A na drzewach zamiast liści wisieć będą komuniści

Przemysław Witkowski

Fot. Ilona WitkowskaW czasach PRL-u popularne było hasło obozu władzy: „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. System państwowego kapitalizmu zarządzanego przez biurokratyczną monopartię głosił pogląd, że za wszelkie niedogodności życia w Polsce ludowej odpowiadają rzeczone wypaczenia, samo zaś sedno systemu pozostaje nieskalane, i jeśli tylko oczyścimy je z wpływów wichrzycieli, agentów, badylarzy, cinkciarzy oraz wszystkich pozostałości reakcyjnych klas społecznych, a nastęnie weźmiemy się porządnie do pracy, to w końcu Polska wkroczy na drogę prowadzącą przez socjalizm do komunizmu. Dziś, mimo transformacji ustrojowej, mechanizm nie zmienił się ani na jotę.

Nasza scena polityczna zdaje się być kompletnie zabunkrowana, jeśli chodzi o krytykę obowiązującego systemu – kapitalizmu. Niezależnie od położenia na scenie politycznej, czy będą to nominalni konserwatyści, chadecy, socjaldemokraci, czy nacjonaliści – wszyscy oni bez szemrania przyjmują wolny rynek jako nienaruszalną świętość. Wierzą w jakieś pierwotne skażenie czystej idei kapitalizmu, która sama w sobie pozostaje nieskalna. To właśnie „wypaczenie” jest przyczyną fatalnego stanu naszej polskiej rzeczywistości. Ruch Narodowy i jego program gospodarczy pokazują nam wyraźnie, że duch Leszka Balcerowicza nie został wyegzorcyzmowany nawet z dziedzin skrajnej prawicy, nie wspominając już o politycznym mejnstrimie.

Dlatego dla wszystkich właściwie ugrupowań na polskiej scenie politycznej wyjściem z sytuacji kryzysu i narastającej pauperyzacji nie jest odrzucenie egoistycznego, antyspołecznego myślenia o gospodarce i państwie, a wręcz przeciwnie. Problemem dla nich nie jest liberalizm, ale niedostatek liberalizmu. Cóż, walka klasowa narasta wraz z jej postępowaniem, jak powiadał klasyk, i na problemy, jakie rodzi elastyczny rynek pracy i likwidacja socjalu, lekarstwem ma być jeszcze bardziej elastyczny rynek pracy i jeszcze mniej socjalu. Ich zdaniem, system musi się oczyścić, czy z to z blokad o naturze systemowej (tzw. psucie kapitalizmu – podatki, regulacje, renty, emerytury, zakaz eksmisji na bruk), czy personalnej (tzw. łże-elity i ubekistan; zdrada, jaka dokonała się w Magdalence, która sprawiała, że szlachetny i dobry kapitalizm, jaki przyklepał kościół, zamienił się w sieczkę) „i dopiero wtedy”, „i już nasze wnuki”, „ci zaradni, przedsiębiorczy rozwiną skrzydła i będą się bogacić”. Przypomina mi to gaszenie pożaru benzyną, ale co tam, w dziedzinie dogmatów nie ma przecież żadnego pola do dyskusji.

Oczywiście koronnym przykładem takiego myślenia jest JKM i jego Kongres Nowej Prawicy, ale gdyby polski problem z wierzącymi w kapitalizm dotyczył tylko jego, można by spać spokojnie. Niestety jednak ludzie niewiele różniący się w poglądach od tego śmiesznego, starszego pana nadają ton programom gospodarczym w zasadzie wszystkich zasiadających w parlamencie partii. Polska nie potrzebuje kolejnej partii liberalnej gospodarczo. Ma ich od cholery. Formacje te są jak kanały Discovery: jeden History, jeden Science, inny Travel, ale wszystkie zbudowane na tym samym schemacie, różniącym się tylko kluczem, głównym tematem: Twój Ruch – antyklerykalizm, wolne konopie i geje, Platforma Obywatelska – „sanacja” czyli tzw. stabilizacja, Prawo i Sprawiedliwość – tzw. prawdziwa Polska, Ruch Narodowy – tzw. Polska najprawdziwsza, Sojusz Lewicy Demokratycznej – tzw. Polska małomiasteczkowa z PRL-owskim resentymentem, Polskie Stronnictwo Ludowe – tzw. Polska wiejska. To tyle z tego co mamy w parlamencie i w okolicach doń wybieralności.

Jeżeli przyjrzymy się programom gospodarczym tych ugrupowań łatwo dostrzeżemy, że są one bardzo do siebie podobne. Podstawowy konsensus, jakim jest na przykład bezkrytyczny udział w Unii Europejskiej, jest niepodważalny przez żadną z sił. Jedyną możliwą krytyką w kwestii zjednoczenia naszego kontynentu, na jaką zdobywają się polscy politycy, jest krytyka poprzednich polskich rządów, że wynegocjowały za mało pieniędzy. Same zasady, podług których działa ta organizacja, pozostają nienaruszalne. Jeszcze większy denkverbot pojawia się w kwestii istnienia w III RP systemu kapitalistycznego. Tu krytyka może dotyczyć wszystkiego poza samym kapitalizmem. A więc pauperyzacji Polaków, rozwarstwienia społecznego i pogarszającego się dostępu do usług publicznych. Winni są wszyscy – „salon”, „prawo”, „imigranci”, „geje” i „Żydzi”, tylko nie sam system. On jest święty, najlepszy.

Paradoksalnie na więcej niż polską lewicę krytyki wobec wolnego rynku, Unii Europejskiej czy współczesnego kapitalizmu stać obecnie nacjonalistów. Pod bannerem przedstawiającym „grabarzy Polski” (Jaruzelski, Wałęsa, Balcerowicz, Kwaśniewski, Rostowski, Tusk) sam mógłbym się podpisać. Lewica ciągle boi się być naprawdę krytyczna, boi się problematyzować sfery kapitalistycznych niesprawiedliwości, jakby ciągle tłumaczyła się ze swojego istnienia, ze swojego niesowieckiego charakteru, swojej europejskości, i np. krytyka UE z jej perspektywy, poza mikrogrupą skrajnej lewicy, w zasadzie nie zachodzi. A przecież liberalny charakter tej instytucji zasługuje na krytykę absolutnie – jako skrajnie kapitalistyczna wspólnota oparta przede wszystkim na biznesie i handlu, gdzie inne tematy (gender, walka z rozwarstwieniem, prawa pracownicze, standardy demokratycznych procedur) są jakby poboczną działania tej korporacji, zmienną w czasie, na niezmiennej wolnorynkowej podstawie.

To komunizm ciągle jest tym fetyszem, który skupia na sobie całą uwagę. Należy się mu sprzeciwić, należy usuwać jego ślady, bo gdy skutecznie wyczyścimy nazwy ulic, podręczniki do historii i prawodawstwo, wielki, dobry anioł wolnego rynku nagrodzi nas za dobre sprawowanie i wejdziemy do raju kapitalizmu, tym razem w pełniej glorii, tak jak nam obiecywano w filmach, reklamach i na uczelniach podczas transformacji.

Polska scena polityczna jest zabunkrowana jak ta w PRL-u, niby wszyscy są za obowiązującym systemem, wtedy za „kapitalizmem państwowym”, nominalnie „socjalizmem”, dziś – za kapitalizmem. Mimo tego, że obecnie nie ma stacjonującej na polskich ziemiach Armii Czerwonej, która by taki stan rzeczy sankcjonowała swoimi karabinami, my sami wytwarzamy tę zgodę, nie dopuszczając alternatywy do bycia pomyślaną. Choć każda z partii inaczej wyróżnia element, który zaburza rajski ideał wolnego rynku, pozostaje on w swojej istocie kwestią moralną. Nie podlega racjonalnej dyskusji, jest założeniem apriorycznym, stąd żarliwość wyznawców, jaką możemy napotkać w Polsce. Cóż, Polska od zawsze była ojczyzną żarliwości.

Z tym knującym lewactwem w opowieściach prawicowców to prosty powrót wypartego. Lewica antykapitalistyczna ma na polskiej scenie politycznej niewielkie znaczenie, a dyskurs jest tak przesunięty na prawo, że aż dominujący prawicowcy jakoś podświadomie boją się kary, fantazmatycznego bytu nazywanego lewakiem, który objawi się i im zakurwi. Odnoszę wrażenie, że naszym zadaniem jest spełnienie tej lękowej fantazji prawicowców.

Dopiero powrót wypartego do polskiej rzeczywistości politycznej da szansę na zmianę oglądu sytuacji. Do przywrócenia w Polsce zgody na myślenie absolutnie niezbędna jest normalizacja pojęcia komunizm, rozumianego tu jako pozwolenie sobie na pomyślenie alternatywy. Konieczne jest podanie Polakom spójnej i szerokiej opowieści o świecie, opartej na grubo lewicowych podstawach, zarówno w kulturze, jak i w kwestiach gospodarczych (nie można zapomnieć o prawicowej bazie w edukacji w postaci programów nauczania historii, WOS-u czy przedsiębiorczości). No i oczywiście nie można zapominać o kościele. Cotygodniowe pogadanki o moralności i celu życia mają swoje wpływy. My, na lewicy, takich świetlic nie mamy.

Problemem pozostaje też język, bo – nie oszukujmy się – jak na razie nie idzie nam tłumaczenie tym biednym ludziom, dlaczego dzień w dzień są potwornie dymani. Co prawda nomenklatura marksistowska powoli wraca do „normalnego”, głównonutrowego rekwizytorium narzędzi poznawczych, a doktoranci zaczynają przechodzić na naszą stronę, jawnie lub pośrednio umieszczając się po lewej, krytycznej stronie dyskursu, jednakże jej recepcja wśród tzw. „ludu”, łagodnie mówiąc, jest nie najlepsza. Bez ciągłej pracy nad językiem zdolnym dotrzeć do naszych współobywateli nie ma szans na umieszczenie tego słusznego, uprawnionego gniewu społecznego w racjonalnych, lewicowych ramach. Miejmy więc nadzieję, że w tej sprawie zmiana nastąpi jak najszybciej.

Zakorzenienie społeczne i realny związek z problemami współczesnej Polski, wydaje mi się tak oczywistym warunkiem zaistnienia tejże radykalnie lewicowej opcji na polskiej scenie politycznej, że chyba nie warto wspominać, że bez związków zawodowych, obrońców lokatorów, lokalnych stowarzyszeń czy organizacji ekologicznych nie ma szans na zbudowanie czegokolwiek, co wychodziłoby poza standardową polityczną kanapę i miałoby być czymś więcej niż kółkiem zainteresowań o charakterze lewicowo-historycznym. Żadna partia czy partii tych koalicja, jaka miałaby po lewej stronie sceny politycznej powstać, nie może o tym ani na chwilę zapomnieć.

Bez ciężkiej kotwicy na lewej burcie w postaci powracającego obiektu wypartego – komunizmu; bez radykalnych, uzasadnionych i dobrze opracowanych rozwiązań, wizji nacjonalizacji wybranych dziedzin gospodarki czy banków, dochodu gwarantowanego, wysokich podatków dla najbogatszych (w sojuszu z klasą średnią w sprawach etycznych, wolnościowych, emancypacyjnych, ale bez wysuwania tych tematów jako jedynego zakresu działań na lewicy) itp. nie ma szans na zmianę prawicowego przechylenia w Polsce. Tym, którzy nie wierzą, że komunizm ma w tym momencie wypracowane narzędzia i rozwiązania, przypominam tylko, ze ideologia, która stoi za partią, to ideologia, która wyznacza horyzont, do którego będziemy dążyć (cele, kierunek marszu); jeszcze prościej – chcesz przejść dziesięć kilometrów, celuj w przejście dwudziestu.

Sama problematyzacja tematów, ich objawienie się i uporczywa obecność w debacie, byłaby na zdominowanej przez prawicę polskiej scenie politycznej zbawienna. Likwidacja przestrzeni tabu w polskim dyskursie wpłynąć na ten kraj może tylko lepiej – a nie ma większego tabu w naszym kraju niż istnienie wolnego rynku. Kapitalizm jest powietrzem, dlatego jest nietykalny, ale kiedy powietrzem być przestanie, pojawi się szansa, że będzie można naprawić choć część szkód, jakie swoim istnieniem wyrządza.

Ten nowy „komunizm” nie może zostać rozmiękczony przez ubranie go w jakąś jednolitofrontową etykietkę, typu „nowa lewica”, „front lewicy” itp., ale musi objawić się w Polsce z całą siłą i ładunkiem swojego imienia – tak, by wstrząsnąć i poruszyć. Polska potrzebuje nowego projektu komunistycznego, choćby po to żeby go odrzucić i przez takie odrzucenie dialektycznie się wzmocnić, przekształcić w lepszy, sprawiedliwszy kraj. Bez odwagi takiej deklaracji nie ma szans na jakąkolwiek zmianę.

Ten nowy projekt może być tez ironiczny. Pamiętam, jaki skandal wzbudziła po prawej stronie internetu czerwona koszulka Artura Domosławskiego z sierpem i młotem, i napisem: „People’s Republic of Berkeley”. Wiadomo – sierp i młot, bolszewicy, sto miliardów zabitych, no wariat. W wypadku biografa Kapuścińskiego prawa strona nie wykazała się znajomością ironii, ale nie szkodzi, przecież to nie ironia może nas uratować. Ironia nie nadaje się do ratowania czegokolwiek i kogokolwiek, co udowodniły nam dobitnie lata dziewięćdziesiąte. W ironii można co najwyżej się schować, żeby ukryć fakt, że nie ma się realnej siły, by śmiać się komuś w twarz. Ironia, cóż, narzędzie kunsztownych tchórzy. Tylko radykalny gest przywrócenia sierpa i młota, i perspektywy poznawczej oraz wizji rozwoju, jaką niesie ze sobą radykalna lewicowość, może przywrócić nam te smutne stany średnie, jakie zwykliśmy nazywać w latach pięćdziesiątych państwem dobrobytu.

I choćby po to żeby pozbyć się zagrożenia faszyzmu, i ty, drogi mieszczuchu, będziesz musiał zaakceptować w głównym nurcie polskiej polityki partię komunistyczną albo dowolny jej ekwiwalent, bo tylko to pozwoli ci przetrwać we własnej ateistyczno-hedonistycznej odmianie, otrzymać nieco większy naddatek przyjemności, rozkoszy. Bez racjonalnego opracowania gniewu społecznego, także i ty ze swoją pochodzącą z wyzysku rozkoszą możesz znaleźć się na celowniku krucjaty moralnej o nowy, lepszy kapitalizm; także i ty, i twoja utrata może stać się paliwem dla idei narodowego państwa. Także i na tobie może się ten gniew skupić – pedale, lesbijko; chodząca w toplesie dziewczyno, która nie z mężem straciła dziewictwo; kolego, któremu kościół nie leży, a w ogóle to myślisz, że fajnie jest w Szwecji; także tobie, rodzino niechcąca się powiększać. Nie sztuką jest wyrazić oburzenie agresywną demonstracją nacjonalistów, ale raczej poznać przyczyny tej eksplozji i umieć im zaradzić na przyszłość. Bez silnego ośrodka po lewej stronie sceny politycznej, bez pozwolenia sobie na odmienną od liberalnej utopię – jesteśmy skazani na półperyferyjny niedorozwój na zawsze.

• • •

Czytaj także:

• • •

Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, redaktor „Odry”, stały współpracownik „Le Monde diplomatique” i Krytyki Politycznej.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information