Polski Lwów
Wyobraźmy to sobie i niech już będzie z głowy. Polski Lwów. Przez cały czas wszyscy o tym pieprzą. Że powinien być polski. Albo żeby odzyskać. Jedna bomba wodorowa i wrócimy znów do Lwowa. Więc go sobie wyobraźmy. Jak by też wyglądał taki polski Lwów. I jak bardzo zmieniłoby to nasze życie. No, dalej.
No cóż.
Jaralibyśmy się tym, że jest polski mniej więcej tak, jak teraz jaramy się, że polski jest, dajmy na to, Poznań. Budzilibyśmy się co rano i tak samo uśmiechalibyśmy się ciepło do myśli, że oto Lwów jest polski, jak dziś poranki umila nam świadomość, że polski jest Poznań. Chuj tam, że jest 6:50 rano, grunt, że poznańskie koziołki na ratuszu trykają się rogami na piastowskiej ziemi.
No, ale jakby ten polski Lwów wyglądał?
Przyjeżdżałoby się na dworzec, jeszcze niedawno obrośnięty budami z kebabem i stoiskami z pasmanterią, guzikami i sklepikami, w których podróżny se może kupić Kubusia malinowego o smaku czarnej jagody i kanapkę kategorii buła z sałatą i z plastrami jaja na twardo pieczołowicie wysuniętymi do połowy poza bułę. Za to wewnątrz buły pustka, Schopenhauer i hula wiatr.
Teraz, po Euro 2012, pewnie już by był dworzec lwowski jako-tako odremontowany. To znaczy wytynkowany na biało, z nowymi wyświetlaczami, na których pięknie by się wyświetlało, że opóźnienie może się zwiększyć, zmniejszyć lub ulec przeważającym siłom nieprzyjaciół. Po dworcu snuliby się podkurwieni wąsaci kolejarze i ogorzałe kolejarki o powykrzywianych stopach i w czapkach z logiem PKP. Z głośników radiowęzła Bogusław Linda stękałby, że już nigdy nie będzie takiego lata, straż pożarna nie będzie tak czuła, a musztarda taka uprzejma. I że na horyzoncie błyska się i słychać szczęk żelaza.
Tłumek na dworcu zaciągałby z tajojska i nosił sandały na skarpety (pokolenie 50+), same sandały (czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie) albo japonki (ci poniżej czterdziestki). Albo chińskie nieforemne buciory z dyskontu za rogiem (45+), bądź obuwie sportowe renomowanych zachodnich marek nabyte z bożą pomocą w sieci sklepów Deichmann albo CCC (wszyscy pozostali).
Zaprawdę, powiadam wam, jeśli chcecie zobaczyć, jak wyglądaliby polscy lwowianie i jak by mówili, to se pojedźcie do Przemyśla i posłuchajcie lokalsów: oto miasto, które jest zakonserwowaną w realu historią alternatywną i pozwala zobaczyć, co by było, gdyby pogalicyjskie kresy były polskie. Amen, alleluja, dziękuję.
Przed dworcem zapewne stałaby galeria handlowa, a w niej rzeczony Deichmann i CCC, a także H&M, w którym uniformizowaliby się lwowscy hipsterzy na wiecznym odchudzaniu, zarastaniu w miejscach do tego przeznaczonych, dziaraniu się w miejscach rozpaczliwych i skazani na wieczne noszenie czapeczek z siateczką i napisem, dajmy na to, „Bob’s Seafood Parlour” czy „Pan-American Convention of Surgeons of Asian Origins”. Przed galerią handlową stałyby srebrnym transporterem pały ubrane w czarne uniformy ochroniarzy uzupełnione żółtymi, odblaskowymi kamizelkami, żeby ich z daleka było widać, jak lezą po mieście jak po swoim i jak przypieprzają się do obywateli miasta Lwowa. Którzy to obywatele miasta Lwowa patrzyli by na nich, ubranych w te burackie czarne uniformy z tymi kretyńskimi żółtymi kamizelkami i myśleliby sobie, że wyglądają nie jak porządne gliny, a jak ochroniarze ochraniający budowę i że tylko białych kasków im brakuje.
W każdym razie gliny te pod Galerią Lwowską stojące leniwie spisywałyby pijących browar na ławce studentów Politechniki Lwowskiej, którzy przyjechali tu ze wsi, gdzie łotać można było wszędzie i pojęcia nie mieli, że w mieście nie wolno. Gliniarze nie zadowoliliby się pouczeniem ich, że sorki, ale nie, tylko jak ostatnie chuje, czyli tak, jak to się zdarza na co dzień jak Rzeczpospolita długa i szeroka, zastosowaliby wobec nich szeroki wachlarz represji. Czyli na początek zgarnęliby ich do suki, którą to suką by ich, nie bacząc na wysoką spalalność benzyny, wozili po całym Lwowie i okolicach przez cztery godziny (żeby skruszeli), przerzucaliby ich z komisariatu na komisariat zwracając się do nich w tonie obraźliwym („jak ci przyjebe, to sie wyjebesz”; „jak cie pizne, to sie obliźniesz”, „zara ci wyrwe te zemby z dzionsłami, jak nie przestaniesz ryć jak ten debil”), po czym zamknęliby ich w celi na cztery osiem (bo mogą) i skonfiskowaliby im telefony komórkowe, na których by se potem grali na komisariacie w węża, angry birdsy i przeglądali prywatne fotki aresztowanych. Na prywatnych fotkach bankowo byłyby jakieś zdjęcia z ogniska organizowanego w rodzinnej wsi zatrzymanych za picie piwa, a na tych fotkach na pewno byłby jakiś kolega o imieniu Marcin bądź Jacek z dżointem w ręku. Pały by se to zanotowały w swoich pałkarskich dzienniczkach, co to je wszędzie ze sobą noszą, a następnie pojechałyby do rodzinnej wsi nieszczęsnych studentów Politechniki Lwowskiej, znaleźliby tam Marcina bądź Jacka, zatrzymali, pozwracali do niego w tonie obraźliwym, powozili dla skruszenia, i w ten sposób wykrywalność przestępstw by wzrosła, świat by dalej trwał, życie by się toczyło odwiecznym, pradawnym rytmem i człowiek zacny mógłby z takiego rytmu czerpać poczucie harmonii, niezmienności i, ogólnie, otuchę, że jednak jest jakaś stałość na świecie.
W czasie, kiedy lwowsko-polskie pały znęcałyby się nad studentami i ich kolegą Jackiem bądź Marcinem, lwowscy baciarzy dokonywaliby rytualnego skrojenia frajer-turysty na ulicy, dajmy na to, Łyczakowskiej łobrzyganej szyldozą łod chodnika po dachy i pełnej sklepów całodobowych, pożyczek krótkoterminowych 72h after, sklepów z mięsem z prawdziwej wsi i butików z różowym, żółtym i jaskrawozielonym dla koneserów. Baciarzy mieliby łby golone na łyso, adidasy, których nie-baciarzy używają zwykle do biegania, nosiliby tureckie dżinsy bądź krótkie sportowe patajki i koszulki Lonsdale’a. Na ramionach wydziarane by mieli, że Karpaty Lwów. Frajer-turysta byłby wciągnięty w jedną z rozdupcających się totalmente bram przy Łyczakowskiej, gdzie przy milczącej aprobacie lokalnych mieszkańców, co to życie znają i jego reguły też, frajer-tursyta zostałby sterroryzowany kilkoma plaskaczami na ryj, obdarzony lwowskim słowem typu: „Ty kyrwo, ty cwelu w dupe zajebany, frajerze kurwo szmato”, po czym wyskoczyłby z portfela, a jakby miał jakie buty lepsze, to i z butów też, czemu nie, i poleciałby w samych skarpetkach na najbliższy posterunek policji, gdzie spotkałby Marcina bądź Jacka i smutnych studentów Politechniki Lwowskiej.
W rynku odbywałaby się wieczna impreza z udziałem nakurwionych poddanych brytyjskich przebranych za, dajmy na to, za sikorki-bogatki i czczących w ten sposób wieczór kawalerski kolegi. Gdzieś na ulicy Ormiańskiej zaczaiłby się lwowski oddział Pięknego Psa, w którym środowiska artystyczne łotałyby szota za szotem, po czym rano miałyby kaca i obiecywały sobie, że już nigdy więcej, bo po co, bo bardziej warto żyć życiem człowieka poćciwego jak Mikołaj Rej w Ściganym, uprawiać ogródek jak Napoleon na św. Helenie, hodować ślimaki za dotacje unijne i ogólnie nie pić, nie jarać, nie przedawkowywać, tylko budzić się rano ze słońcem w twarz i tulić się do włochatego psa, któremu na imię, powiedzmy, Parapet albo Taboret.
I tak by wyglądał polski Lwów. Mniej więcej.
Temat można rozwijać.
Prosz bardz.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Rzeźpospolita Obojga Narodów
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
- Ziemowit Szczerek - Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.