Obserwowała jego nagie ciało. Piotrek był pijany, nieruchomy i piękny.
Leżał na wznak, jak filmowy kochanek z odsłonięta tarczą klatki piersiowej. Lewą rękę ułożył na brzuchu, mała, żylasta kulka bicepsa przebijała spod skóry. Płaski, pocięty mięśniami brzuch unosił się przy każdym oddechu.
Grała Bryta, a Kosma tańczył. Za nim pochylał się rozświetlony napis DEKADA.
Próbował zgrać swe zwaliste ciało z młodzieżowym klimatem otoczenia: wbił się w obcisłe, białe dżinsy z kieszeniami obszytymi nitką czarną jak dżuma. Błyszczące mokasyny. Wykrochmalony kołnierz koszuli postawiony na sztorc i bransoleta.
Jak szybko to leci, pomyślał Piotrek i wrócił do gazety. Kamila zerkała mu przez ramię.
– Nie możesz wytrzymać, co?
– Po prostu tego nie lubię. O, to może być niezłe.
„Carino” niby to samo, ale jakieś inne. Ludzie po staremu wsuwali kotlety, unosił się zapach zepsutego oleju, barmanka nalewała piwo, jakby była to woda życia. Na dole – znajomy już półmrok, ciężkie stoły i twarde krzesła. Niby tak samo, ale nie.
– Pozwól, że zrobię ci śniadanie.
Piotrek był cały mokry. Leżał na boku, z podkurczonymi nogami i patrzył na Kamilę. Nawet jej się podobał: prosty urok prostego mężczyzny, właściwie jeszcze chłopca. Ze świeżą siłą muskułów, młodymi marzeniami. Ale jak nie mógł spać, wydawał się dużo starszy.
Duchy pachną, Piotrek już to wiedział.
Jego brat cuchnął przemielonymi orzechami i zgniłą trawą. Woń rzeki, która wylała. Woda ciekła mu z nosa i oczu, palce miał czarne. Próbował sięgnąć, Piotrek odsunął się tak gwałtownie, że runął razem z krzesłem. Leżał na plecach, wymachiwał rękami, nie krzyczał.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była w bibliotece.
Kamila wypaliła papierosa przed zielonym budynkiem BUWu, myśląc, co może powiedzieć o studentach kłębiących się wokoło, nic nie umiała, ale zaraz, choć nie chciała, wyobraziła sobie Wernera, jak stoi obok i klnie: na niskie czoła i durne grzywki, na wały nadoczodołowe jak u neandertali, na chude ramiona ledwo targające modne torby, na dzierlatki, które myślą że seksapil to pokazywanie biustu.
Piotrek z wolna dochodził do siebie.
Gdy ocknął się w mieszkaniu Kosmy, nie mogło już być gorzej. Leżał twarzą do ziemi i czuł, jak podłoga jęczy od uderzeń jego serca. Ledwo głowę uniósł, a tu gołe ściany, na bok się przekręcił – zafrasowany Świętek. Poprosił o wodę i łóżko, pierwsze dostał, drugie nie.
Najgorsze były jego ręce. Przypominały węże świeżo wywleczone z mokrej ziemi, nawet miał żałobę za paznokciami, z pewnością nie po komisarzu Wernerze. Krótkie paluszki śmigały nad obrusem, jakby te nerwowe sploty ruchów mogły przyspieszyć nadejście przystawki. Garnitur też paskudny, błyszczący seledynową łuską, ciut przyciasny, gotów by go zrzucić.