Myszy i ludzie

Maciej Bobula

Najpierw przyszły biedronki, cała ich chmara. Obsiadły drewniane okna, białe ściany, wlazły do cukru, soli, suszonych jabłek, niedopitej herbaty. Wyciągałem je jedna po drugiej, zostawiały mi na palcach sok o gorzkawej woni, który przytykałem do nosa. Jeszcze chwila i trzeba będzie czekać kilka dobrych miesięcy na tę gorycz zostawianą przez biedronki. Jedna albo dwie zaschły, gdy nie było mnie w domu przez chwilę. Włożyłem je do pudełka do zapałek i postawiłem przy kilku ćmach, które też nieco wcześniej zaschły. Leżą teraz na Austerlitzu Sebalda, czyli – jak mówi o tej książce Dariusz Czaja – arce, w której nasi bracia najmniejsi zostają ocaleni. Te biedronki, ćmy i kilka żywych much były jedynymi zwierzętami, które żyły ze mną pod dachem przez ten początek jesieni. Ale muchy odleciały, biedronki razem z ćmami zyskują nieśmiertelność na Sebaldzie.

Wtedy przyszły one.

 

 

Miałem zacząć w inny sposób, napisać, że najpierw były szmery, że skrobot, ciche popiskiwanie, a potem zbudować cały ten obraz grozy, cały ten mroczny sztafaż, że drobne, podobne do czarnuszki ślady, że okruchy jedzenia giną, i co chwila złudzenie, że ktoś przebiega za plecami. Miałem pisać, że ciemności nie są dla nich przeszkodą, że albo w ogóle nie śpią, albo pracują na zmianę, bo cały czas coś chrobocze – w jednym kącie, w drugim, pod sufitem, gdzie w nocy coś huknie tak głośno, że się budzę. Ciut jednak pretensjonalnie by to brzmiało, zwłaszcza po inicjalnej części Cyklonu Andrzeja Muszyńskiego, gdzie mamy wspaniale skonstruowany passus o masowym ataku szczurów w Birmie, znanym tu i ówdzie pod nazwą maudam. A mi nie o szczury chodzi, i groza ciut mniejsza, a spustoszenie też nie tak dotkliwe. No i z Muszyńskim, rzecz jasna, mierzyć się nie śmiem. Dlatego zacznę inaczej. Od cytatu.

 

Czasem tracę kontrolę nad myszkami, zatopiony w głębokiej medytacji idę na piwo, marzę przy szynkwasie i kiedy zadumany rozepnę kurtkę, by zapłacić, wyskakuje na kontuar pod pipy myszka, czasem z moich nogawek wybiegną myszki dwie i kelnerki omal nie oszaleją, wskakują na krzesła i zatykają sobie uszy, i wrzeszczą pod sufit jak opętane.

 

Nie wyskakują mi jeszcze z rękawów i nogawek, bo nie jest ich tak wiele, jak na baldachimie nad łóżkiem Hrabala, gdzie chrupią książki, ale czasem zdarzy się, że jedna śmiała podejdzie mi pod nogę, gdy noga tkwi dłużej bez ruchu. Zimno ostatnio, coraz zimniej, dlatego siedzę w fotelu przy nagrzanym piecu, czasem przy tym zasypiam, i jak się budzę, widzę, że koło nogi stoi jedna taka wścibska i patrzy się na mnie. Bo niektóre z nich wścibskie są jak cholera.

Od kiedy są, różni tacy, mówią mi: „Przegoń”! Raz jeden dałem się namówić na zło i ustawiłem łapkę na myszy niedaleko rury od zlewu, skąd czasem przychodzą. Gdy łapka w końcu trzasnęła, serce mi zadrżało, a sumienie moje natychmiast obarczone zostało ciężarem ogromnych gabarytów i poczułem się winny niesłychanej zbrodni. Po trzasku łapki słychać było ciche popiskiwanie, które świdrowało mi uszy, jak chyba nic dotąd. Bardziej winny mógł się czuć tylko Robert Burns, który kiedyś pługiem zniszczył mysie gniazdo. Z tego poczucia winy napisał piękny wiersz To a Mouse, w którym przeprasza za wtargnięcie świata ludzkiego w świat myszy, i medytuje nad tym, że ten okrutny występek jedynie przydaje złej famy ludziom wśród gryzoni.

Potem był kot. A jak był kot, to myszy było mniej. Nie przychodziły, a jak przyszła jedna, to od razu ją łapał, taki był łowny. Ale widok kota, który traktuje taką myszkę jak zabawkę, jest, lekko mówiąc, nieznośny. Ileż to nocy nieprzespanych, gdy biegałem za nim po mieszkaniu i próbowałem mu złapaną mysz, którą raz po raz nadgryzał, łapał za drobne ciało i podrzucał, zabrać! I ten jego morderczy wzrok, jeśli mi się udało zabrać i wypuścić nieszczęsną mysz. Być może dlatego raz na zawsze się wyprowadził.

Przychodzi mi na myśl dawny obraz, mgliste wspomnienie, jedno z pierwszych w miarę świadomych. Upalne lato, wysokie trawy, gdzieś wśród nich stodoła pełna nagrzanego siana. Zaprowadził mnie do niej dziadek. W środku słychać było wrzask dzieciaków skaczących z belek stropu w siano. Po którymś z takich skoków ze stodoły uciekła jedna mysz. Nie był to czas, kiedy pałałem szczególną empatią w stosunku do braci najmniejszych, niemniej zadałem sobie wtedy pytanie, kto ma większe prawo do przebywania w tej stodole – ludzie czy myszy. Zapytałem dziadka, odpowiedział, że dla jednych i drugich miejsca starczy. Dla każdego. Kilka bowiem osób zarzucało mi skrajny idiotyzm, tępe pięknoduchostwo, nazwało quasi-samarytaninem. Namawiali mnie do kupna łapki, która łapie, ale nie zabija, albo do kupienia sygnału, który odstrasza gryzonie. Wszystkich ich odesłałem i odsyłam do napisu, który naskrobałem na kredowej ścianie w kuchni, do parafrazy jednego z wersów utworu Current 93, który z kolei jest parafrazą Ewangelii Św. Mateusza: „Sell all you have give it to the kittens”. Kittens zastąpiłem mice.

 

 

Ale po co o tych myszach opowiadam? Opowiadam, bo wróciłem ostatnio do lektury jednej z moich ulubionych książek, do O czym szumią wierzby Kennetha Grahame'a. Opis książki, bezrefleksyjnie powielany na Wikipedii i rozmaitych stronach sprzedających książki, głosi „Książka w prosty i dowcipny sposób opisuje przygody antropomorficznych zwierząt: Kreta, Myszy, Ropucha, Borsuka i Wydry”. Niuans tkwi w tym, że myszy w książce, owszem, są, ale żadna z nich nie jest głównym bohaterem. Jest natomiast wielkoduszny szczur wodny, który w polskich przekładach Marii Godlewskiej i Macieja Płazy (innych nie czytałem) jest szczurem wodnym. Skąd więc owa Mysz obok Kreta, Ropucha i Borsuka? Mysz do szczura przecież nie podobna. Źródła błędu nie udało mi się znaleźć. Przeczytałem za to książkę raz jeszcze i przypomniało mi się, jak dawno temu, gdy czytałem O czym szumią wierzby po raz pierwszy, wstrząsnęła mną nota o autorze. Nie to, żeby lektura samej książki nie ruszyła mnie, o nie. Książkę bardzo lubię, ale nota spowiła szczęśliwe zakończenie nimbem grozy, napiętnowała dzieło osobistą tragedią autora. Krótka nota, po której nie ma nic:

 

Grahame swoją najlepszą, a zarazem ostatnią książkę napisał dla syna. Po jego tragicznej śmierci zarzucił całkowicie twórczość literacką i nigdy już niczego nie opublikował.

 

 

Był późnopaździernikowy wieczór, za oknem deszcz i słota, gdy sam jak palec grzebałem w odmętach internetu, szukając pocieszenia w wynajdywaniu rozmaitych ilustracji do książki Grahame'a. Gdzieś pod podłogą skrobały myszy. Znalazłem wtedy mnóstwo wspaniałych, w większości amatorskich rysunków przedstawiających kreta i szczura, jak ucztują na świeżym powietrzu; borsuka, jak przyjmuje zbłąkanych gości w zimową noc. Ale prócz tych rysunków, znalazłem też zdjęcie małego chłopca o ciemnych włosach za ucho, który wpatruje się smutnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń poza kadrem, niedostępną dla nas, patrzących. Zdjęcie to było ilustracją artykułu o Alaistarze Grahame'ie, sam zaś artykuł opisywał dzieje syna autora O czym szumią wierzby, zakończone samobójstwem w wieku lat dziewiętnastu, kiedy to położył się na torach w okolicach Port Meadow, niedaleko Tamizy, nad którą mieli domy bohaterowie książki. Syn Grahame'a, tragicznie zmarły Alaistar, przez całe swoje życie znany był pod pseudonimem Mysz. Po śmierci dziecka sławny ojciec wpadł w rozpacz i nigdy z tej rozpaczy nie wyszedł. Pochowano ich tuż obok siebie.

Dlaczego właśnie taki pseudonim, dlaczego Mysz, począłem się zastanawiać. Odpowiedzi nigdzie nie znalazłem, może jej nie było. Wpatrywałem się w sufit i dumałem, gdy skrobanie pode mną zaczęło się wzmagać. Zerknąłem na portret Pascala z okładki Myśli, które leżały gdzieś obok. Wtedy pojawiło się kolejne pytanie: Gdy one przestaną skrobać, podjadać, przemykać ukradkiem, co z nami zostanie?

„Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni”, zdawał się mówić Pascal.

Przerażające.

 

 

• • •

Czytaj także:

• • •

Zobacz także:

• • •

Maciej Bobula – czyta, pisze, mieszka w Szalejowie Górnym.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information