesbijki-singielki, a tym bardziej dla pary złożonej z dwóch kobiet, chyba że w skierowanym do heteroseksualnych mężczyzn porno. To właśnie gej, a nie lesbijka stanowi ekspozyturę LGBTQ na mainstream. Gej – wolny od dzieci i związanych z nimi obowiązków, za to oddany konsumpcji dóbr i usług – czy można wyobrazić sobie lepszy target? Dlatego też tylko ta grupa homoseksualistów może liczyć na włączenie do „wspólnoty kupowania”, jako kolorowa, dobrze ubrana, zadbana grupa: „geje”. Reszta, z powodu niedostatków finansowych, braku orientacji w odpowiednich kodach kulturowych czy po prostu nieprzystawania do tej skrojonej przez system roli, musi pozostać zwykłymi „pedałami” czy „lesbami”. Dla nich nie ma akceptacji, drogich ubrań i kosmetyków, są za to małe miasteczka, nietolerancyjni znajomi i rodzice, którzy się do nich nie przyznają. Oraz kamienie lecące na nich na Paradzie Równości.

Geje są jednak grupą przez kapitał zdradzoną, bo za złudzenie akceptacji, tak naprawdę przynależnej tylko najbogatszej ich części: celebrytom, artystom – cala reszta z nich została wysunięta na czoło starcia ze skrajną prawicą, nacjonalistami, a co za tym idzie wyrzucona z narodu, niezależnie od ich politycznych poglądów, którzy w imię homogenicznego narodu walczą z homoseksualizmem. LGBTQ stała się dla nacjonalistów „innością sztandarową”, współczesnym Żydem, kimś, kto tkwi niezauważony w zdrowej tkance społecznej narodu i knuje, drąży.

Podobnie zresztą jak i w przypadku Żydów, akceptacja rodzi się tu przez portfel. To zamożni Żydzi stawali się bogatymi finansistami, szanowanymi bankierami, pisarzami czy lekarzami, zaś biedni pozostawiali chałaciarzami, mośkami. Jak w tym dowcipie: – Kim jest Artur Rubinstein? – To wielki polski pianista. – A kim jest Mosze Rubinstein? – To żydowska pijawka, bolszewik, złodziej. Schemat budowania stereotypu geja jest podobny także w innych elementach – spisek, krzywdzenie dzieci, agresywność w sferze publicznej, dążenie do dominacji politycznej i gospodarczej, związki z komunizmem – wszystko to przypisywano Żydom.

Można dość łatwo znaleźć analizy, które porównują stosunek, słownictwo i rolę homoseksualistów w narracji nacjonalistycznej i neonazistowskiej, do dawnej roli w tych opowieściach Żydów. Nie idą one jednak o krok dalej w analizie przyczyn tego stanu rzeczy, jak gdyby obnażając przed nami sam fenomen, a autor usatysfakcjonowany faktem, że oto znalazł jasny mechanizm w naszej skomplikowanej rzeczywistości, oddala się chyłkiem zadowolony z samego odkrycia tej sprawy.

Udział najzamożniejszej części gejów w machinie kapitału, jako jej najgorliwsza cześć, doprowadza do zakorzenienia się w społeczeństwie obrazu zmanierowanej, skrajnie konsumpcyjnej cioty. Dopóki każdy gej nie zrezygnuje z pozycji liberalnych, nie będzie prawdziwej emancypacji tej grupy społecznej, nie będzie czasu posthomofobicznego, nie będzie czasu, gdzie orientacja będzie równie nie budzącą emocji cechą, jak wzrost czy kolor oczu. Jeżeli nie zaryzykują i nie porzucą obrony kapitalizmu, to będą tkwić na zawsze w kapitalistycznym zoo jako przegięte cioty, zniewieściali styliści fryzur i projektanci mody. Niezależnie od ich woli, będą zawsze wtłaczani w tę właśnie rolę, jako jedyną, jaką pozwala im przyjąć w dyskursie publicznym ideologia liberalna albo będą wyrzucani na pierwszą linię starcia z agresywnym nacjonalizmem. To drugie będzie ich spotykać dużo częściej, bo miejsc w Babilonie nie ma za dużo, a homoseksualiści to 10% naszego społeczeństwa. I gwarantuję, że to nie Jacyków będzie dostawał po mordzie na ulicy od agresywnych szalikowców i nacjonalistów, tylko moi koledzy – Michał, Łukasz, Piotrek.

Geje godząc się być superkonsumpcyjną ekspozyturą kapitału, zyskali pozorne bezpieczeństwo i akceptację. Gejowskie programy randkowe w MTV i Love Parade to kara za tę zgodę. Pobicia gejów przez nazistów również.

• • •

Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, współredaktor 8. Arkusza „Odry”; finalista (2008) i laureat (2009) konkursu imienia Jacka Bierezina; wydał arkusz „Lekkie czasy ciężkich chorób” (2009) i książkę „Preparaty” (2009); współpracuje z „Krytyką Polityczną” i „Ritą Baum”.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information