Polskie drogi (8): Cyrk

Jakub Socha

Ten film wygląda jak klasyczna etiuda ze szkoły filmowej. To jest etiuda ze szkoły filmowej. Jej bohaterem jest – tu niespodzianka – narkoman, który leczy się w Monarze. Krzysiek ma 21 lat, przypomina trochę Pezeta: chudy, w okularach, ubrany na sportowo, też słucha hip-hopu (bez kitu). Jest wygadany i często się smuci. Poza tym, lubi małe kotki. Do ośrodka trafił przez marihuanę, dzisiaj wybiera jogging. Dziesięć punktów do podwórkowej legendy – zostać narkomanem, a potem jeszcze samemu wyciągnąć się z uzależnienia. Nie pozbawiając się przy tym poręcznego haka na ludzi w postaci groźby – obchodźcie się ze mną jak z jajkiem, bo jak nie, to zaraz znowu zapalę. Ta strategia działa – wszyscy chodzą wokół chłopca na palcach. Koledzy proponują nawet, że będą myli za niego naczynia; przed Martą Prus, młodą dokumentalistą, jej bohater stawia jeszcze trudniejsze zadanie – wyznaje reżyserce, że się w niej zadużył. A zaraz potem dodaje: „Ten związek nie ma sensu, głowa mi pęka, chyba pójdę w długą”.

Z tej pułapki nie ma dobrego wyjścia, nie widzą go nawet terapeuci z Monaru, do których wystraszona reżyserka przychodzi po radę. Jak sobie poradzić z tym uczuciem? Powiedzieć: nie jestem zainteresowana, zostańmy przyjaciółmi, albo uciec i zostawić chłopaka? A jak nie blefuje? A jak sobie coś jeszcze zrobi? Jak zaprzepaści terapię z powodu głupiego filmu? Na kogo będzie, kogo to będzie wina? Prus zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie jej, więc zostaje. Wie równocześnie, że teraz może zrobić tylko jedno – wejść w kadr i przesunąć punkt ciężkości na siebie. Prus odważne odsłania swoją bezsilność, ślepy zaułek, w który zabrnęła. Mów do mnie z kolejnej sztampowej społecznej opowiastki zamienia się niepostrzeżenie w coś dużo bardziej intrygującego – w opowieść o samej praktyce dokumentalnej. Film był pokazywany podczas festiwalu „Łodzią po Wiśle”, w kuluarach niektórzy narzekali na warsztat młodej dokumentalistki, na to, że nie poradziła sobie z sytuacją. Może i sobie nie poradziła, ale to na pewno nie wina warsztatu. W czym miałby pomóc ten mityczny warsztat? W spacyfikowaniu Krzyśka, w rozmontowaniu jego uczucia, które może i jest dziecinne, ale czy to naprawdę coś zmienia?

„O, znowu cyrk przyjechał”, mówi trzeźwo jeden z kolegów z ośrodka na wieść o pojawieniu się studentów z Łodzi. To właśnie ten cyrk wydaje się głównym tematem dokumentu Marty Prus i przyczyną wszystkich nieszczęść. Cyrk przyjechał, i mimo tego, że chciał dobrze, wykrzywił rzeczywistość – może bez tej kamery zarówno Krzysiek, jak i koledzy zachowują się inaczej? Może bez niej łatwiej byłoby im przechodzić terapię? A może kamera skutecznie wydobywa jednak to, czego terapeutom nie udaje się wydobyć, coś w sobie rozpoznać? To nie są pytania, na które łatwo można odpowiedzieć. To nie są też pytania nowe – zadawało je wielu dokumentalistów i niektórzy w końcu tak sobie na nie odpowiedzieli, że przerzucili się na fabułę – kiedyś Kieślowski, ostatnio Jacek Bławut i Bartek Konopka. Tak czy inaczej, dokumentaliści zawsze wchodzą w życie swoich bohaterów, nawiązują z nimi pewien rodzaj więzi i naprawdę niewiele jest takich, jak Wojciech Staroń, który, zapytany przez mnie o to, czy nie ma problemu z porzucaniem swoich bohaterów, odpowiedział bez wahania: „Nie, bo ja ich nigdy nie porzucam, oni stają się na zawsze częścią mojej rodziny”.

Film Marty Prus – poza tym, że obnaża nieskomplikowane wędrówki myśli polskich filmowców w poszukiwaniu tematów i uczciwie nazywa wszystkie problemy, które niesie ze sobą zabawa w dokument – uwypukla coś szalenie ciekawego: odwrócenie wektorów. W Żeby nie bolało Marcela Łozińskiego, który jest niejako kontynuacją Wizyty, reżyser wraca po latach do swojej bohaterki, Urszuli Flis, żeby raz jeszcze porozmawiać z nią o jej życiu. W końcowej partii Flis mówi do kamery, kierując słowa bezpośrednio do reżysera: „Myślisz, że człowieka łatwo poznać. Chciałabym, żeby tobie wyszedł film i równocześnie chciałabym zachować jakąś dyskrecję. Nie chciałabym, żeby bolało”. W Mów do mnie odbijają się te słowa dalekim echem, w spłaszczonej formie. Krzysiek mówi w pewnym momencie do Prus, która zastanawia się, czy nie powinna zakończyć swojego projektu: „Nie możesz teraz tego skończyć, na razie to nie jest dobry film, jeszcze trochę rzeczy muszę ci powiedzieć, jeszcze trochę musisz zobaczyć”. Ta gotowość i chęć, żeby jeszcze trochę pobyć przed kamerą, może oczywiście wynikać z chęci spędzenia z Prus większej ilości czasu, ale może być też równie dobrze wyrazem czegoś innego. Miejscami ma się wrażenie, że to Krzysiek steruje dramaturgią filmu, rozgrywa reżyserkę, żeby osiągnąć swój efekt i pokazać przed kamerą tak naprawdę tylko to, co chciał pokazać. Młoda reżyserka się mu niejako poddaje – zamiast zatrzymać film w punkcie, w którym jeszcze nic nie wiadomo, oprócz tego, że nieźle namieszała, ucieka do przodu i spina film ładną klamrą, z której wynika, że wszystko się ułożyło. Z końcowych napisów dowiadujemy się, że chłopak wyszedł z zakładu i obecnie nagrywa swoją pierwszą płytę hip-hopową. Więc może cała ta zabawa przed kamerą była jedynie zbieraniem na nią materiałów?

• • •

Czytaj także:

• • •

Jakub Socha – krytyk filmowy, redaktor w piśmie dwutygodnik.com, gdzie kieruje działem filmowym. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Kinie” i „Filmie”. Pochodzi ze Stalowej Woli, mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information