Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
– Ukoncete prosim vystup a nastup, dvere se zaviraji – mówił głos baby w praskim metrze, a ujarane chłopaki z Katowic aż się od śmiechu zataczały po wagonie. Czesi na nich patrzyli tak, jak zawsze patrzą na Polaków, czyli z mieszaniną niechęci i współczucia, dodając dziś tylko do tego zestawu nieco zdumienia.
A chłopaki ryczeli: „o ja pierdole wystup a nastup, ło kurwa, wystup a nastup”. Dwerze se zawirali, metro jechało dalej, po paru minutach znów się zatrzymywało, baba znowu mówiła, że „vystup a nastup”, że „nastupni stanice – Malostranska”, a chłopaki w brecht.
– Łoż kurwa, łoż kurwa, nie mogę, wystup a nastup, ja pierdolę! – piszczał najniższy z nich, w dżokejce z wyprostowanym daszkiem, jakie młode skejty noszą.
– Kurwa, pojedźmy jeszcze ze dwie stacje! – darł mordę inny, cichociemny jakby, w czarnych oksach mimo – jednak – metrowego kontekstu. – Kurwa wystup a nastup, Pepiki jebane!
– Jebane! – zgodził się trzeci z chłopaków, tłuścioszek nalany, perkaty, błyszczący od swojej grubaskości. Stopy spuchnięte zapewne wbił w najki z ozorami pompowanymi, a na ozorach napisał sobie czarnym markerem FUCKA DA POLICE.
No to jak fuka to fuka, nie ma to tamto.
Zaraz przy wyjściu z metra na Mustku dopadł mnie jakiś rachityczny Niemiec, wyglądał jak cherlawy nihilista ze Schwarzwaldu z końca dziewiętnastego wieku. Albo jakby przez całe życie nie robił nic innego, tylko melancholijnym wzrokiem patrzył, jak wzburzone fale Nordsee nadupcają posępnie w brunatne skały Helgolandu. Zhipsterzony był do cna, a w oczach miał przerażenie.
– My friend – zaczął jak jaki sprzedawca dywanów w Kairze – my friend. Wenzel. Ich look fur Wenzel square! Wenzel square! Wenzel square! – jazgotał rozdygotany.
Zanim pojąłem, że chodzi mu o Vaclavske Namesti, Niemiec postrzelał oczami po okolicy, dostrzegł coś, zwinął się i smyrgnął jak jaszczurka, wbił się w tłum Murzynów w pompowanych kurtkach handlujących lewymi rolexami i Rosjan spacerujących po placu w kombinezonach narciarskich. Zdążyłem ledwie pomyśleć, że dobrze, że ci nieszczęśni Rosjanie nie noszą do tego gogli, kasków i butów do nart, gdy Niemiec wynurzył się z tłumu znowu, ciągnąc za rękaw sobie podobnego rachityka-cherlatyka, chorego na suchoty schwarzwaldzkiego wrażliwca, po czym wypierdolił mu taką tubę, że się ten drugi nihilista wyciągnął jak długi na ziemi czeskiej, wacławowej, karolopiątej, jerzyzpodiebradzkiej, janhusowskiej i janżiżkowskiej.
– Ty dziuro w dupie! – krzyczał Niemczyk po niemiecku, okładając nihilistę po ryju wątłymi łapkami. – Ty zdrajco! Myślałeś, że ja nie wiedziałem? Że ja nie wiedziałem o tym, co robiłeś z tym amerykańskim świńskim psem? Tak myślałeś?
– Klaus! – darł się tymczasem powalony na ziemię nihilista. – Klaaaus! Ale spokojnie! Patrz! Ja już leżę! Już jestem pobity! Popatrz na mnie! Po-bi-ty! Już mnie musisz bić! Już mnie pobiłeś!
Kawałek dalej, na Narodni, na chodniku, hej, stało dwóch polskich mnichów. Nosili brązowe habity i buty trekkingowe. Sznurówki im się rozwiązały, na co patrzyłem ze współczuciem, bo jeszcze nie wynaleziono takich treków, w których by się nie rozwiązywały. Ludzka myśl techniczna jest w stanie wysłać małpę na Księżyc, ale nie jest, kurwa, w stanie stworzyć sznurówek do górskich butów o odpowiedniej sile tarcia. W pulchnych łapkach trzymali gitary. Mieli obaj koło czterdziestki. Ryczeli „Jezu, kocham cię” na melodię „Every Breath You Take” Stinga. Ludzie przystawali, zaciekawieni osobliwością. Robili im zdjęcia komórkami. Jakieś dziunie w kozakach na obcasach nawet próbowały tańczyć. Misjonarze – bo to byli misjonarze zesłani do dzikich, bezbożnych krain – wznosili umęczone oczy ku Panu w Niebiesiech, brali oddech – i ryczeli „Jezu, kocham cięęęę, Jezu, kocham cięęęę, Jezu, kocham cię i szanuję cię, Jezu kooochaaam cię”.
Nie bardzo było co robić. Od Mostu Karola po Plac Wacława wszystko było dokumentnie zajebane tłumem, w którym Czechów w ogóle nie było. Czesi ograniczali się do siedzenia w sklepikach i sprzedawania turystom najgorszego szitu na świecie: skarbonek w kształcie Dobrego Wojaka Szwejka i wzwiedzionych porcelanowanowych chujów z napisem I LOVE PRAGUE.
Handlowali nawet swoją Słowiańszczyzną i sprzedawali ruskie matrioszki, co mnie bardzo bawiło, bo Czechom, generalnie, bardzo zależy na tym, żeby nie kojarzyć ich z tym całym wschodnioeuropejskim gównem, tylko od razu z Austrią i Niemcami, no, może ewentualnie Słowenią i Chorwacją, gdzie lubią jeździć na wakacje.
Polscy absolwenci kulturoznawstwa łazili po Holeszowicach i Nuslach w poszukiwaniu prawdziwej Pragi, ale to nie miało sensu. Tu była prawdziwa Praga. To, co tu widzieli – to była właśnie prawda, niezależnie od tego, czy im się to podobało, czy nie.
No, ale absolwenci łazili po Żiżkowie i po Winohradach i szukali gospód, w których siedzą prawdziwi Czesi. I, zaprawdę, znajdowali. Zamawiali piwo i przyczajali się w rogu, jarając petry i sparty tak, jak Amerykanie jarali gitanesy w międzywojennym Paryżu. Co odważniejsi przysiadali się do pytlujących czeskich chłopów i mówili, że dobrydeń, że oni od zawsze, że Praga, że Sverak, że Hrabal, że śmiejące się bestie. A śmiejące się bestie bredziły coś o tym, że świat jest po chuju i zły, że euro już niedługo padnie, a Unia razem z nim, że polska gospodarka to wyścigówka na glinianych kołach, że Polacy są lenie i nie są w stanie wypracowywać tego swojego pekabe, więc rząd w Warszawie fałszuje dane, i że Niemcy w końcu znowu napadną na Polskę żeby odebrać te wszystkie dotacje unijne, które szły z ich budżetu, a przy okazji Szczecin i Wrocław. Bestie śmiały się i pierdoliły to samo, co pierdolą wszystkie inne bestie we wszystkich innych gospodach całego świata, czyli, że islam niedługo zaleje Europę i że to już ostatnie podrygi w miarę wolnego świata, że kiedyś było lepiej, nawet, jeśli było gorzej, i że zrobiliby remont mieszkania, a przynajmniej wymienili instalację elektryczną, ale nie mają hajsu.
Absolwenci mieli ze sobą kajeciki, w których zapisywali te wszystkie mądrości, a Czesi znów patrzyli na nich ze zwykłym zestawem emocji towarzyszących patrzeniu na Polaków.
Tymczasem chłopaki, które ujarane przejechały już wszystkie trzy linie praskiego metra i ryły do rozpuku z wystupa i nastupa, wyszły w końcu na stacji gdzieś na Nowym Mieście i pokapowały się, że gandzia im się skończyła.
Przyjechali bowiem do Pragi się zbakać jak Mirosław Baka. Jak się tylko dowiedzieli, że w Czechach gandzię w świetle prawa można na ulicy smażyć, to od razu załadowali dżoje do kieszeni, wsiedli w tych swoich Katosach w fiata punto należącego do kolesia o ksywie Gruby. I pocięli na Cieszyn, a potem prosto na Pragę.
No, ale gandzia im się skończyła. Trzeba było co nowego gdzie skręcić.
Szukali długo. Łazili po knajpach, w których nudzili się rosyjscy turyści z rodzinami, zastanawiając się, po jaki ciężki chuj za ciężkie pieniądze przyjeżdżali do tej całej pieprzonej Pragi, bo siedzieć w restauracji, odmrukiwać coś na mruknięcia żony i tępo oglądać plamy na suficie można i w Moskwie.
Chłopaki z Katowic wypytywali barmanów, gdzie tu są cofee-shopy. Pytali, czy jakiego dilera nie znają dobrego. Barmani mówili do nich po czesku, że nie do końca kumają, o co im chodzi, ale generalnie żeby im wypierdalali z lokalu, jeśli nic nie zamawiają, i chłopaki z Katowic wypierdalali, i kontynuowali swoją smutną wędrówkę po Pradze. Która to Praga, dodajmy, wcale nie wydawała im się złota, bo, po pierwsze, lało jak pieron, a po drugie, ni chuja się nie znali na architekturze i te niekończące się ciągi kamienic tylko ich wkurwiały. Bo to ani przysiąść gdzie na ławce nie ma, ani, kurwa, żadnego urozmaicenia, tylko się człowiek czuje jak w jakimś zasranym kurwa labiryncie z Kłejka i się w kółko człowiek kręci jak podupcony, po trzy razy na ten sam plac wyłazi z jakąś fontanną z dupy wziętą. A nogi na loterii nie wygrane i tylko napierdalają od tego chodzenia.
No i zjaraliby co w końcu, a tu nic.
W końcu stanęli se pod daszkiem przy Moście Karola (bo z nieba aż żabami nadupcało), wkurwieni gapili się na wycieczki Ruskich, które – deszcz nie deszcz – przewalały się w tych nieszczęsnych narciarskich kombinezonach, błękitnych, różowych, żółtych, z Malej Strany do Starego Miasta, jarali szlugi i klęli, na czym świat stoi. Wyklinali tę całą Pepiczkolandię, aż wióry szły, tych Pepiczków – chujów złych, Pragę po chuju fest klęli, i z rozpędu wybluzgiwali jak leci Vaclava Havla, piłkarza Rosickiego i Jożina z Bażin, bo innych Czechów nie znali. Aż w końcu przyszedł do nich młody Cygan i powiedział, że wyglądają na takich, co to by se zajarali i czy by nie kupili. Mało co Cygana do góry nie zaczęli podrzucać, tak się ucieszyli. Zapomnieli nawet, że Cyganów generalnie nie lubią i mają za brudasów. Cygan opchnął im za 400 koron zielone w nietypowo zalakowanej torebeczce i się zwinął. Chłopaki uznali, że jak depenalizacja, to depenalizacja i pójdą se zajarać na Hradczany, pod havlowe okno.
Jak już wleźli na górę, to się zorientowali, że nie mają zielonego pojęcia, w którym to oknie mieszka prezydent. Zaczęli więc pytać ludzi, któreż to jest okienko tego Havla, to im powiedzieli, że Havel nie żyje. Chłopakom zrobiło się nieco przykro, a nowego prezydenta nie znali, uznali więc, że szukanie jego okien to będzie żaden fan, bo co to za fan jarać blanty pod oknami kolesia, o którym się w życiu nie słyszało. Dlatego po prostu usiedli na murku, bo akurat przestało padać. Wysypali nieco cygańskiego zielonego na bletki maskota, zwinęli, zajarali i się wkurwili, bo pięknie zapachniało wędzonym majerankiem, aż się ruscy turyści zaczęli odwracać i poruszać noskami jak chomiczki.
Chłopaki-Ślązaki zbluzgali Cygana, stanęli przy murku z widokiem na dachy praskie po horyzont, z widokiem na Stare Miasto, Nowe Miasto, Żiżkow, Winohrady, i zaczęli w stronę tego Starego i Nowego miasta, tego Żiżkowa i Wonohradów ogólnie wykrzykiwać, że je, kurwa, spalą, a wszystkim Cyganą zrobią wjazd do chaty. I żeby se w dupę wystupili i nastupili.
I już mieli usiąść na murku i zapłakać nad swoim losem, gdy stanęło przed nimi troje dzieci. Dzieci miały na głowach papierowe korony, a na plecach – płaszcze wykonane z kawałków prześcieradeł. Jedno z nich, które – dodajmy – było Wietnamczykiem, miało twarz wymalowaną na czarno i wyglądało to dość przerażająco. Długo gapili się tępo na dzieci, które stały przed nimi i śpiewały jakąś piosenkę, aż w końcu Gruby przypomniał sobie, że jest Trzech Króli i że pewnie ma to z dziećmi jakiś związek. Że pewnie u Czechów się kolęduje na Trzech Króli widocznie. Albo co.
Dzieci zaczęły śpiewać jakąś piosenkę, ale dość niemrawo, bo opuszczone szczęki chłopaków ze Śląska, ujaranych majerankiem, nie napełniały specjalną nadzieją na uzyskanie kaski. Pomalowany na czarno Wietnamczyk, który – generalnie – do całego przedsięwzięcia przyłączył się ze względów czysto biznesowych, bo z domu był buddystą, spytał rzeczowo:
– Macie jakąś kasę?
A na to Gruby, odruchowo:
– A macie dżointy?
Wietnamczyk zerknął na chłopaków, po czym machnął ręką.
– To Polacy – rzucił. – Nic tu nie załatwimy. Spadamy.
I trzej królowie poszli sobie w dół, schodami w stronę metra Malostranska.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Polski Lwów
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Rzeźpospolita Obojga Narodów
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
- Ziemowit Szczerek - Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
• • •
Zobacz także:
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.