Przewodnik po człowieku (6): O niczym
Nic wtargnęło przez szkło. Czajnik ani nie gwizdnął. Tam zwisa herbata w torebce. Krąg płomyczków na gazowej kuchni, cztery kręgi. Zza głowy, zza wezgłowia, wyłania się pręgowany kot. Zagubiony, a wie, o czym będzie myślał za chwilę.
W poszukiwaniu łyżeczki, którą mógłby zamieszać, okrążył kuchnię trzy razy, po czym przypomniał się po ocknięciu z zadumy nad nadnicością wszechwszystkości, przypomniał sobie o szufladzie pełnej sztućców. Kocim ruchem zbliżył się. Z półmroku wyłaniały się powoli.
Stłumione odgłosy telefonicznej rozmowy, prowadzonej zaspanym głosem, za rogiem, zgłuszone echami skrzypnięć z podwórza, słyszalne jak szmer strumyka przy wylotówce. Jak Olza u przedmieść Karwiny, a w tle, za hałdami, szyb kopalni.
To było całkiem niczego sobie to owo nic. Gdy wstałem, czułem napływającą energię, rozkojarzony rozglądałem się na boki, a przestrzeń zdawała się być miękka jak puchowa kołdra, gęsie pierze wypełnia głowę, a oczy zgubiły rzeczywistość. Mamy iść w odwiedziny, a ja siedzę przykuty do ekranu, upostaciowiony ekran, ekranoid, ciągnie za niewidzialną linę, trzyma bardziej jak wędkarz merlina na próbę sił. Haczyk trzyma się szczęki, nie, wargi. Zerwał. Wstaję. Nie wstaję, jeszcze mi się nie chce. Nie chce się. Gdzie wracać?
Odwieczne kosmiczne powroty energii, powroty dni, jaźń na bazie kołowrotka dni, namotane w pierony, człowiek wstaje o zmroku, człowiek wstaje o świcie, ostatnio te powroty o świcie i popołudniowe spotkania z ludźmi. Przepiękne, niespodziewane mieszanki alkoholu. Było raz tak, że poszliśmy z kolegami na próbę zespołu, nie wiem, jak to określić: lawina przygód? Tak oto spędziliśmy dwa kosmiczne, transgalaktyczne, empatyczne i apetyczne tygodnie w średniowiecznym mieście. Z okna był widok na ostrołuki. Niedaleko płynęła największa rzeka w kraju, a my graliśmy w piłkę. Moment wpadania pod pociąg we wczesnośredniowiecznym grodzie był zaskakująco przyjemny!
Piliśmy z kolegą wódkę wczoraj. Trzy poprzednie dni spędziłem na paleniu trawy. Cztery dni temu byłem na spacerze z koleżanką. Pięć dni temu musiałem odleżeć poprzedni tydzień. Spacery i umiarkowane picie. W jednym momencie poczułem, że tracę kontrolę po wypiciu kieliszka wódki, gdy poprzedzony był sześcioma piwami. Byłem w tym momencie rzetelnie rozbawiony i już zbierało mi się na śpiewy, gdy zaczął grać zespół reggae z czarnym, jamajskim wokalistą. Wcześniej były pająki i węże w domu kolegi i szereg innych oszałamiających przeżyć.
Ślina niesie wieść, że oto pieką się zapiekanki. Zza wezgłowia dolata myśl, która ciągnie za sobą przestrzeń wszechświata jak welon cząsteczek światła, przekraczających ustaloną prędkość i zasysających w stronę Bytu o oczach jak sto tysięcy słońc, a to jest poza wymiarem najzwyklejszych spostrzeżeń. Albo rzeka światła, Jenisej światła.
Wyobraźcie sobie, jakby taki Jenisej światła wpadł do głowy, w system nerwowy. Albo w system czakr. Nie do wytrzymania dla mózgu, chyba że zacznie świecić, jak żarówka, ale jasno jak słońce, do oślepnięcia.
Niegdyś spożyłem sporą ilość tabletek acodin. Czułem się jak drewniana kłoda obalonego, dużego drzewa, omszałego, w puszczy, a potem czułem, jakbym składał się z samego naskórka, sama taka cieniutka bibułeczka naskórka – Człowiek-Wydmuszka, nic.
• • •
Czytaj także:
- Robert Rybicki - Przewodnik po człowieku (7): O słowie
- Robert Rybicki - Przewodnik po człowieku (5): Haluny, hej
- Robert Rybicki - Przewodnik po człowieku (4): Rzygi
- Robert Rybicki - Przewodnik po człowieku (3): Zimno
- Robert Rybicki - Przewodnik po człowieku (2): Sraka
- Robert Rybicki - Przewodnik po człowieku (1): Głód
• • •
Robert Rybicki (1976) – poeta, który przeprowadził się do Wrocławia. Aktualnie pracuje nad tomem Dar Meneli.