Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie

Przemysław Witkowski

Fot. Ilona WitkowskaJako że miejsca urodzenia człowiek sam sobie nie wybiera, z mojej perspektywy stosunek do ojczyzny przypomina relacje w aranżowanym małżeństwie. Otrzymujemy – z całym dobrodziejstwem kompulsji, traum i nawyków – obiekt, który albo nauczymy się lubić i z nim współegzystować, albo porzucimy.

W wypadku tzw. „Ojczyzny” to porzucenie wiąże się również z rezygnacją z całej tradycji, która zmusza nas do darzenia uczuciem tego obiektu, a co za tym idzie – z utratą dawnej tożsamości. Przy standardowym rozwodzie nam to raczej nie grozi.

Jeśli jednak zdecydujemy się związać bardziej emocjonalnie z jakimś kawałkiem ziemi, musimy mieć świadomość, że trwać będziemy w dosyć opresyjnym związku. Aranżowane małżeństwo ma tę wyższość nad stosunkiem do tzw. „Ojczyzny”, że obie strony w tej relacji mają najczęściej mniej więcej po równo przejebane. Oczywiście, w codziennym życiu w naszej Ojczyźnie najczęściej najbardziej przejebane ma kobieta, wykonująca gros prac domowych, uznawanych za tzw. „kobiece”, jak na przykład tzw. „zajmowanie się dziećmi” oraz tzw. „mycie toalety”. Są grupy, gdzie do tych kobiecych zajęć zalicza się również tzw. „stała praca zarobkowa”. Także i w relacji z Polską nie ma ona lekko, bo – jak wiadomo – kobieta jest za głupia, żeby mogła sama decydować, kiedy chce, a kiedy nie chce być w ciąży, że nie wspomnę tu o kwestii niższych emerytur i zarobków, i takich tam bzdetów.

Właśnie dlatego to kobieta, Maryja, jest Królową Polski. Właśnie dlatego, że nie jest nią naprawdę. Fantazja ta ma szpachlować naszą rzeczywistość, co robi zresztą od wieków, i od wieków to działa. Wystarczy zobaczyć, jak ta uroczo patriarchalna struktura, jaką jest kościół katolicki, tłamsi kobiecą seksualność pod sztandarem „matki boga”. Cel jest prosty: zbudowanie systemu wartości, w którym kobieca energia libidalna zostaje skierowana na rozród, potomstwo, a nadmiar rozkoszy musi zostać zaprzęgnięty w uroczo patriarchalne urządzenie kapitalistycznej produktywności. W religii, gdzie mesjaszem i jedną z osób bożych był młody mężczyzna, kobieta czczona jest tylko jako matka, odnośnik do centralnej postaci Jezusa Chrystusa. Dla kobiecej formy w tej religii zachowana jest przede wszystkim aktywność służebna (siostry zakonne) i rodzicielska (Maryja). Dopuszczalne jest również męczeństwo za wiarę, ale każda „sprawa” dopieszcza przecież swoje mięso armatnie.

Nie popadając jednak w tani feminizm, trzeba zauważyć, że i mężczyzna w naszym świecie nie ma lekko, a czterokrotna przewaga panów nad paniami w liczbie samobójstw skądś się bierze. „Samiec” musi dostosować się do społecznej roli mężczyzny, męża-ojca, pracownika, providera zasobów, człowieka sukcesu, odpowiedzialnego partnera, kochającego ojca, dziadka-dobroczyńcy, a potem zaraz umrzeć i zostawić mieszkanie. Ta działająca na obie strony mordęga stawia mężczyznę i kobietę w jednej linii. Wobec fantazmatu „Ojczyzny” obie strony zdają się mieć po równo przejebane; stoimy wobec niej, niezależnie od płci, na z góry przegranej pozycji.

Są oczywiście „Ojczyzny” co do swojej roli w życiu ludzi nieco bardziej oświecone. Pozwalają one obywatelom aktywnie współkształtować swój kraj i przewartościowywać panujące w nim zwyczaje; odrzucać tradycje nieadekwatne do wyzwań, jakie niesie współczesność, i wnosić coś nowego do zestawu własności kulturowych, jakie tworzy taki fantazmat – jak, dajmy na to, Francja, Szwecja czy Włochy. Są ojczyzny, które „rozumieją”1, że jeśli ich konstrukcja utkwi w jakimś zmitologizowanym zestawie niezmiennych i uświęconych cech, to ostatecznie ilość cech niezmiennych przytłoczy żywe ciało społeczeństwa. Czeka je wtedy tylko przegrana i staną się one niepotrzebnym obciążeniem, a nie pomocną wspólnotą, którą wszyscy tworzymy, żeby żyć lepiej, mądrzej i przyjemniej. Taką „Ojczyzną” nie jest Polska, takim krajem nie jest Polska.

Polska w tym układzie jest partnerem toksycznym, traumatyzującym, opresyjnym i niezdolnym do uczenia się na własnych błędach. Polska i zestaw wartości, jakie według polskiej prawicy tworzą ten fantazmatyczny byt, zdaje się przypominać partnera, który pije, jest chorobliwie otyły, zdradza i przepuszcza wspólne pieniądze; który nie pozwala spotykać się nam ze znajomymi i zmusza do fanatycznego uwielbienia. Każdą próbę zmiany tego zachowania nazywa postawą antypatriotyczną i grozi zastosowaniem przemocy, jeśli chcemy choć odrobinę zmodyfikować zestaw wartości, jakie reprezentuje, zmuszając nas do posłuszeństwa za pomocą policjanta, polityka, księdza i nacjonalisty z jego nieśmiertelnym: „Gdzie się patrzysz, cioto, masz jakiś problem, chcesz wpierdol?”.

Kiedy jakaś grupa niezadowolona z bycia „Polakiem” – w tym właśnie przymusowym, naddanym przez wieki opresji i indoktrynacji wymiarze – pozwoli sobie na krytykę i działania mające na celu zmianę stanu rzeczy rozpoznanego jako patologiczny (np. miejsce i prawa kobiet w polskim społeczeństwie), reakcja ze strony prawdziwych Polaków jest mniej więcej następująca: „Nieprawda, co mówisz, ty antypatriotyczna, lewacka świnio, Polska jest fajnym, szanującym kobiety superkrajem gościnnych i uczciwych ludzi, a jak uważasz inaczej, to ci zajebię, ty lewacka kurwo pierdolona, cho na solo, no cho, co się peniasz!”. U prawicowego z ducha podmiotu występuje więc zazwyczaj negacja za pomocą afirmującej fantazji i/lub groźba zastosowania przemocy – czy to fizycznej, czy to symbolicznej, żeby fantazję swoją obronić przed naciskiem wrednych faktów lub nie wiadomo skąd biorących się niezadowolonych. Łatka zdrajcy, wroga polskości, zwolennika wynarodowienia jest pierwszym krokiem, który zamiast rozpoczynać dyskusję – ucina ją na samym początku. Na tym poziomie odpada większość ludzi niemająca ochoty znosić w teatrze okrzyków „Hańba!” (jak w Teatrze Starym w Krakowie na spektaklu Jana Klaty), „rekwirowania” dzieł sztuki przez kurię (jak w Częstochowie na festiwalu ART.eria) i wyzwisk od eurodeputowanych za pilnowanie laickości szkoły. Większość z nich już na tym poziomie odpuści psucie fantazji o tym, czym jest ich „Ojczyzna”. Niektórzy, raczej rzadko, wygrywają z rzeczoną „Ojczyzną”, jak np. mieszkańcy wrocławskiego skłotu Rejon.

Jeśli przemoc symboliczna nie skutkuje, szybko przechodzi się do przemocy aktu prawnego, kontrolującego, czy wystarczająco prawomyślnie wyrażamy się o papieżu, prezydencie, Narodowych Silach Zbrojnych czy o tzw. „misji stabilizacyjnej” w Iraku lub Afganistanie; karząc grzywną Jerzego Urbana za żarty o papieżu, Nieznalską za robienie sztuki krytycznej, Ikonowicza za zniszczenie fantazji słusznych przemian po 1989 roku; nie dopuszczając krytyki do kanałów staroreżimowej dystrybucji informacji, ośmieszając, blokując finansowanie, aby ostatecznie zepchnąć na margines wszelkie głosy krytyczne.

Na podglebiu fantazji o „Ojczyźnie” wyrastają jednak bardziej toksyczne kwiatki, które swojej przemocy nie kryją już pod płaszczykiem przepisów, nie zakładają też jedwabnych rękawiczek, aby rozliczyć się z tymi, którzy nie uważają panowania patriarchatu, katolicyzmu i kapitalizmu za stan pożądany i normalny. Na ulice coraz częściej wychodzą bojówki, które kontrolują, czy aby nie odstajemy od wzorca polskości, karząc za odmienność czystą przemocą fizyczną. Nieważne, czy jesteś czeczeńskim dzieckiem, wyglądającym „zbyt pedalsko” kuratorem z muzeum, skłotersem czy działaczem LGBTQ i posłem – masz szanse dostać wpierdol, jeśli twoja polskość nie przejdzie szybkiego testu koherencji z prawdziwymi „Co się kurwa patrzysz, masz jakiś problem? Cho na solo, kutasiarzu zajebany” polakami.

Nie twierdzę tu, że to IPN i PiS stworzyły polskich nacjonalistów. Nie, stworzył ich kapitalizm i brak lewicowej propozycji racjonalnego zagospodarowania gniewu społecznego. Trzeba jednak przyznać, że owe środowiska dały im język i uprawomocniły ten język w debacie publicznej. I o ile uważam Semkę, Lisickiego czy Wildsteina seniora lub juniora za niegroźne dla mojego dobrostanu miękkie faje, które dużo opowiadają o „Wielkiej Ojczyźnie”, w jakiej żyją, a której potencjał zjadają „łże elity”, „ubecy” czy innego rodzaju reptilianie (bo przecież przyznać, że nie ma żadnej łże elity, ubeków czy reptilian, oznaczałoby, że być może w samym systemie tkwi błąd, że to on sam jest tym błędem), ale które nie zdecydują się nigdy na użycie nagiej siły, żeby tę „Ojczyznę” umocnić w swojej tradycyjnej formie. Ich koledzy z Ruchu Narodowego, z którymi maszerują dzielnie w Marszu Niepodległości, są już do tego bardziej zdolni.

Jeśli więc nie ma szans, aby powiedzieć temu partnerowi z aranżowanego małżeństwa: „Chodź. przejdziemy na dietę, pójdziemy na terapię; siądźmy, porozmawiajmy, tak dalej być nie może, ja ci pomogę, wszystko, co złe, można jeszcze zmienić”, to nie ma się co dziwić, że 3 miliony ludzi już stąd wyjechało, a reszta nie chce mieć dzieci (dzietność Polski – 212. miejsce na 229 istniejących państw). Jak partner pije, bije, kradnie i zdradza, a na chęć pomocy w dokonaniu zmiany swojego zachowania reaguje agresją i straszeniem sądem, to się spierdala. A jak już z jakichś powodów (np. z tęsknoty za dobrymi, dawnymi czasami; z naiwnej wiary, że zmieni się na lepsze; z przywiązania lub miłości, która czasem nie potrzebuje uzasadnień) trwa się w tej relacji, to raczej się nie reprodukuje. Co ani trochę nie wróży dobrze temu małżeństwu.

 

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information