Polskie drogi (1): Polski Wiking

Jakub Socha

Przed seansem idzie reklama. Ta rozpoczyna się niewinnie i miło: wstaje nowy dzień, słońce wychodzi z cienia, budzi stolicę ze snu, ogrzewa wieżowce i warszawiaków; muzyka, jak z Requiem dla snu, wprowadza jednak niepokój. Nie mija chwila i pojawiają się nieprzyjemne obrazy, w tle lektor czyta komunikat: „Każdego dnia tworzysz cząstkę swojego świata. Nie dopuszczasz myśli, że mogłoby się to zmienić i wszystko, co osiągasz, sprowadzić do sekund. Ludzie mogą dokonywać wielkich rzeczy, dbamy, żeby zawsze tak było”. Nie zdąży nawet przez głowę przebiec myśl: „Ciekawe, kto tak dba?”, gdy na niebie, to znaczy na ekranie, pojawiają się odrzutowce, a zaraz za nimi wygłoszona przez lektora puenta: „Wojsko Polskie: czasem niewidoczni, zawsze obecni”.

Jak na ironię, chwilę później zaczyna się film, który problematyzuje to, czym jest „niewidoczność” w Wojsku Polskim; opowiadający o Ryszardzie Kuklińskim, oficerze Wojska Polskiego, który w drugiej połowie XX wieku prawie przez dziesięć lat wynosił ze Sztabu Głównego tajne dokumenty i przekazywał je Amerykanom.

Nie pytam, dlaczego Władysław Pasikowski zrobił Jacka Stronga, jeśli już, to wolałbym raczej zapytać, dlaczego Dariusz Jabłoński w swoim dokumencie o Kuklińskim jeździ po całych Stanach z urną pułkownika? Zresztą, Pasikowski przyznaje się bez bicia, że z pomysłem na film przyszedł do niego producent. W tym samym wywiadzie reżyser mówi jednak rzecz bardzo ciekawą: „Pułkownik miał swoją bohaterską stronę i to ona mnie zainteresowała, i – mam nadzieję – zainteresuje widzów. Miał też codzienną stronę, na przykład palił sto papierosów dziennie i takie tam… I ta strona mnie nie interesowała, bo jestem gawędziarzem, a nie spowiednikiem ani prokuratorem”.

Wszystko można powiedzieć o Jacku Strongu tylko nie to, że przypomina gawędę. Bo w gawędzie chodzi o gadanie, o lepienie z małych bryłek, o to, co niby średnio poważne, o otwarcie się na plotki i zmyślenia. Ten, który gawędzi, robi to bez specjalnego celu, nie dla sprawy, tylko dla samej radości opowiadania. Pasikowskiego napędza raczej obowiązek, by oddać sprawiedliwość kolejnemu Wallenrodowi. To pociąga za sobą lawinę złych wyborów, autor Psów próbuje się z niej ratować sięgając po konwencję filmu sensacyjnego i szpiegowskiego, ale scen sensacyjnych i szpiegowskich jest w Jacku Strongu jak na lekarstwo. Marzyło się człowiekowi jakieś tornado, a tu wszystko jest ładnie poukładane: mamy Kuklińskiego i jego sprawę, dużo śniegu, kilka sprzętów elektronicznych i kilka momentów zwyczajnego życia. Jeśli zaś chodzi o Zimną Wojnę, to wygląda ona mniej więcej tak: Amerykanie mieszkają w niebie; Rosjanie palą ludziki w piecach, więc są na usługach szatana. Między nimi nasz bohater, a obok niego pozostali polscy oficerowie, z których część jest agentami obcego wywiadu, część nosi duże, rogowe okulary z przyciemnianymi szkłami, część jest potomkami żołnierzy, którzy podczas Drugiej Wojny walczyli w podziemiu, a część to po prostu szuje.

„Sowieckie mordy mają nasze dusze”, mówi przyjaciel Kuklińskiego. Jego ojciec był w AK, on sam natomiast strzelał w latach siedemdziesiątych do stoczniowców. Nie potrafi z tym żyć, więc popełnia samobójstwo w scenie, która jest trawestacją słynnej sceny z kieliszkami z Popiołu i diamentu. Na ladzie przed żołnierzem stoją cztery duże kieliszki z wódką. Bohater, grany przez Ireneusza Czopa, zamiast zapalić je i przy każdym zniczu wypowiedzieć nazwisko zabitego strajkowca albo po prostu wypić alkohol, a potem powiedzieć do siebie, tak jak pewnie zrobiłby to Franz Mauer, że „my żyjemy” – co przecież wcale nie jest takie łatwe – wlewa w siebie cztery setki, bierze do ręki broń służbową i przystawia ją do własnej skroni.

Znaków rozpaczy i grozy, podkreślających katastrofę narodu polskiego, tego, że nie ma dla niego przyszłości, jest więcej: w rozmowach pojawia się przyszła wojna atomowa, samospalenie Ryszarda Siwca, w archiwaliach Zbyszek Godlewski niesiony na drzwiach. Pasikowski tak ustawia Kuklińskiego, że ten – patrząc na te wszystkie tragedie – po prostu musi działać. A potem, po kilku latach działania – w filmie pokazanego jako robienie zdjęć dokumentom i wysyłanie SMS-ów przez coś, co wygląda jak duży kalkulator – pułkownik postanawia wyjechać. Gdzie podział się ten Pasikowski, u którego kogoś zupełnie innego noszono kiedyś na drzwiach? Gdzie jest filmowiec, który od Polski wolał kino gatunków, który w Operacji Samum pokazywał szpiegów znad Wisły jako kowbojów ze wschodu, pijaków, cyników i leni, którzy od wielkich planów wolą małe improwizacje?

Kukliński z filmu Pasikowskiego jest człowiekiem, dla którego liczy się tylko Polska. Tymczasem chyba nie do końca musiało tak być, co pokazuje chociażby Maria Nurowska w Moim przyjacielu zdrajcy. Tak, jeśli miałbym wybierać między książką Nurowskiej a filmem Pasikowskiego, wybrałbym książkę, dlatego że pułkownik jest w niej postacią o niebo ciekawszą, zbudowaną z mięsa, kompleksów i marzeń: ckliwym tradycjonalistą i ostentacyjnym kobieciarzem, człowiekiem zamkniętym w sobie, choć słabo siebie znającym, a nie pozbawionym ciała i pragnień workiem, w który Marcin Dorociński z całych sił próbuje wpompować życie.

To mógłby być ciekawy film, gdyby Pasikowski nie bał się pokazać Kuklińskiego jako szpiega, który wmawia sobie, że romanse są po prostu taktyką operacyjną; jako niewiernego męża, który postanowił wierny być tylko sobie i rozumianej po swojemu Ojczyźnie; jako patriotę, który, zbawiając świat, nieustannie flirtował, uganiał się po Warszawie za kuzynkami swoich przyjaciół. Zamiast tego mamy bajkę, w której pułkownik jest rycerzem, od którego zależą losy świata: nie agentem obcego wywiadu albo prostu zdesperowanym żołnierzem, który decyduje się na dwuznaczną współpracę, tylko amerykańskim koalicjantem, który sprawia, że zmienia się układ sił i Zimna Wojna staje się rozgrywką już nie między dwoma, a trzema graczami: Stanami, Związkiem Radzieckim i Polską. Bajkę, której przyświeca ukute kiedyś przez Rymkiewicza hasło: „Problematyka Polaków jest problematyką wieku”. Niestety, nie jest. A jeśli nawet jest, są to zupełnie inne problemy.

• • •

Czytaj także:

• • •

Jakub Socha – krytyk filmowy, redaktor w piśmie dwutygodnik.com, gdzie kieruje działem filmowym. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Kinie” i „Filmie”. Pochodzi ze Stalowej Woli, mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information