Arkadiusz Pszczoła lubił wracać myślami do przeszłości. Uważał to za niegroźną osobistą ekstrawagancję, w czasach, gdy wszyscy myślą tylko o przyszłości, było to nawet pewnym aktem odwagi. Tyle uwagi poświęca się temu, co nigdy ma nie nadejść, odkładasz jakieś pieniądze na emeryturę, której nie dożyjesz.
Dni płynęły jak krew z nosa po tym, jak wyszedłeś kulturalnie z domu wyrzucić śmieci i komuś się nie spodobało najwidoczniej, że jesteś takim dobrym człowiekiem, co nikomu nie wadzi i złego słowa o tobie nikt nie powie; segreguje śmieci, nie pali, nie pije, nie tylko Polak, ale też Europejczyk.
Niebo nad Bytomiem. Czasem, w momentach kryzysu, z daleka od poetyckiego natchnienia, Arkadiusz Pszczoła myślał: jeśli uważasz, że ci w życiu źle, przyjedź do Bytomia. Niby miasto jak miasto, w Polsce jak to w Polsce do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Arkadiusz Pszczoła budzi się i jest już następny dzień. Czy to nie dziwne, że gdziekolwiek byś nie był, cokolwiek byś nie robił, w końcu zawsze budzisz się i jest następny dzień? Trochę inny, a jednak trochę taki sam jak ten poprzedni. Ten sam widok z okna: niebo, odcień: błękit bytomski, ten sam kościół, w którym mieszka od lat ten sam Bóg, okrutny i nieczuły na modlitwy mieszkańców Bytomia, a obok kościoła powstał właśnie punkt Lotto. Chleba naszego powszedniego i milionów złotych daj nam Panie.
Życie to nie jest najczęściej zachód słońca w Milanówku, życie to raczej listopadowy poranek w Bytomiu, gdzie z okna masz widok na sklep Biedronka i kościół, i patrząc przez to okno, powtarzasz sobie w myślach: Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga, kurwa mać. Arkadiusz Pszczoła nie przepadał jednak za wulgaryzmami, więc poprzestawał na pierwszej części tego zdania. Wulgaryzmy, choć nieraz kuszące, są jednak zdecydowanie ujemne poetycko, zwykł twierdzić Arkadiusz Pszczoła.
Pisał wiersze i prozę poetycką, choć raczej wiersze – tak, raczej wiersze. Miał słabość do wyrazistych puent, tak było w zasadzie od zawsze. Jego wypracowania szkolne nie były nigdy po prostu wypracowaniami – od momentu, gdy w mniej więcej czwartej klasie szkoły podstawowej poznał uroki nowelki pozytywistycznej, nabrał przekonania, że utwór literacki powinien coś zostawiać w czytelniku. Jakieś przekonanie, zasadę moralną, obietnicę poprawy. Tak było dopóki nie odkrył uroków dekadencji. Uroki dekadencji odkrył w drugiej klasie liceum, kiedy zapalił pierwszego papierosa i, z pewnymi oporami, wypił pierwszy łyk nalewki wiśniowej, zwanej z pewną przesadą, winem.
Arkadiusz Pszczoła z Bytomia napisał właśnie wiersz. Po tygodniu kryzysu twórczego, picia litrów mocnej herbaty, po tygodniu złowrogich myśli i stopniowej utraty wiary we własny talent literacki, po tygodniu rozpaczliwego serfowania po internecie, siadł po prostu przy biurku, spojrzał posępnym wzrokiem na widok z okna (a z okna widział kościół i sklep Biedronka) i napisał na kartce: „Łzawa apokalipsa kapitalizmu”. To tytuł i pierwszy wers zarazem. Mocne, pomyślał Arkadiusz Pszczoła i uśmiechnął się do swoich myśli.
Realizm oznacza fałszowanie rzeczywistości.
Abstrakcja jest częścią idealizmu.
I w tym sensie jest szpetna.
Ta historia o autorze bestsellerów ma swój początek i koniec, jest normalną historią dla normalnych ludzi, którzy po godzinach życia naprawdę chcą pożyczyć sobie trochę na niby, zapomnieć o zmartwieniach, trudach, atrakcyjnych kredytach i że w sklepie nie było ich ulubionego soczku, a jakiś zakompleksiony skurwysyn wyrzucił ich ze znajomych na fejsie.