Rzeźpospolita Obojga Narodów
Matka Boska, co w Ostrej świeci Bramie, aż musiała uszy zatykać, bo tak polska msza dudniła po Wilnie. Ryczał ksiądz po polsku przez głośniki zawieszone na kamienicach przy Ostrobramskiej, że aż Lietuvisów do ziemi przyginało, kurwa. Tak było. Młodsi księża se jeszcze głośność do maksiora podkręcili i leciało w miasto słowo polskie, Słowo Boże.
– Módlmy sięęęęę – napierdalało po polsku wąskich uliczkach – aby moją i waszą ofiaaaręęęę…
– Piękne miasto, polskie miasto, piękne – Szeptali do siebie dwaj pielgrzymi spod Piotrkowa Trybunalskiego, pan Maciej numer jeden i pan Maciej numer dwa, bo im obu po Macieju matki na chrzcie dali, a księża zatwierdzili. Szeptali, bo klęczeli akurat, bo to był taki stały fragment mszy, na którym się akurat jak raz klęczy. – Polacy tu we Wilnie jeszcze podobno nadal mieszkają, Polacy tu są jeszcze nadal podobno.
Panowie Maciejowie stanowili dwa z wielu elementów klęczącego pielgrzymiego tłumku, który się na całej ulicy Ostrobramskiej rozkokosił i jak jaki Lietuvis ulicą szedł, to warczeli i oczami patrzyli złemi na Lietuvisa.
Wiedzieli dobrze, jaka jest różnica pomiędzy Lietuvisem a Litwinem, bo im ksiądz Marek, we Wilnie generalnie bywały, objaśnił, jak jechali autobusem pielgrzymkowym przez Mazowsze: Litwin prawdziwy to taki Polak jak Ślązak czy z Pomorza. Po polsku mówi i w ogóle się modli i tak dalej. I kiedyś tylko tacy Litwini na Litwie mieszkali. W Wilnie też. Takim Litwinem to i dziadek Piłsudski był, i Kościuszko, i kto tam jeszcze, i Emilia Plater. Oni wszyscy prawdziwni Litwini-Polacy. I też im przy okazji ksiądz Marek odwieczną zagadkę co to się zawsze zastanawiali objaśnił, dlaczego to Mickiewicz pisał „Litwo, ojczyzno moja”, a nie „Polsko”. No przecież! Zawsze się bali zapytać, czemu to „Litwo”, a nie „Polsko”, no a to teraz wszystko jasne, łuski z oczu spadły.
No. Więc Litwin to Polak, a Lietuvis to takie chujwico. Mówi toto nie wiadomo po jakiemu, przylazło do tego Wilna chujwiskąd, w ogóle szkoda się tym chujwiecem zajmować. Dlatego pobożny lud, co pana Boga chwali pod Ostrą Bramą nie przepuszcza Lietuvisów idących ulicą, a przynajmniej z bara którego pociągnie. A Ruskich to już wogle! Bo tu i Ruskie są, karakany…
– Chodże Maciej – powiedział niegłośno pan Maciej do pana Macieja, kiedy z klęczek już wolno było wstawać pomalutku. – Pójdziemy tych naszych rodaków szukać po Wilnie. Przecież muszą się gdzieś tu chować!
– A no muszą, no muszą – pokiwał głową pan Maciej, bo już mu się na tej mszy nudziło, a poza tym zaczynało mu jednak piździć pod tą Bramą, bo to już się jesień robiła. – No to chodź, chodź.
Poszli. A Ile to było radości, jak tak chodzili samowtór po mieście.
– Te, Maciej, pa, kebabas – pokazywał palcem pan Maciej panu Maciejowi okienko z kebabem. – A tam teatras, ty!
– Maciej, a pa, bankas, ty, kurwa – śmiał się pan Maciej do pana Macieja.
– Ciekawe, czy chujasa mają – śmiali się przyjaciele serdecznie. – Kutas! Kutasa to mają na bank! Na bankasa! Na bankasa mają kutasa! – Rechotali w okolicach ratusza, aż im japońscy turyści jebli ukradkiem serię zdjęć.
Jak już się odeśmiali porządnie, to poszli dalej tych rodaków swoich szukać uciśnionych. Szli, szli, szli, w sumie nudne już to miasto było, choć sobie cały czas powtarzali wzajemnie, że piękne, dobre bo polskie.
No ale szli, szli, szli i Polaka coś nie mogli znaleźć.
Aż w końcu, po długich przygodach i walkach z kelnerami i barmanami, którzy po polsku z nimi nie chcieli gadać (choć panowie Macieje byli przekonani, że dobrze ich rozumią, tylko w chuja robią), dotarli do knajpy uroczo położonej na brzegu Wilejki, o której to rzeczce panowie Macieje nie wiedzieli, że jest Wilejką, bo skąd mieli wiedzieć. Siedli se tam w środku, zamówili se piwko po polsku (choć jednego z panów Maciejów wzięło na żarty dobrotliwe i kazał sobie nalać piwasa) i naraz uszom nie dowierzyli: polszczyznę usłyszeli!
Grupa hipsteroidów (cudoków, jak ocenili panowie Maćkowie) stolik obok w najlepsze po polsku mówiła. Trochę to była dziwna polszczyzna, ruska trochę jakby, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, na bezrybiu i rak ryba, a poza tym byli już nieco dziabnięci alkoholem i trochę im wymagania spadły.
Wstali, podeszli do cudoków i dawaj – się witać. Że oni z Piotrkowa, że oni rodaków to na obczyźnie kochają, nawet cudoków, że piwo postawią i że będą bronić przed Lietuvisami, bo oni już tam wiedzą, że te Lietuvisy to nic dobrego i ogólnie chuje.
Polacy-cudoki zerknęli po sobie – i nagle zapomnieli języka polskiego. I zaczęli po lietuvisku do panów Maciejów mówić. Panowie Maciejowie osłupieli, jakby im kije od szczotki powsadzano w przewody pokarmowe – i przestali cokolwiek kumać.
– Te, ale nie lećże w chuja, ty – powiedział nieco zmieszany pan Maciej do najwyższego z cudoków, co to przed chwilą najgłośniej po polsku gadał. – Idźże, kurwa, nie gadejże mi tu po dziwnemu, bo żem słyszał, jak po polsku rozumiesz.
Na to cudoki znów do nich po litewsku.
– No przecież – próbował tłumaczyć jak komu dobremu drugi pan Maciej – my tu w waszej sprawie, w waszej intencji przychodzimy, żeby was od tych chujów – tu zatoczył pan Maciej szerokie koło ręką – bronić.
Na to cudoki się tylko śmiać zaczęły. I dla odmiany po rusku do nich mówić zaczęli. Na to już się pierwszy pan Maciej jak nie wkurwi, bo to już jednak za dużo: nie dość, że w biały dzień z niego wała ciągną, to jeszcze, kurwa, jednak Smoleńsk i dwa wybuchy! A tu, kurwa, żeby po rusku do niego cudok mówił?
– Ty do mnie? – wołać zaczął. – Ty do mnie? Kurwo ruska? O ty, kurwa, zdrajco smoleński, o ty kłamco katyński, o ty ruska kurwo alea lea o! – i się rzucił z pięściami, choć drugi pan Maciej jednak zauważył, że jeśli chodzi o szanse, to raczej z nimi marnie, bo już i Lietuvisy od stolików okolicznych zaczęły wstawać.
Przygoda panów Maciejów skończyła się w rzece Wilejce, do której ich wrzucono jednego za drugim. Gdy z niej wypełzali, to głośno bluzgali i wznosili okrzyki na temat wielkiej Polski i jak to tu, kurwa, wrócą z wojskiem polskim i zrobią porządek.
Potem poszli cali mokrzy szukać pielgrzymowiczów i księdza Marka, ale się, kurwa, zgubili w tym zasranym Wilnie, a o drogę nikogo pytać nie chcieli, bo sobie na śmierć i życie przysięgli już do żadnego, kurwa, Lietuvisa japy do końca życia nie uchylić tylko po mordach prać, aż będzie krew sikała, tak im dopomóż Bóg i wszyscy święci, w Synu Ojca, z Duchem Świętym, w chwale Boga Ojca, amen, bądź miłościw mnie grzesznemu i niech się święci pierwszy maja, aż się błyszczeć będą jaja.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Polski Lwów
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
- Ziemowit Szczerek - Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
• • •
Zobacz także:
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.