Przemysław Witkowski - Magdy Gessler walka o plan sześcioletni
Okres PRL obdarzył nas gatunkiem, zdawałoby się dziś, wymarłym. Wydawać by się mogło przecież, że wraz z likwidacją władzy ludowej dogmatyczna propaganda powinna opuścić nasze ekrany. Jej miejsce zająć miała może nieco płytka, ale za to pozbawiona taniego dydaktyzmu, rozrywka. Nic jednak bardziej mylnego.
Produkcyjniak wraca z burzą blond włosów, aby uczyć, bawić i wskazywać jedyną słuszną drogę do sukcesu.
Produkcyjniak to gatunek powieści czy filmu, który rozkwitł w socrealizmie i, jakby się mogło wydawać, wraz z jego zarzuceniem w roku 1956, zniknął bezpowrotnie. Pisał je Konwicki, grali w nich Łapicki, Konwicki czy Bielicka, wcielając się w dzielnych górników, hutników czy murarzy, a kopalnia, fabryka, wielki plac budowy służyły w nim za tło dla pokazania socjalistycznej przebudowy kraju. Szlachetni bohaterowie mierzyć musieli się do tego z licznymi przeciwnościami, aby osiągnąć słuszne założenia planu, jaki stawiała przed nimi ludowa ojczyzna. Płaska narracja, papierowi bohaterowie i często wydumane realia czyniły z tego najczęściej kompletną katastrofę, nie do oglądnięcia bez bólu zębów.
Jak się jednak okazuje, forma produkcyjniaka pozostaje ponadczasowa i znajduje swoje zastosowanie także dziś, w nomen omen, Kuchennych Rewolucjach, Magdy Gessler. To produkcyjniak doby prekariatu. Usługi zastąpiły na Zachodzie produkcję jako główne miejsce zatrudnienia, kładąc podwaliny pod powstanie nowej klasy pracowników najemnych: zatrudnianych na umowy śmieciowe, nalewających – pomimo magisterium – kawę, krojących kebaba, mieszkających do trzydziestki w mieszkaniach studenckich; ciągle jednak wierzących w swój osobisty sukces, który czeka na nich tuż za zakrętem. Dlatego też pole propagandowej walki musiało znaleźć się gdzie indziej. O ile w PRL chodziło o obronę planu, tak w tym wypadku wzorzec zastosowano do przedstawienia walki o kapitalistyczny sukces firmy. W Kuchennych Rewolucjach znana restauratorka, zapraszana przez właścicieli upadających lokali, dokonuje radykalnych zmian w ich gospodach, zajazdach, jadłodajniach i restauracjach.
W programie umieszczone są w zasadzie wszystkie odmiany głównego wątku, jakie pojawiają się w produkcyjniaku – to znaczy produkcyjny, powstawania nowych wzorów obywatelskich, rodzenia się nowej społeczności i wahającego się inteligenta. W wątku produkcyjnym jako nadrzędną sprawą była oczywiście produkcja, której sukces oznaczał kolejny krok w budowie socjalizmu. W nowej odsłonie sukces usługi zostaje przedstawiony nieco przewrotniej – jako realizacja osobistych marzeń, dla którego warto poświęcić czas, zaangażowanie finansowe i osobiste.
W obu wypadkach bohaterowie, podporządkowani są wyższemu celowi, który sprowadza ich do roli trybików w maszynerii, dając zarazem złudzenie kluczowej roli w procesie o charakterze mikro- czy makroekonomicznym. Takie postawienie sprawy dotyczy nie tylko właścicieli, ale również kucharzy, kelnerów czy kadry zarządzającej. Wszyscy oni mają obudzić w sobie pasję gotowania, szacunek do kuchni i znaleźć w sobie siły do walki o sukces. Tak nieważne kwestie ekonomiczne jak płaca czy godziny pracy giną pod naporem tej kuchennej metafizyki.
Podporządkowanie działań nadrzędnemu celowi, jakim jest sukces, umożliwia wprowadzenie kolejnej odmiany głównego wątku, czyli powstawania nowych wzorów obywatelskich. Tradycyjnie wzory ucieleśniała postać pozytywnego bohatera, wyposażonego w cechy osobowe pożądane w socjalizmie. W kapitalistycznej odmianie produkcyjniaka tę rolę zachowuje dla siebie na stałe Gessler – przedstawiana jako przedsiębiorczy, zdecydowany człowiek sukcesu i fachowiec, który nie boi się wziąć spraw w swoje ręce, często dosłownie, dołączając na ekranie do gotującej ekipy kucharzy i kucharek.
Działania tak przedstawionego protagonisty umożliwiają realizację kolejnego wątku, czyli rodzenia się nowej społeczności. Jednostki w trakcie akcji stają się kolektywem, poświęcając się na rzecz realizacji swojej misji: w PRL – dla dobra zakładu pracy, u Gessler – dla zbudowania prosperującej restauracji. Walka z przeciwnościami losu, kombinatorami i nierobami połączona z zabawami integracyjnymi i wspólną pracą, prowadzą do konsolidacji grupy, która staje się nową zakładową rodziną, a wszelkie klasowe napięcia są odsuwane na ekranie w cień. Nie uświadczymy wielu dyskusji o warunkach płacowych czy socjalnych pracy, za to zobaczymy dużo łez, godzenia się i psychoterapii dla ubogich – całą tonę wzruszeń. Problemy, zarówno te w pracy, jak i te rodzinne, znajdują szybko rozwiązanie, gdy tylko pojawia się w okolicy mądra, ciepła i fachowa Magda.
Problem wahającego się inteligenta również znajduje swoje miejsce w Kuchennych rewolucjach. O ile w poprzednim ustroju pojawiał się wykształcony przed wojną inteligent, który jako dziecko kapitalizmu długo walczył z burżuazyjnymi naleciałościami, dojrzewając do zrozumienia swojej roli w budowaniu ludowej ojczyzny, tym razem proces zachodzi w drugą stronę. To PRL, ze swoją kulturą kulinarną i standardami pracy, jest tą naleciałością, której muszą się pozbyć wszyscy zatrudnieni w restauracji – od pomocy kuchennej na właścicielu kończąc. Padają określenia: kompletna komuna, peerelowskie zwyczaje (co tym bardziej bawi w ustach córki peerelowskiego prominenta), sama zaś restauratorka mówi zarówno w programie, jak i w swoich felietonach w tygodniku Wprost o tym, że czas PRL oduczył Polaków smacznie gotować. Jej zdaniem teraz jest czas, kiedy Polacy mogą nauczyć się ponownie smacznie i różnorodnie jeść. Aspekt ekonomiczny, czyli to, ile osób w Polsce może sobie pozwolić na zwykłą porcję pierogów w restauracji Magdy Gessler (kosztującą 60 zł), nie zajmuje światłego umysłu restauratorki. Tymczasem właściciele restauracji muszą zrozumieć, że biznes wymaga poświęceń, inwestycji i nie może być traktowany jako działanie poboczne; że standardy nabyte w PRL i na początku transformacji nijak się mają do rzeczywistości dojrzałego kapitalizmu – i że tylko dzięki powrotowi do tradycji możliwy jest sukces.
Konserwatyzm Gessler jest wyraźnie zauważalny. Promuje ona praktycznie zawsze kuchnię tradycyjną, regionalną, bardzo tłustą i opartą o spożywanie dużych ilości mięsa. Nieprzypadkowy jest wybór najczęstszego testera jakości restauracji – tatara. Surowe mielone mięso podawane z surowym jajkiem – to mówi sporo o gustach kulinarnych Gessler. Jest ona bardzo krytycznie nastawiona do wegetarian, uznając, że jest to pewnego rodzaju upośledzenie, a jednym z dań przez nią polecanych jest foie gras, które produkowane jest z chorobliwie otłuszczonych gęsich wątróbek. Cóż, w końcu Magda Gessler ma jedną zasadę, ma być smacznie, jak u mamy.
Gessler lubi znajdować w ratowanych restauracjach osoby (głównie kobiety, starsze kucharki czy krewne właścicieli) reprezentujące jej zdaniem tą dobrą, tradycyjną kuchnię. Chwali je, stawiając za wzór do naśladowania. Zdarza się też, że powierza im nawet rolę szefa kuchni. W kontraście do – często nowobogackich – właścicieli biznesu, są one w ujęciu Gessler ostoją, Redutą Ordona polskiej kuchni, nawiązaniem wprost do dawnej swojskiej kuchni chłopskiej. Niezależnie od profilu restauracji, najczęściej sprawdza umiejętności kucharzy, każąc im przygotowywać jedno z tradycyjnych polskich dań – pierogi, schabowego. Na najbardziej posłusznych zaleceniom Gessler kucharzy czeka nagroda, joker, którego restauratorka używa niczym wróżka swojej magicznej różdżki – możliwość pracy w jednej z jej restauracji, co jest dla pracownika zdecydowanym awansem materialnym.
Podobnie jak w socrealistycznym pierwowzorze, gdzie istniał wyraźny podział na bohaterów pozytywnych (członkowie organizacji partyjnych, komuniści, członkowie kolektywu, poświęcający się dla sprawy) i negatywnych (wrogowie klasowi, obcokrajowcy, agenci obcego wywiadu, przedwojenni kapitaliści), także i w kapitalistycznym produkcyjniaku mamy podobny dualizm. W tej opozycji po jednej stronie – po stronie dobrej, tradycyjnej i swojskiej kuchni – stoi Magda Gessler i starsze kucharki czy pomoce kuchenne, a po drugiej stronie – ląduje jeden z kelnerów czy kucharzy, przedstawiany jako nierób, brudas albo kombinator, ewentualnie fuszer. Praktycznie zawsze bohaterowie pozytywni zwyciężają, a antagonista, bądź to przechodzi przemianę moralną i odnajduje swoje miejsce w kolektywie, bądź odchodzi.
W Kuchennych Rewolucjach, tak jak w socrealistycznym pierwowzorze, bohaterowie negatywni nie mają możliwości przedstawienia swojej racji, a widz nie poznaje motywów ich działania. Najczęściej widzimy ich z perspektywy, jaką rysuje nam Gessler, a jeśli zaś nawet udaje się nam usłyszeć z rzadka ich zdanie, to tylko w kontekście ich wewnętrznej przemiany, jako etap do niej prowadzący. Gdy dodać do wyżej wymienionych podobieństw wspólną dla obu modeli schematyczną fabułę, wzory postaci i poruszane problemy, wszechwiedzącego narratora i rzeczywistość widzianą jako pole walki pomiędzy starym a nowym porządkiem – mamy już pełen obraz genetycznego pochodzenia Kuchennych Rewolucji, produkcyjniaka doby prekariatu.
Łatwo zauważyć w tym kontekście, że obie rzeczywistości – realnego socjalizmu i nowego polskiego kapitalizmu, wskazywane jako biegunowe przeciwieństwa, są w rzeczy samej dwoma stronami tego samego medalu. Władza wytwarzana w obu przestrzeniach ma w rzeczy samej postać tej samej foucaultowskiej dyscypliny. Ideały efektywności i racjonalności oraz wiara w idealną rzeczywistość, możliwą do zbudowania przy ich pomocy jest, co do zasady, identyczna. Budowanie wspólnej tożsamości, wyraźne zarysowanie idealnego celu, ideologiczna podbudowa zachęt do większych starań są również podobne w zarządzaniu zasobami ludzkimi. U podstawy stoi wyraźny projekt modernizacyjny – w demokracji ludowej osiągany przez likwidację własności prywatnej środków produkcji, w kapitalizmie – przez jej maksymalne rozszerzenie.
W dużej mierze oba wzorce – socrealistyczny i kapitalistyczny – mieszczą się do tego w bardzo uproszczonym schemacie morfologii bajki Proppa. W Kuchennych Rewolucjach wygląda to zazwyczaj następująco – najpierw przedstawiona jest zastana sytuacja, podupadający lokal i jego historia, następnie wprowadzony zostaje protagonista – Gessler. Bohater napotyka antagonistę – skłócony zespół, nieudolnego właściciela, knującego kelnera, kucharza fuszera czy brud w kuchni i mierząc się z problemami do pokonania, dąży do realizacji zadania. Po zakończeniu z ust Magdy Gessler otrzymujemy morał w stylu Jerry'ego Springera i dowiadujemy się, czy udało się wypełnić questa. Funkcje działających postaci są stałymi, niezmiennymi elementami bajki. Właściciel jest praktycznie zawsze nieporadny, zespół – skłócony, a praca sabotowana przez antagonistę bądź brak wiedzy.
Powstaje obraz kapitalizmu magicznego, gdzie w ciężkich chwilach kryzysu pojawia się zawsze anioł biznesu, który poda nam pomocną dłoń. Tak jak każdy żebrak w Nowym Jorku to miliarder w przejściowych kłopotach, tak samo każda restauracja liczyć może, że jak deus ex machina przybędzie wróżka Magda, która zmieni wystrój, kartę, połowę ekipy, zachęci na ekranie do odwiedzenia, ratując restaurację przed bankructwem. Cudowność miesza się z brzęczącą monetą, by pokazać jak radosnym, choć trudnym, jest biznes restauracyjny. Mamy więc radość i łzy, tradycyjne potrawy i tłuste mięsiwa – i nadzieję na dobrą przyszłość, a wszystko podane w konserwatywno-liberalnym sosie, żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. I tylko ceny w restauracjach Gessler przypominają nam, że ten świat to tylko mydlana bańka.
• • •
Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, współredaktor 8. Arkusza Odry; finalista (2008) i laureat (2009) konkursu imienia Jacka Bierezina; wydał arkusz "Lekkie czasy ciężkich chorób" (2009) i książkę "Preparaty" (2009); współpracuje z "Krytyką Polityczną" i "Ritą Baum".