Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
Molvania to kraj w Europie Wschodniej z parodii przewodnika turystycznego pt. Molvania, a Land Untouched by Modern Dentistry, który na początku lat dwutysięcznych był bestsellerem. Molvania to państwo, gdzie wszystkie stereotypy dotyczące Europy Wschodniej stają się ciałem. To prawdziwa ojczyzna Borata.
Chłopy piją tu czosnkową wódkę, kobiety się nie golą i mało kto używa papieru toaletowego. Wszyscy jesteśmy Molvańczykami.
Jeszcze po czeskiej stronie jest wietnamskie centrum handlowe. Mają tam bimber, gumkę do majtek, gumę do żucia i wszystko, co się chce. To centrum handlowe to bardziej fort z dzikiego zachodu, tyle że zbity z tego, co było pod ręką, a że akurat były deski i papa, to z desek i papy. Fort is situated conveniently for the customers’ conveniance pośrodku morza błota, a Wietnamczykowi, który siedzi na werandzie na fotelu bujanym, brakuje tylko dwulufowej strzelby, żeby wyglądał jak redneck z południa Stanów. Synowie Wietnamczyka umieją już wymawiać czeskie „r”, stary Wietnamczyk nigdy tej sztuki nie opanował i nie opanuje, bo dla niego „r” i „l” to jedno i to samo.
– Syf, żebrzą ćpuny, Rumuny – mendzi Maleńczuk z jakiejś stacji radiowej, która się mi w samochodzie napatoczyła, mimo że jeszcze granicy nie przekroczyłem.
Ale zaraz przekraczam. Jeszcze Polska nie zginęła. To znaczy – granicy między państwami już dawno nie ma, ale granica światów pozostała. Wojny światów co prawda nie ma i nie będzie, bo się nikomu nie chce, ale granica jest. Był Frydlant, zaraz będzie Bogatynia, ten półwysep Helski, tylko, że z drugiej strony Polski i otoczony nie przez morze, a przez szanownych sąsiadów, państwa-członków Unii Europejskiej, gdzie ruch bezpaszportowy, strefa Schengen, trzy filary Unii Europejskiej, ścieżki rowerowe, zrównoważony rozwój i dziedzictwo Ojców-Założycieli.
Droga z miejsca parszywieje i pojawiają się kurwy, grzyby i krasnale. Krasnale mają perkate nosy i nie stoją wyłącznie w ogródkach. Chwieją się przy drogach, a w łapach mają jabole. I coraz częściej piwo, bo Polska się westernizuje, i coraz częściej wybiera złocisty napój, dar chmielowych szyszek, gdzie piana na dwa palce, a babiczka z Chrzanowa.
– Czesi mówią, że u nich piwo słabsze i że w związku z tym u nich wyższa kultura picia, jak wyższa kultura bankowości – tak uważa pan Zbigniew, który jest żul elegancki, nie ma to tamto, ma marynarkę do pary ze spodniami, tylko buty nie od pary, bo jeden cwelek ma sznurowadła a drugi nie, ale jak się odpowiednio puści fałdy spodni, to ani nie widać, ani nic.
– Ale! – pan Zbigniew podnosi palec do góry, on już nie pan Zbigniew, on rzymski orator – Łotajom do tego beherovkę! Wiem, bo żem widział – obraża się nagle na Czechów, nieco – umówmy się – bez sensu; odwraca się i idzie polną ścieżynką w głąb Polski, w Polskę mu, w Polskę, bracia kochani, w głąb Polski, tyle że w taki głąb to pan Zbigniew daleko nie zajdzie, bo zanim się Polska porządnie tu zacznie, to od razu Niemcy. Mój ty Boże, panie Zbyszku.
A Czesi we Frydlancie faktycznie pili beherovkę, pili, co mieli nie pić, ale oni tam już swoje wiedzą.
– Polska, nie jadę – powiedział jeden stary, mądry Czech siedzący w gospodzie. – Nie jadę, pierdolę. Bida, nyndza, syf.
Wyglądał jak Morgan Freeman, tylko że był biały. Ale ten typ. Stary, mądry Murzyn siedzący nad brzegiem ruczaju, z patyczkiem w dłoni. On wie, co jest co, a co nie. Tylko że Czech nie nad brzegiem ruczaju siedział, a w gospodzie, za stołem z ceratą. Za stołami z ceratą nie ma wolnej miłości, a chciałoby się, chciało, bo gospodynią w gospodzie jest Wietnamka w kaloszach. Wietnamka ma dużo wspólnego ze starym, mądrym Czechem, bo tak jak on pali Petry czerwone i tak jak on uważa, że Czesi to wcale nie są żadni Słowianie, jak jacyś Polacy, Słowacy i Ruscy, tylko czystej krwi Germanie, którzy z delikatności i kurtuazji przyjęli słowiański język. Wietnamka bierze z kontuaru pilota i daje głośniej, bo akurat w telewizorze płaskim jak mazowiecka równina leci powtórka serialu Pod jednym dachem i teraz razem z Morganem Freemanem śpiewają „kdyż masz w chaloupe orchestrion” i „tralalala”.
– I to jest prawdziwy czeski świat – Morganowi Freemanowi się łezka w oku kręci, spływa pomiędzy zmarszczkami. Gdyby był Morgan Freeman pokryty kurzem gościńca, to by mu żłobiła w tym kurzu kanalik, czy jak to tam chciał poeta, ale nie jest pokryty kurzem gościńca, więc tylko jebie beherowkę pod słabe piwo, jeszcze jedną i jeszcze jedną, a tam na ekranie wąsaty Czech nosi beret, bo czy to w zimie, czy to w lecie...
Gdy się wjeżdża do Polski i jedzie w stronę Bogatyni, to stoją domki, dzieci się radośnie pluskają w błocie pobocza i żrą piko, a piko to jest czeski wynalazek i ma podobne zastosowanie jak amfetamina, czyli budzi lepiej niż kawa. Mówi się na to „błogosławieństwo pogranicza”, bo nie tylko budzi ludzi jak Polskie Radio, ale też łączy jak Nokia, bo gadać się przez to chce, że Jezusie! Więc wszyscy stoją w tym błocie pobocza, w tej spiekocie dnia i szarym pyle dróg, i pierdolą jak najęci. Naspidowane dzieciaki jeżdżą na rowerkach i nawet im gorzoła nie w głowie, od kiedy jest piko. A o czym można tu gadać, jak tu raptem na tym Helu bogatyńskim parę kilometrów w tę i parę w tę drugą, więc o czym tu gadać jak nie o jednym i tym samym przez cały czas, klepać bogatyńską mantrę.
A potem jest już za niedługo Bogatynia, gdzie są podobno unikalne domki z podcieniami, ale jest też żul, który wyłazi na środek skrzyżowania, wyjmuje, co fabryka dała i leje po samochodach śmiejąc się przy tym życzliwie. Sprzęt ma strażacki, więc szcza wysoko i samochody, rade-nierade, muszą przejeżdżać pod tym szpalerem żulowskich szczochów, które mienią się w zachodzącym słońcu wszystkimi barwami tęczy, jak benzyna superb98, kiedy wycieknie na asfalt. Kierowcy tylko szyby zamykają, by nie wpadło do środka, żegnają się tylko i alleluja i do przodu. Chrystus świebodziński jest niecałe dwieście kilo w linii prostej na północ, to można akt strzelisty, żeby tego żula chuj jasny strzelił, wnieść modlitwę do jego świebodzińskiej laski marszałkowskiej, do jego brody z siatkobetonu, do jego oczu smutnych z siatkobetonu patrzących w dal, mądrych jak u mądrego psiaka, do jego ramion rozwartych z siatkobetonu, do jego palców, każdego z osobna i każdego z osobna z siatkobetonu, do jego sukni, która cudownie opada w dół i się wcale się u dołu nie fałduje, nie tylko dlatego, że jest z siatkobetonu, ale też dlatego, że artyście się popierdoliło i sobie zapomniał, że się jednak powinna u dołu fałdować. Można wnosić akty strzeliste do drzwiczek jak do budki trafo, które wstawiono Chrystusowi z tyłu, zamykanych na kłódkę, żeby z wnętrza Chrystusa ktoś narzędzi nie zajebał. I ogólnie, żeby się menele nie zalęgli i nie grzali jabcoków w Zbawicielu, bo to jednak raczej kiepsko by wyglądało, gdyby turyści z Japonii przyjechali czy, nie daj Boże, pątnicy z Piątnicy, a tu się drzwiczki otwierają i się najebany szpaler z wnętrza Pana Naszego wysuwa. I śpiewa „godzina piąta, minut trzydzieści”. I żeby dzieci nie chodziły na wagary do środka Pana Jezusa, bo niby z jednej strony powiedział Pan „pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”, ale z drugiej też by to nie było piękne, gdyby dzieciaki szlugarety paliły w tym Panu Jezusie i gdyby mu dym szedł uszami albo nosem.
Takie to człowiekowi myśli przychodzą do głowy na rondzie w Bogatyni, pośrodku którego stoi żul i szcza mu na maskę samochodu, i na szybę przednią, aż trzeba wycieraczki włączać i silnikiem warczeć, niby grożąc żulowi, że się go rozjedzie. Ale to już niedługo, to już zaraz minie, ten klimat, ten luz, już, zaraz się wrzuci prawy kierunkowskaz i się zjedzie z tego ronda, z tej ziemi bogatynieckiej, z domu niewoli, już zaraz się wyjedzie, minie się panów handlujących arbuzem i kartoflami ze skrzynek po ananasach, minie się rozpaczliwą próbę zaprowadzenia niemieckiego porządku na polskiej, choć poniemieckiej ziemi, jaką jest nowe osiedle wykwintnych, komfortowych czteropiętrowców, w którym trawa wybija spomiędzy kostki chodnikowej, bo wszystkim jakoś wypada z głowy, że poza tym, że się zbuduje, to trzeba jeszcze doglądać – i już są Niemcy. Zittau. Czesi mówią Żytawa, ale dla Polaka to jednak Zittau: w Żytawie to może koń na rynku stać i srać, a Zittau to jednak west is the best. Przy Nysie stoją odnowione kamienice, a w tych kamienicach, na domofonach – polskie nazwiska. Tak se stoję i patrze i myślę, zadzierając głowę, że z tych mieszkań, co Polacy mieszkają, to przez okna Polskę widać. To dopiero, myślę, perwera, idąc w stronę zachodzącego słońca, mieszkać w Niemczech i mieć widok na Polskę.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Polski Lwów
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Rzeźpospolita Obojga Narodów
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
• • •
Zobacz także:
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i e-Splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.