Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 23.

Grała Bryta, a Kosma tańczył. Za nim pochylał się rozświetlony napis DEKADA.
Próbował zgrać swe zwaliste ciało z młodzieżowym klimatem otoczenia: wbił się w obcisłe, białe dżinsy z kieszeniami obszytymi nitką czarną jak dżuma. Błyszczące mokasyny. Wykrochmalony kołnierz koszuli postawiony na sztorc i bransoleta.

Nie interesował się nikim wokoło.
– Patrz jaki dżolo – Świętek szturchnął Piotrka – kto by pomyślał, że facet się odnajdzie.
Świętek miał turecki sweter i żałobę pod paznokciami.
– Znasz Kosmę.
– Ale ja nie znam – Kamila zapaliła cienkiego papierosa, Świętek musiał zaraz rzucić żart:
– Jesteś pierwszą dziewczyną, która chce go poznać.
Uśmiechnęła się zalotnie i to tak, że nawet Świętek załapał.
Piotrek nagle poczuł się jak piąte koło u wozu, wstał po piwo i margarithę dla Kamili. Nie podobało mu się to miejsce, za kolorowo, za głośno, zaraz jakiś gówniarz chwyci go za tyłek – po co komu ręce łamać? I jeszcze tłum przy barze, krótkowłosa dziewczyna w garniturze, chłopak w zielonej bluzce, za to z tunelami jak denka od piwa, obok trzech studentów, a każdy, kurwa, w polo. Blond diablica w czerwonej sukience. Na gołe ciało jak nic. I gdyby jeszcze pili bronka jak ludzie, każdy chciał coś fikuśnego i kolorowego. A on, Piotrek o suchym pysku. Drażniło go czerwone światło.
– Dla mnie ciemne łamane – poprosił Świętek. Piotrek pokazał mu plecy.
A Kosma tańczył jak maszyna której kończy się zasilanie, rozgrzane baterie ślą ostatnie elektryczne kopniaki: nogi rytmicznie w górę, jak przy marszu. Balans ciała. W bok. Ramiona wyrzucał przed siebie, raz wysoko w górę, raz na wysokość twarzy.
– Powiem ci, że za moich czasów tośmy tak nie dokazywali – rzekł Świętek po swojemu, dziwnie, bełkotliwie. Nie wiadomo, chciał podtrzymać rozmowę, czy był ciekaw: co to za Kamila. Przechylił kufel. Ostatnia kropla piwa spadła mu do ust – kto to słyszał? – ale popatrz na to!
Pod sufitem dyndało kilkanaście srebrnych kul, każda wielkości piłki plażowej. Świętek wydął wargi:
– Kiedyś w Sopocie to taka jedna była. A teraz fiu fiu. Czasy idą ku lepszemu.
Kamila zrobiła refleksyjną minę.
– My, młodzi…
Zakryła dłonią uśmiech. Słabe, kurze łapki w kąciku oczu.
– My, pierdziele – teraz Świętek był refleksyjny.
– Próbuję powiedzieć, że nie ma już takich przyjaciół, jak wy.
Piotrek przestępował z nogi na nogę, stanowczo za daleko od baru.
– Co też panienka opowiada? – zarechotał Świętek, spróbował skręcić rzecz w żart, ale za bardzo śmierdział. Zaczął się pocić. Właśnie w tej chwili.
– O jego bracie. O tym, że umarł. Nie poradziłby sobie bez was – mówiła, trzepotała rzęsami, żałując, że jeśli nawet zmusi się do płaczu, to Świętek w ciemnych światłach Dekady nie dostrzeże łez.
– To silny chłopak.
– Stał się silny dzięki wam.
Żebyś, kurwa, wiedziała, mignęło w oczach Świętka. Ale tylko się wyszczerzył. Kosma jeszcze przyspieszył, skakał niemal złączając kolana, trzepotał ramionami, giął się i prostował. Ludzie utworzyli wokół niego krąg, kręcili ze smartfonów. Blond diablica machnęła obwisłym cyckiem. Za to Piotrek zbliżył się do celu – młodzieniec łudząco podobny do chłopca z Tokio Hotel pomknął w głąb sali na chudych nóżkach. Niósł dwa mojito w wytatuowanych palcach.
– Nic o tym nie mówi. To boli, wiesz? – załkała i pomyślała, że zrobiła błąd. Wieczór był miły, a Świętek gruboskórny.
– Dziwisz mu się?
Alejandro, Alejandro szło z głośników, ale Kosma też dawał radę.
– Moje jądro, moje, moje jądro – wyśpiewywał. Ludzie klaskali.
Świętek podjął temat.
– Po prostu upadł, że Piotrka przy tym nie było. On, tak – wskazał na Kosmę – jak widać, dźwiga to po swojemu. Ale też niewiele widział. Potknął się i upadł. W wodę, ale płytko i wiesz no, ciężko tak gadać – złączył dłonie – bardzo ciężko.
– Myślałam, że nosicie kaski.
– Kask nie zawsze pomoże. Mówię, Kosmy zapytaj.
– Już pytałam – odparła, dając do zrozumienia, że Kosma nie puścił pary z gęby. Świętek rozejrzał się. Piotrek zamawiał. Kosma zbierał oklaski.
– Powiem, ale ani piśniesz, zwłaszcza temu tam, lowelasowi – nachylił się do niej. Cuchnął tanimi papierosami, gniły mu zęby, oczy miał szkliste i cały się napinał, jakby chciał w sobie coś zatrzymać – małe dzieci mają czaszki jak grejpfrut, można w pięści zmiażdżyć – pokazał, jak to się robi – potem łeb twardnieje, ale nie do końca. Jasio miał taki kawałek czaszki, został mu czy co, nie powiedział, na badaniach wyszło.
– O Jezu – szepnęła Kamila.
Jednocześnie, w ich stronę szli Kosma i Piotrek z alkoholem.
– Gdzie to miał? – szepnęła.
– Ani mru mru – gapił się już tylko na piwo – z tył głowy, przy samym karku, a co?
Evacuate the dancefloor, zawyło, a Kamila podjęła zamiar przeciwny. Chwyciła Świętka za nadgarstki, szarpnęła seksownie, ale słabo, wiedziała, że ten stary pijak nie poderwie tyłka, jeśli zobaczy piwo przed nosem. Tylko rechotał, że jest za stary, a ona odbiegła, sprzedała buziaka zaskoczonemu Piotrkowi i porwała na parkiet kompletnie zbaraniałego Kosmę. Kołnierz mu sterczał, ale koszula była mokra. Dał się pociągnąć.
Ludzie rozsunęli się na boki, w nadziei na nową dostawę ubawu. Kosma zaczął dreptać. Rytmicznie unosił łokcie. Kaczuszki.
– Cieszę się, że Piotrek ma takich przyjaciół – zarzuciła Kosmie ręce na szyję – bez was by sobie nie poradził…
Kosma objął ją w pasie, za delikatnie nawet, jakby się bał, że połamie jej żebra. Zaczęli tańczyć, każde w swoim rytmie. Kamila pomyślała, że podskakuje na polu minowym.
– Śmierć brata to straszna sprawa – rzekł smutno Kosma – ale ma rękę do kobiet. Swoją drogą, czy ja, dziewczyno, gdzieś cię nie widziałem?
Obsypało ich konfetti.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information