Handluj z tym (11): Jak Facebook zrujnował 3 lata mojej (i nie tylko) pracy

Jakub Mihilewicz

Część z moich stałych czytelników (o ile można mówić o jakiejkolwiek stałości w przypadku, kiedy ostatni wpis na Ha!arcie opublikowałem rok temu [nie jest tak źle, to było w marcu – przyp. red.]) może kojarzyć, że udzielałem się regularnie na łamach bloga Lineout.pl. Informacja o tym, że tam przynależę, znajduje się w stopce pod wszystkimi tekstami mojego autorstwa. Czegokolwiek by o tym projekcie nie powiedzieć, kształtował mnie przez ostatnie 3 lata, dzięki niemu zacząłem też pisać na Ha!arcie. Jest to (lub był) tworzony zupełnie niezależnie i oddolnie blog pasjonatów muzyki elektronicznej – bez budżetu, bez środków na reklamę; często musieliśmy sami dopłacać do tego interesu.

Ci z was, którzy znają mnie osobiście, mogą kojarzyć, że – jak to mówią nauczycielki polskiego – „niejedno mam już za uszami”. Na Facebooku prowadzę działalność nie do końca zgodną z jego „standardami społeczności”. Mówiąc prościej, jestem trollem. Lubię kontrowersyjny, niepoprawny politycznie humor, prowadzę fanpejdże o wywrotowej według Fejsa treści, które często były usuwane, a ja sam bywałem ciemiężony banami. Jednak strona Lineout.pl nie miała nic wspólnego z tymi aktywnościami. Nasza redakcja brała swoją działalność na poważnie, prowadziliśmy merytoryczne dyskusje i staraliśmy się zyskać stałych, oddanych czytelników, co chyba się udawało.

Niektórzy będą krytykować naszego naczelnego i za to, że ostatnio nie szło nam najlepiej. To prawda, red. nacz. zapomniał zapłacić za domenę, przez co trafiła ona na serwis aukcyjny. Ryzykowne i mało profesjonalne. Jednak czy od wszystkich inicjatyw na Facebooku należy oczekiwać pełnego profesjonalizmu? Nie wszyscy posiadają budżet na odrębny dział IT czy administrację. Aukcję wygraliśmy, strona wróciła. Jednakże Facebook uznał, że jest „niebezpieczna” i zablokował do niej dostęp. Nie tylko usunięto nam fanpejdż, bez podania przyczyny i jakiejkolwiek notyfikacji, ale całkowicie i globalnie wymazano jakąkolwiek wzmiankę o portalu Lineout.pl.

 

Informacja, która pojawia się po próbie podania dowolnego linka łączącego do domeny lineout.pl

 

Nie znajdziecie większości imprez, którym patronowaliśmy, a w których opisach znalazły się odnośniki do bloga. Skasowane zostały cztery edycje Targów Niezależnych Wytwórni, które organizowaliśmy w Warszawie od ponad roku. W ciągu nocy zniknęło nasze skromne, bo skromne, ale starannie wypracowane 6 tysięcy fanów. Stworzenie nowego profilu nie pomoże, bo nasza domena jest traktowana jak strona z pornografią lub nielegalnym oprogramowaniem – nie można zalinkować do Lineoutu nawet w prywatnej wiadomości.

Nasz blog, w teorii, nadal funkcjonuje. Jednak 50 procent ruchu na stronie generowały wpisy na Facebooku z linkami do newsów i artykułów. Niewiele osób korzysta wciąż z czytników RSS lub ma dodane ulubione blogi do zakładek. Teraz lajkujemy na fejsie i zapominamy, że EdgeRank wciąż działa, a wartościowe treści i linki do artykułów umykają nam, spychane przez algorytmy na rzecz kretyńskich filmików i zabawnych obrazków. W ekonomii afektywnej, która bazuje na naszej uwadze i emocjach, wszyscy przegrywamy nierówną walkę z lolkontentem. Poprzez architekturę Fejsa żaden esej naukowy, żaden zaangażowany politycznie manifest nie ma szans w starciu z kotkami i cyckami. Zresztą nawet śmieszkostrony nie są bezpieczne – niektórzy z was pamiętają być może Fajne obrazki z internetu, elo, czy Nie znam się, to się wypowiem. Zapominamy też, że facebookowy feed jest nadal poligonem doświadczalnym. Zrozumienie wszystkich zasad rządzących FB to praca na co najmniej pół etatu. Z dnia na dzień jakaś funkcjonalność, która była rdzeniem naszej inicjatywy, może zostać wyłączona. Z dnia na dzień może okazać się, że docieramy tylko do 5. procent naszych fanów, a regulamin serwisu został zmieniony.

Facebook nie gra fair. Jako przykład niech posłuży mobilna aplikacja Messenger, która jest prostym trikiem, mającym na celu wyłudzenie listy naszych telefonicznych kontaktów – stworzono drugą aplikację, która nie zawiera warunków umowy, a żeby jej używać, musimy pozwolić na dostęp do książki adresowej. Podobny chwyt zastosował ostatnio Foursquare, który stworzył aplikację Swarm, służącą wyłącznie do tego, by nasze telefony podawały lokalizację GPS cały czas, zamiast wyłącznie wtedy, gdy chcemy dokonać „check-inu”.

Dodatkowo FB nie jest do końca etycznym graczem – co pokazuje ujawnienie przeprowadzania przez portal testów psychologicznych bez wiedzy milionów użytkowników. Dla algorytmów fejsa jesteśmy tylko zmonetyzowanymi kliknięciami, nie prawdziwymi ludźmi. Do tego elementu przyczepił się ruch Wages for Facebook – zauważa on, że media społecznościowe – z Fejsem na czele – to nic innego, jak skapitalizowanie tych elementów życia, które kiedyś wykonywaliśmy za darmo. Teraz nasza przyjaźń, nasze emocje, opinie i pogaduszki, na które czas mieliśmy zwykle po pracy, same stają się ukrytą pracą. Każda nasza aktywność i każde polubienie ma być zabawą – jednak Facebook zataja przed nami, że na tym zarabia. Jeśli wprowadzimy pensję za korzystanie z FB, ten fakt stanie się jawny, przez co dokona się ostateczna erozja klasowej eksploatacji. Samo żądanie pensji za coś, co ma być darmowe, ujawnia rządzący nami kapitał.

Facebook chce uchodzić za pewnego partnera w biznesie i zaprasza każdego przedsiębiorcę, każdego freelancera czy organizatora imprez na swoje łono. „Jesteśmy już 10 lat na rynku”, mówi. „W precyzyjny sposób dotrzemy do bazy fanów, których potrzebuje twój biznes”, mówi. I rzeczywiście, coraz większe budżety na marketing w dużych i małych firmach przeznaczane są na reklamę w social media. Znajomi menedżerowie klubów zamiast zaprojektować i wydrukować plakaty, wolą wydać parę stów na facebookową reklamę, bo wirtualni uczestnicy są teraz miarą sukcesu przedsięwzięcia.

 

Z podobnym problemem spotykają się tez inni użytkownicy – komentarz ze strony Facebook Warsaw

 

Jednak dlaczego FB żąda profesjonalizmu, samemu nie traktując nas poważnie? Korzystanie z serwisu jest podyktowane nieustanną niepewnością. Facebook jest też zły dla biznesu. Ciągłe awarie, wycieki danych i kodu źródłowego, niejasna polityka dotycząca kontrowersyjnych treści, brak jakiegokolwiek customer service, znane przypadki phishingu i przejmowania cudzych stron o wartości kilku tysięcy złotych. Niestety, złe też jest nieposiadanie Facebooka, bo – jak wszyscy wiemy – jeśli nie ma cię na fejsie, nie istniejesz. Zdaję sobie sprawę, że bojkotowanie Facebooka przy obecnym stanie rzeczy nie ma najmniejszego sensu. Ja i wszyscy moi znajomi to mniej niż kropla w oceanie. Poza tym, paradoksalnie, będziemy promować ten tekst właśnie na Fejsie – i stamtąd pochodzić będzie najwięcej kliknięć. Mimo wszystko, życzę wam facebookowego nieistnienia. Albo przynajmniej rozważenia, czy na pewno warto.

• • •

Czytaj także:

• • •

Jakub Mihilewicz – prawdziwe nazwisko Fleischman, wróg #1 Polskości, Narodu Polskiego i Wolnego i Niepodległego Państwa Polskiego, polonofob, dywersant, polakożerca, fanatycznie i zajadle nienawidzi polskości, Polaków i Polski. Nie płakał po papieżu, nie umie nawet skończyć lewackich studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. W bezpośrednim starciu niegroźny, można go napotkać w nocnych klubach grającego nieznośną antypolską muzykę pod pseudonimem Justice Beaver. Pisze o muzyce i internecie od kilku lat, obecnie głównie na Lineout.pl. Uzależniony od internetu.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information