Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
W Wałbrzychu chłop na rynku stał i szczał.
Tak było.
Stanął sobie pod rozpierdoloną od góry do dołu niemiecką kamienicą, wyjął fujarę i lał po odpadającym tynku. Nad jego głową szczerzyły się jakieś gargulce, sterczały jakieś stiuki-fiuki, których nie wyrzeźbił ani chłop lejący, ani jego rodacy – a on se szczał i popierdywał do tego, bo tylko twardziele pierdzą przy laniu.
Przechodził patrol policji i spojrzał groźnie. Facet speszył się, schował nie trzepiąc i hycnął w wąską uliczkę. Która kiedyś była klimatyczna, nastrojowa i w ogóle, dopóki Naród Polski, który w imię sprawiedliwości historycznej zajął te rdzennie polskie ziemie, nie zaszczał jej i nie zasrał od bruku po dachy. I teraz nie jest już klimatyczna, tylko jebie w niej jak w niewietrzonym sklepie zoologicznym.
Wszędzie dumnie powiewały polskie flagi, bo to jakoś tak koło trzeciego maja było.
Chodziłem po Wałbrzychu. Jakiś dres w bramie uczył psa chodzić na rękach. Serio. Stawał na swoich bochniastych dłoniach jak na stopach. Wyglądało na to, że wszystko mu jedno na czym stoi. Pies patrzył na niego jak na debila. W końcu dres się wkurwił i psa spoliczkował. Pies się obraził i poszedł sobie zrobić kupę pod trzepak. A ja chodziłem i patrzyłem na Wałbrzych. Koronkowość niemieckiej urbanistyki, niesamowite zamknięcia perspektywy, elfia architektura – i ten ziejący rozpiździaj, to bezkształcie, to drutem-kurwa-wiązanie, te szyldzidła z kartonu z literami powycinanymi z folii samoprzylepnej przez niedorozwinięte małpy i przyklejone radośnie w przypadkowej kolejności. Czyli wszystko to, co do niemieckiej architektury dodała Najjaśniejsza Rzeczpospolita.
Jeśli ktoś chce zobaczyć prawdziwą tkankę kulturową III RP, niech jedzie na Ziemie Odzyskane! Jedź na Zachód, młody człowieku!
W Kłodzku było jeszcze weselej. W centrum wmurowano betonową tablicę z orłem i napisem, że sprawiedliwości dziejowej stało się zadość i Kłodzko wróciło do macierzy i odtąd będzie wszystko dobrze. Po rozkurwiomym do szczętu mieście łazili starzy Niemcy i oczy mieli wielkie jak jajka na twardo. Z okien wystawały baby ondulowane i chłopy w podkoszulkach. Na ulicach chwiali się chwieje. Dzieci bawiły się w Smoleńsk i udawały, że są samolotami rozpierdalającymi się o ściany. Krzyczały „pull up”, „pull up”. Potomkowie pionierów polskiego dzikiego zachodu, tyle że tutaj nie było Indian. Była wyrafinowana cywilizacja, której odjebała w pewnym momencie korba i która – co prawda – wyniosła się stąd w zasadzie na własne życzenie, ale pozostawiła tutaj swoje trupy, swoje duchy, demony i ruiny.
Hitler i Speer, gdy projektowali swoje nazistowskie megality, brali pod uwagę coś, co się nazywało „Ruinenwert”. Chodzilo im o to, żeby tak projektować budowle, by po tysiącach lat wyglądały nie mniej malowniczo, niż ruiny greckich i rzymskich świątyń i akweduktów. Taką mieli fazę. Ale kombinowali niepotrzebnie, bo niemiecka architektura od zawsze miała Ruinenwert, tyle że nigdy tego nie było widać, bo Niemcy nigdy nie dopuszczali do tego, żeby cokolwiek stało się ruiną. No, ale brunet chciał ruin, to dostał ruiny. I tak te ruiny sobie dalej stoją w najlepsze.
Ale ja nie mam pretensji. Żalę się tylko trochę. Może nawet trochę biadam, co tam. Ale bez przesady – fakt społeczny to fakt społeczny i jeśli jest, jak jest, to znaczy, że jest z jakiegoś powodu.
Zresztą ja to nawet lubię. Lubię jeździć po ziemiach zachodnich i patrzeć na te wszystkie tabliczki z nazwami ulic Mieczów Chrobrego, Słupów Granicznych w Odrze, Zwycięzców Psiego Pola i Wzwiedzionych Chujów Słowiańskich przymocowane do zaropiałych bloczydeł i kamienic i wyglądające, jakby szydziły z samych siebie. Lubię wyłapywać dawny zamysł urbanistów i architektów krajobrazu spod tego ścierwonatłoku, którym jest przysypany. Podobają mi się te reklamy garkuchni, gdzie z szyldu mruga do nas kucharz przerysowany z opakowania Vegety i ta powiązana drutem, dosztukowana dyktą rzeczywistość. Chuj tam.
W Jeleniej Górze, przy głównej ulicy, stał gotycki do szczętu kościół. Niemieckość waliła od niego po oczach jak halogen. W ścianę wmurowany był średniowieczny krzyż pokutny. I z tego kościoła dobiegała prawosławna modlitwa. To było niesamowite. Pachniało kadzidłem. Śpiewał pop. Jakaś babulinka przeżegnała się przed tym kościołem do ziemi. „Ruska kurwa eja eja o” – mruknął wąsaty taryfiarz, który jarał szlugę obok swojego poloneza i drapał się po jajcach.
Przyjechali tu ze wschodu i przynieśli wschód ze sobą. Ktokolwiek, kto się spodziewał, że ci ludzie z Wołynia (albo Kielecczyzny, albo Podlasia, albo Mazowsza, albo Galicji) wejdą do tych poniemieckich miast i od razu staną się zordnungowanymi Niemcami, jest idiotą. Nie, tu się nie mogło obyć bez wyrywania kontaktów ze ścian i egzorcyzmowania Złego, co to się w kablach zalągł, kopie i iskrzy. Kawałek dalej stał jeszcze większy kościół. W ściany wmurowane były połupane płaskorzeźby martwych od wieków Niemców. Były dość przerażające. Wyglądali jak wampiry. Dookoła biegły wycięte napisy szwabachą. Lokalni sataniści rysowali na nich pentagramy i pisali coś o uboju rytualnym kotów.
Wyszedłem na ulicę. „Nech pani pszede mnom ne uczeka proszę pani” – krzyczał z amerykańskim jakiś mormon w czarnych spodniach i białej koszuli. Gonił jakąś kobiecinę niosącą zakupy. Ta spierdalała przed mormonem jak przed diabłem, a on leciał za nią z przejętą miną i biblią w garści. „Nech pani pszede mnom ne uczeka!” – darł się. Na czarnej plakietce miał napisane, że jest „starszym Stevensonem”. Miał pszenny pysk rolnika z Nebraski.
W Zgorzelcu było aż śmiesznie. Żeby Polska nie jebała po oczach na samo dzień dobry, to sobie wyremontowali przygraniczną ulicę. Dalej już Polska ziała i szalała po swojemu, ale polska krawędź była wylizana i wyślizgana. Po drugiej stronie granicy, w Goerlitz, polscy narzeczeni robili sobie sesję zdjęciową. Bo jednak ładniej. Widać było dachy Zgorzelca, ale fotograf giął się, jak mógł, żeby mu tylko w kadr nie wlazły. Za Zgorzelcem był wielki cmentarz wojenny z gigantycznym orliskiem patrzącym na zachód. Łazili po nim ukwaszeni w trzy dupy młodzi Niemcy. Byli z Goerlitz i przyjechali tu na rowerach. Twierdzili, że uwielbiają w Polsce kwasić albo palić gandzię. Bardzo się jarali, że mają taki odpalony kraj po sąsiedzku.
*
Pojechałem kiedyś do Tunisu. Łaziłem po medynie, olewałem sprzedawców i to całe mister-mister-baj-maj-karpet, aż w końcu wyszedłem do dawnej francuskiej dzielnicy. Wyglądała dokładnie tak samo jak Wrocław. Czy Wałbrzych. Czy, nie wiem, kurwa, Kłodzko. Chodzili po niej ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z tymi murami. Z tymi domami, kamienicami. Nie oni to zbudowali, więc nie umieli się tym posługiwać. Zapierniczone to wszystko było od ściany do ściany. Szyldoza, kabloza i rozwałka. Klatki schodowe wyglądały tak, jakby nikt tu od lat nie mieszkał. Nikomu nie przychodziło do głowy, że można by to jakoś ogarnąć. To znaczy – niektórzy coś tam ogarniali. Ale na własną rękę i po kawałku. Podszedł do mnie jakiś facet i spytał, czy wiem, że niedługo będzie koniec świata, bo do Ziemi zbliża się planeta z wypisanym na niej imieniem Mahometa i rozkurwi wszystko w drobny mak. Powiedziałem, że wiem. Popatrzył na mnie jak na wariata i poszedł, kłapiąc kłapkami w gołe pięty, a ja wszedłem do restauracji i kupiłem sobie falafela z frytkami. I ajran, bo bardzo lubię ajran.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Polski Lwów
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Rzeźpospolita Obojga Narodów
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
- Ziemowit Szczerek - Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
• • •
Zobacz także:
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.