Chłodne letnie wieczory, kiedy wiadomo, że wszystko już niedługo się skończy. Luksus zastygnięcia w czasie, moment od podjęcia decyzji do jej realizacji. Romanse nie mają przyszłości, ale po co komu przyszłość, skoro teraźniejszość jest wystarczająco urocza.
Hej Jo, where are you going with that gun in your hand? Tamtego lata Jo odraczając wszelkie kategoryczne i radykalne decyzje, przyjęła system ucieczki jako jedyny słuszny. Uciekła (chwilowo) z Vegas, by następnie uciec (chwilowo) od T., by pobyć choć przez chwilę w świecie nieskomplikowanych relacji z ludźmi, z którymi łączyła ją nieskomplikowana przeszłość (przeszłość ma to do siebie, że przeważnie jest mniej skomplikowana od teraźniejszości, o kolorowej niczym drinki z palemką przyszłości nie wspominając).
Jo wiedziała, że jej romans z T. musi się skończyć, ale nie przypuszczała, że w stanie się to w takich okolicznościach. Nie chodziło o tępą Kate. Chodziło o pranie. Po kolei.
Ludzie, którzy prowadzą poukładane życie, mają zwykle skłonność do tego, by mówić dużo o przyszłości. Z reguły w ich zamierzeniach przyszłość przypomina do złudzenia teraźniejszość, wzbogacona jest jednak o konkretne dobra materialne. Ludzie, którzy prowadzą poukładane życie są często na tyle ograniczeni umysłowo, że utożsamiają dobra materialne z rosnącymi możliwościami. Być może te możliwości to rekompensata za nikłe możliwości ich umysłu.
Wina kalifornijskie kojarzyły się Jo z jedną tylko osobą, bliską kiedyś, może nie sercu, ale innym częściom ciała na pewno. „Kiedyś” miało miejsce mniej więcej rok wcześniej, ale świat wyglądał wówczas zupełnie inaczej, więc równie dobrze mogło to być pięć lat wcześniej.
Jo mówi „pa pa” i idzie do domu. Nie czeka ją jednak spokojna noc, dobrze wie, że pójście do domu nie jest żadnym rozwiązaniem, choć chwilowo ze wszystkich rozwiązań wydaje się najrozsądniejszym. Jo jednak ma dość chwilowości. Odkąd pamięta, wszystko jest „na chwilę”, tymczasowo i do momentu, kiedy nie wymyśli się czegoś lepszego, pieprzyć takie życie.
Całe to miasto, gdzie każda ulica jest jeszcze bardziej przygnębiająca niż ta, którą się właśnie minęło. Miasto jak ciąg skojarzeń. Pustka schowana za dekoracjami, brak emocji schowany za przesadnym okazywaniem emocji. Jo w samym centrum tego, próbując nie myśleć za dużo, idzie na spotkanie z drugą Jo.
O wiele przyjemniejsze jest natomiast śpiewanie piosenek, których nie jest się – niezbyt rozumną – autorką i – jeszcze gorszą – bohaterką, tak jak przyjemniej generalnie byłoby żyć jakimś innym życiem niż to, które zostało ci przydzielone i bezlitośnie opatrzone twoim imieniem i nazwiskiem.
Wracając pamięcią do świetlistych dni w Nowym Jorku, Jo nie mogła nie wspomnieć swojego kochanka N. Spotkali się zupełnie przypadkiem, N. przyjechał do miasta w przerwie między powrotem z jednej wojny a wyprawą na drugą, przewidując, że z tej drugiej może już nie wrócić.