Przemysław Witkowski - Dzień, w którym umarł Justin Bieber
Justin Bieber to przykład sukcesu absolutnego – filmowa biografia w wieku lat siedemnastu (Never Say Never), miliony dolarów na koncie i fanki w amoku gubiące aparaty na zęby, to tylko czubek góry lodowej. Perfumy sygnowane Justin Bieber w trzy tygodnie sprzedały się w liczbie trzech milionów egzemplarzy.
Śpiewająca szczoteczka do zębów, inhalator na astmę, t-shirty, badziki, apaszki – setki gadżetów i bibelotów zawierających jego zdjęcie, sprawiają, że na konto młodzieńca wpłynęło w ubiegłym roku 53 miliony dolarów. Histeria przed koncertami Biebera przypomina tą towarzyszącą koncertom Beatlesów – dziewczęta tarzają się po podłodze, wydają potępieńcze odgłosy, płaczą, smarkają i rzeżą.
Moim małym odkryciem ostatnich tygodni jest pisemko Justin Bieber, w którym to można znaleźć plakaty z młodzianem, informacje o jego peregrynacjach, perypetiach oraz innych aktywnościach. Jest to jedyna mi znana gwiazda, która doczekała się na polskim rynku pisma o samej sobie. Nawet takie tuzy rodzimej rozrywki jak Krzysztof Ibisz, Kasia Cichopek i Anna Powierza poprzestały tylko na wydaniu książki, poświęconej skromnie nie sobie, ale jakieś swojej ogromnie słusznej działalności – siłowni, pląsom, byciu zajebistym.
Jednak z drugiej strony ów dzielny młodzian mierzyć się musi z niewyobrażalną wprost niechęcią. Wyniki wyszukiwania dla hasła: justin bieber parody – liczba wyników (około): 53100; def łisze, wyzwiska, setki tysięcy hejtujących postów, wszędzie tam, gdzie dociera Internet. Jakiś czas temu na stronie domowej Biebera, pojawiła się ankieta, w której Justin pytał, gdzie jego słuchacze chcą, aby dał koncert. Opcja, która zwyciężyła to: Phenian, Korea Północna. Co trzeba zrobić, jak się narazić, żeby na jego własnej stronie głosowano masowo za wysłaniem wokalisty do kraju kojarzącego się Amerykanom z jedzeniem kory, bronią nuklearna i totalnym zamknięciem na świat bez możliwości wyjazdu?
Dlaczego to idealne ucieleśnienie mitu kopciuszka, dziecię znalezione przez producenta na youtube, aseksualny ideał chłopaka córki / wnuczki, spotyka się z tak ogromną wrogością? Warto zastanowić się czy śmierć Biebera w jednym z odcinków CSI, była przypadkową decyzją scenarzystów, czy raczej realizacją globalnej fantazji o usunięciu spośród żywych tego książątka z bajki? Skoro Justin realizuje pierwotne marzenie o globalnej sławie dla everymana, dlaczego spotyka się z takim natężeniem ataków? Czy przyczyną jest zawiść, czy może ma to podłoże nieco głębsze?
Na pierwszy rzut oka prezentuje się ów młodzieniec dość niegroźnie – drobne chłopie z fryzurą „na garnek”, o przeciętnym głosie i zerowej charyzmie. Bieber wydaje się być zupełnie nijaki i jak się często okazuje – pierwsze wrażanie jest całkiem trafne. Choć trzeba przyznać, że w tym wypadku nijaki nie znaczy niegroźny. Piosenkarz, równie bezbarwny jak program Platformy Obywatelskiej, po dokładniejszej analizie zdaje się wykazywać dużo więcej podobieństw do polskich konserwatywnych liberałów niż tylko spora sondażowa popularność.
Fantazja o kopciuszku – chłopaku z youtube'a stającym się globalną gwiazdą – zmienia się w jego wykonaniu w czystą parodię. Bieber jest idealną, uwzniośloną nijakością. Liberalna fantazja, o karierze od pucybuta do milionera, o księciu na białym koniu – producencie, wydawcy, itd., który nadjedzie, odkryje i pozwoli odnieść sukces – okazuje się być tym razem ewidentną farsą. Ta podstawa American Dream – równość w dążeniu do szczęścia – zamienia się w tym wypadku w propagandową agitkę, szczególnie rażącą w dobie kryzysu i globalnej socjalnej niepewności.
Masowe hejtowanie Biebera oznacza, że liberalny mit ukoronowanego kopciuszka osiągnął granice użyteczności i wiarygodności. Grubymi słowami posła Kurskiego – ciemny lud tego nie kupi. W serialowym uśmierceniu i masowej niechęci do Biebera jest zakamuflowana kontestacja American Dream, jako pojemnej opowieści, która zmieniła się w pustą propagandę. Ludzie, którym zamknięto możliwość awansu społecznego, zarówno poprzez programy lewicowej redystrybucji, jak i zatrzaśnięcie niewielkiej furtki, którą dawał liberalizm podczas wzrostu gospodarczego, w dobie kryzysu nie są w stanie bez wściekłości słuchać enuncjacji fałszywego selfmademana z Ontario.
Odrzucenie cech wcześniej uważanych za niezbędne do odniesienia sukcesu (uroda, inteligencja, talent, szlacheckie pochodzenie) sprawiło, że powstał twór tak nijaki, tak pozbawiony cech wyróżniających, tak odczłowieczony, że każdy, absolutnie każdy, może się z tym amorficznym tworem utożsamić. Niestety każdy, w tym wypadku, znaczy nikt. Bieber jest tak nijaki, że traci nawet swoją pleć i jest regularnie nazywany „męską dziewczynką”. Jego sztuczność (i pochodzenie z biurka producenta) staje się tak oczywista, że budzi jawną wściekłość i ataki ludu pracującego miast i wsi, a wyparta niechęć powraca w scenie śmierci Biebera. Widzowie nie są w stanie uwierzyć, że osoba tak pozbawiona pozytywnych wyróżników może zrobić uczciwie globalną karierę, dlatego właśnie cieszymy się przed telewizorami, kiedy ów młodzieniec pada trafiony kulą agenta Nicka Stokesa.
W tym wypadku ten liberalny mit ma także konserwatywne oblicze. Warto zwrócić uwagę, że za fasadą nijakości, sprzedawany jest nam zaskakująco prawicowy Bieber. Początkowo jego karierą zajmowała się matka, nagrywając jego pierwsze piosenki i wrzucając je na youtube, prowadząc na spotkania z producentami, ubierając i karmiąc, i pilnując imidżu chłopięcia. Jednak od niedawna Bieber przeszedł pod opiekę ojca. Symbolicznym wyrazem przejścia do męskiej wspólnoty jest zrobienie sobie przez ojca i syna wspólnego tatuażu – słowa Jezus po hebrajsku.
Nie przypadkowy jest zarówno dobór słowa, jak i języka, w jakim jest ono zapisane. Mimo że obaj nie maja większych związków z judaizmem, to wybrali jednak język Starego Testamentu, aby umieścić na swojej skórze napis. Jezus w wersji amerykańskiej nabiera często cech Boga starotestamentowego, a hebrajski nasuwa skojarzenia z Bogiem surowym, karzącym, purytańskim. Jestem przeciwko aborcji. To przecież zabijanie dziecka – mówi ten pozornie bezideowy i nijaki nastolatek, co jednak nie przeszkadza mu wykazywać zainteresowania posiadłością Hugh Heffnera, choć oczywiście podczas wizyty w tym przybytku rozpusty ma mu towarzyszyć jego ojciec, który zadba o moralne bezpieczeństwo syna. Reprodukowany jest patriarchalny wzorzec społeczeństwa, w którym Jezus, ojciec i Heffner mogą ze spokojem podać sobie ręce.
Piosenkarz jest w rzeczy samej konserwatywną odpowiedzią na libertyńską Lady Gagę. O ile Gaga ma utwór Judas, w którym żongluje chrześcijańską estetyką, nie do końca zgodnie z ortodoksja, to Bieber tatuuje sobie pod pachą napis Jesus po hebrajsku; on deklaruje seksualną wstrzemięźliwość, ona walczy o prawa homoseksualistów; jego stroje to kwintesencja banalności, jej kostium zaś potrafi być zrobiony nawet z mięsa.
Przykłady można by mnożyć praktycznie w nieskończoność, nie zmienia to jednak faktu, że mimo iż tak różnią się od siebie, obydwoje mieszczą się perfekcyjnie w kapitalistycznym spektrum, prezentując towar nieco różny od siebie, ale ciągle wykoncypowany produkt, nie żywego artystę. Zarówno jego konserwatyzm, jak i jej emancypacja są wersjami light, postawami rozwodnionymi, tak, by w żaden sposób nie podważały logiki wolnego rynku. Razem zaś cudownie dialektycznie dopełniają się wzajemnie, wypełniając dwie nisze, wzajemnie sobie niechętne, ale zarazem sobie niezbędne, jak PiS i PO, że pozwolę sobie na przykład z własnego podwórka.
Możliwe, że w rzeczywistości to rozbuchana estetycznie i erotycznie Lady Gaga jest chodzącą cnotą, a mdławy i tradycjonalistyczny Bieber to narkoman i seksoholik (na co zresztą wskazywałaby bliska znajomość młodziana z Lil Waynem i Chrisem Brownem), co oczywiście żadnego znaczenia nie ma, bo Bieber pozostanie tym, z czym kojarzą go rozhisteryzowane nastolatki na całym świecie. Niezależnie od tego, czy bliższy nam będzie Jezus, czy Judas, pozostajemy w morzu produktów sygnowanych Lady Gaga albo Justin Bieber, a pieniądze spływają na ich konta i konta ich producentów.
• • •
Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, współredaktor 8. Arkusza Odry; finalista (2008) i laureat (2009) konkursu imienia Jacka Bierezina; wydał arkusz "Lekkie czasy ciężkich chorób" (2009) i książkę "Preparaty" (2009); współpracuje z "Krytyką Polityczną" i "Ritą Baum".