Etos pogranicza, mandarynki i kosa

Maciej Bobula

Od kiedy pamiętam, ujmował mnie etos pogranicza, miejsca, w którym jak w tyglu spotykają się i mieszają kultury; gdzie ludzie różnie się ubierają, mówią w różnych językach, wierzą i nie wierzą, kochają tak i kochają inaczej. Tutaj, na granicy polsko-czeskiej, z różnych powodów takiego pogranicza nie ma, może kiedyś będzie, nie wiem. Żeby było, marzy mi się bardzo.

Z tej miłości do idei pogranicza wywodzi się moja miłość do dzieł, które są takiej idei wcieleniem. Dlatego tak kocham, i co roku odświeżam Na wysokiej połoninie Stanisława Vincenza, dlatego uwielbiam słuchać kolaboracyjnych płyt muzyków wywodzących się z różnych bajek, jak choćby ten świeży Rimbaud Trzaski, Budzyńskiego i Jacaszka, dlatego też tak bardzo podobał mi się film Mandarynki Zazy Urshadzego, który w kategorii Oscarów nieanglojęzycznych konkurował z Idą i Lewiatanem. Przy Mandarynkach zatrzymam się na chwilę, a z tymi, którzy filmu jeszcze nie widzieli, i nie wiedzą, o czym jest – podzielę się zarysem fabuły.

Zaza Urushadze tematyzuje konflikt zbrojny w Abchazji przełomu 1992–1993 poprzez przedstawienie estońskiej mniejszości, mieszkającej na tamtych terenach. Ta mniejszość to dwóch starszych panów, którzy w przeciwieństwie do swoich rodaków, postanowili w Gruzji zostać. Powody ich decyzji są nam przez większość filmu znane jedynie połowicznie. Jeden z bohaterów ma plantację mandarynek, której nie chce opuszczać. Drugi ma córkę, która wyjechała, zajmuje się stolarstwem, i w jego przypadku niemal do końca nie wiemy, co go skłoniło do zostania w strefie walk. To w jego domu i pod jego opieką znajdą się ranni przedstawiciele obu stron konfliktu.

 

 

Żeby nie opowiadać całego filmu, podzielę się tu impresją, że film jest miejscami kliszowaty, oparty na pomyśle powielanym od lat (pierwsze lepsze przykłady: W księżycową jasną noc Keitha Gordona, Kukułka Aleksandra Rogożkina), wobec czego niektórym może się wydać naiwny. Mnie ruszył, bo bezgranicznie kocham filmy, które – gdybym kolekcjonował pliki w folderach – zgromadziłbym w folderze z podpisem filmy humanistyczne albo filmy o szacunku dla wszelkiego istnienia. I mogą te filmy po raz ósmy traktować o tym samym, mogą być w swojej wizji do imentu utopijne, błahe, a nawet nudne – jeśli będzie w nich empatia, szacunek do zwierząt i ludzi, będę dawał im dychy na filmwebie, jak Polska propsy Kukizowi. A jeśli jeszcze taki film będzie traktował o pograniczu, to idzie na ołtarz od razu, bez beatyfikacji, i pomnik jest od razu under construction, bez pytania władz o zgodę. I Mandarynki są takim filmem.

Piszę natomiast o tych Mandarynkach i etosie pogranicza, bo ostatnio zdarzyło mi się dostać wpierdol.

Szedłem jedną z pobocznych ulic w centrum Kłodzka, Łukasińskiego, zdaje się, słuchałem muzyki neofolkowej, wdychałem zapach asfaltu po deszczu. Mogłem nie zerkać w stronę garaży, które są w podwórku jednej z kamienic, ale zerknąłem. Zobaczyłem tam, że dwaj kolesie, żeby nie było – nie łysi i nie w dresach, bo to byli raczej tacy silniejsi normalsi, popychają czarnoskórego, po czym jeden z tych dwóch wymierza mu cios otwartą ręką (zwą to plaskaczem i liściem). Mógłbym napisać, że bez wahania ruszyłem, wyskoczyłem i dwiema stopami wbiłem się w klatę jednemu z oprawców, ale nie napiszę, bo mi najpierw serce zadrżało, potem zacząłem myśleć, a jak zacząłem myśleć, dotarło do mnie, że takiego hopaka to ja wykonać nie potrafię. Podbiegłem więc i próbowałem kolegę czarnoskórego osłonić, wrzeszcząc, że co jest kurwa?, i żeby się od niego odpierdolili, bo wezwę kogo trzeba, i niech się, cholera, w domach wyżywają na wackach swoich, gnoje, a nie. I dostałem najpierw od jednego, potem od drugiego, i od nich dwóch naraz, i aż się wywróciłem, a ich ciosy butami wykopywały prawo moralne ze mnie. Czarnoskóry kolega zaczął uciekać, a jeden z tych silniejszych normalsów ruszył za nim, drąc ryja, że go zabije. Drugi, stojąc nade mną, wyciągnął kosę, finkę ze zwisającym z rączki rzemykiem, i powiedział:

– To nie Gruzja, tu nie ma miejsca dla czarnych.

Poszedł. Zostawił mnie zbitego, z myślą o miejscu czarnych w Gruzji. W lipcu jadę to miejsce zweryfikować.

U nas z etosem pogranicza, jak widać, kiepsko.

• • •

Czytaj także:

• • •

Zobacz także:

• • •

Maciej Bobula – czyta, pisze, mieszka w Szalejowie Górnym.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information