Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód

Ziemowit Szczerek

Cóż można robić w Strassburgu.

Chryste panie.

Można włóczyć się po korytarzach parlamentu europejskiego, patrzeć na europosły i pracowniki unijnych instytucji, które mają na twarzach wymalowany obraz najgłębszej rezygnacji, i zasypiać w połowie każdego wypowiedzianego przez siebie słowa w wymuszonych smalltalkach.

Nie znaczy to, że gdy się wyjdzie na ulicę, jest lepiej. Nie jest. Oj nie.

Po osiemnastej na wylizanych do kości ulicach błyszczących eurośliną nie ma nikogo. Arab jaki czasem przemknie i wtedy serce roście i pojawia się nadzieja, ale to też nic nie znaczy, bo Arab po chwili znika w mroku i znów nic nie ma.

Sklepy pozamykane.

Zepsuł mi się zasilacz do komputera, chciałem se kupić nowy, podchodzę więc do pierwszego napotkanego na ulicy eurorobota i pytam, gdzie tu jakiś sklep z zasilaczami do komputera, a ten mało się nie zawiesił od takiego pytania.

– No jak to! – wyćwierkał-wypikał. – No jak to, przecież jest po osiemnastej. PO OSIEMNASTEJ! – powtórzył, mnie, barbarzyńcy z zamglonych szaroburskich mordorów wschodu, pukając se wymanikurowanym pazurem w zegarek na skórzanym pasku.
– Wyrwij se ten paznokieć – odpowiedziałem mu.
– Begam pardonu? – zatkało go.
– Wyrwij se paznokieć – powiedziałem mu. – Po chuj ci paznokieć?
– Słuuuchammm? – nie kumał za chuja ciężkiego, o co mi chodzi.
– Po co ci taka pozostałość po dzikich przodkach, pozwierzęca resztka – odparłem. – Po co ci to tu. Po co ci to w tym wszystkim dookoła, w tej miękkości, puchości i po osiemnastej nieczynne.
– Eee? – nie kumał zupełnie, choć angielszczyzną posługiwałem się komunikatywną.
– No wyrwij pazury, bo tą wymanikurowaną postdzikością podrapiesz tę laminowaną cywilizację pokrywającą to wszystko dookoła – warczałem już. – Siekacze masz? Pokaż! Też se usuń!

Chyba nie skumał, co to siekacz po angielsku, ale już wyciągał smartfona, żeby zadzwonić po policję, że pojawiła się rysa na politurze Strassburga, czyli ja, i że trzeba pałom ryse, pałom.

– Nic nie rozumiesz – powiedzieliśmy jednocześnie i poszliśmy, każdy w swoją stronę.

Ale ja rozumiałem, rozumiałem dobrze. Szedłem tym pierdolonym, nudnym, pięknym, cudownym Strasburgiem – i rozumiałem. Szedłem i patrzyłem na świat, który już się dokonał i już może tylko trwać, i oddawać się moralizowaniu, i moralizatorstwu, i pouczaniu, i nieco niezdarnemu pilnowaniu, żeby inni dookoła nie rąbali się jak dzikusy i nie obryzgali ich swoją krwią, bo fe i fuj.

No fe i fuj, pewnie, że rozumiałem.

Rozumiałem, oczywiście, że bez nich by nas nie było, że to oni sprawili, że w ogóle mamy prawo mieć jakieś prawa, że to dzięki nim nie trzymają nas za mordę ci, którzy są po prostu w stanie trzymać, że to oni przykryli kołdrą-cywilizacją ten nagi mechanizm prostych konsekwencji, który panuje na wschodzie Europy, w miejscu, w którym nasz europejski subkontynent wyłazi z cielska Azji, a przecież – co najbardziej przerażające – kwestia, gdzie ta Azja się kończy, a europejskość zaczyna, jest kwestią wyłącznie umowną.

Bo, na przykład, Azja może się zaczynać na Odrze. Kto jej zabroni. Adenauer to nawet uważał, że za Łabą. Na wschód od Konina Azja się zaczyna. Tak mówią w Poznaniu. Ja sam pochodzę z miejsca, gdzie ta europolitura cywilizacji i poszanowania ludzkiej godności dopiero się nakłada na kły, zęby i pazury, i wiem o tym doskonale.

Mimo to, nie mogłem patrzeć na ten pierdolony Strassburg. Na ten pierdolony, banalny Zachód, nudny i trywialny jak PRL de luxe. Kraj normals z supermarketu, kraj z dwójką dzieci, autem, kredytem i psem.

A najbardziej mnie przerażało i wkurwiało to, że to właśnie jest nasz cel. Mój też. Wkurwiało mnie to, że nienawidzę tego, co mnie motywuje do działania.

Poszedłem więc w stronę Niemiec. W stronę Renu. Co miałem robić. Na wschód.

Zrobiło się jakoś sensowniej. Przestało być tak czysto i wyskubane, aż serce boli. Zaczęły się jakieś portowe urządzenia, jakieś konstrukcje, których mojemu mózgowi nie chciało się obejmować, a potem był już most, a za mostem było Kehl. Było czarne, świateł było niewiele.

Rzeczywistość polityczna i kulturowa Francji szeryjej kończyła się kamienistym brzegiem ochlapywanym brudną wodą Renu, jakąś wyjebaną na ten brzeg paczką po czipsach i flachą bynajmniej nie po winie, a po niemieckiej gorzole. W dawnym budynku przejścia granicznego przed mostem, tam, gdzie miała miejsce die Wacht am Rhein, urządzono kebab.

Ren był czarny. Lib Faterland za nim był bardzo ruiś. Bardzo, bardzo ruiś. Mimo że nie było żadnej Wachty, mimo że nikt, włącznie z kebabiarzem, fest nie sztejał. Und troj.

Kehl było puste. Stał tam jakiś przystanek autobusowy. Po lewej stronie ulicy żarzył się niepewnie makdonaldzik i jakiś sklepik prowadzony przez Turka. Kupiłem sobie American Spirits, Turek powiedział po niemiecku, że coś dziś ciemno. Powiedziałem, że faktycznie, na co on zauważył, że jak jest noc, to czasem bywa ciemno, z czym się kurtuazyjnie zgodziłem, i zapytałem, czy u niego w Turcji też bywa nocą ciemno, na co on odpowiedział, że w Turcji nigdy nie był, za to w Dortmundzie, gdzie się urodził, i owszem, bywa często, no i nocą też tam ciemno. Zapłaciłem i wyszedłem.

Nie było tu śladu niemieckiej imperiałskości, tej dawnej pyszałkowatości a’la maniere Russe, żadnej zapowiedzi niczego potwornego, żadnej spalenizny w powietrzu nie czułem. Nic. Patrzyłem na spokojny Niemców sen, patrzyłem na samochody zaparkowane równiutko, byłem pewien, że buty też tak mają w domach poukładane, i nie mogłem sobie wyobrazić, dlaczego działo się to, co się działo. Bo byłem pewien, że oni też do końca nie są w stanie do końca pojąć, dlaczego świat tak się upiera, żeby nie pozwolić Niemcom ułożyć równo swoich butów i samochodów. Okej, myślą Niemcy przed snem, nie chcecie, to nie, ale wyjaśnicie, himmelgerrgotdonnerwetterverdammtnochmal, dlaczego. Dla-kurwa-czego?!!!

Szedłem dalej, na wschód, w głąb Niemiec, w ciemność, i nagle pojąłem wszystko, wszystko zrozumiałem. Zrozumiałem, że przez tyle lat patrzyliśmy na Niemcy ze złej strony. Że Niemcy to wschód, a nie żaden tam zachód.

• • •

Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej

• • •

Czytaj także:

• • •

Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information