Tarantella przegrywu. Odpowiedź Annie Grochowskiej

Jan Bińczycki

Ucieszył mnie komentarz Anny Grochowskiej do tekstu Jakuba Barana Jak się nie narobić, który zamieściliśmy w 49., „prekariacko-proletariackim” numerze „Ha!artu”. Nie ma większego szczęścia niż otrzymać polemikę, na dodatek taką, która rozwija pierwotny koncept, wzbogacając go o nową perspektywę i pokazując, jak będzie działać z odwrotnym wektorem. A ponieważ mamy lato, przestoje, powolne obroty, to skorzystam z tej okazji i też dorzucę swoją zwrotkę do tej robociarskiej tarantelli. Państwa też zachęcam.

Tarantella to taki włoski taniec i ludowa piosenka, do której każdy z uczestników dorzuca po zwrotce. Jedna z teorii głosi, że miał leczyć z ukąszenia jadowitych pająków. Każdy, komu przyszło zarabiać na utrzymanie, przynajmniej raz został zatruty jadem.

Grochowska – Barana i moja siostra w humanizmie, literaturoznawczyni i była rekruterka w korpo – pokazała, jak wygląda perspektywa osoby odpowiedzialnej za zatrudnianie. Pierwsze akapity okazały się bardzo obiecujące. Myślałem, że to będzie tekst jak Nienawidzę Was, drodzy studenci Pasoliniego, że autor dostanie polemicznego liścia, jako przedstawiciel klasycznej figury lewackiego pięknoducha (którą zresztą w tym i innych tekstach obnosi z dumą i wielopiętrową ironią), a mi przyjdzie się zawstydzić. Tymczasem nie. Spostrzeżenia z HR-u odnoszą się do uciążliwości pracy z ludźmi, którzy są nieodpowiedzialni, niepoważni, głupawi lub odstają od powszechnych standardów kultury pracy. Celnie, dowcipnie i w punkt, sam przeżywałem to samo obsługując petentów, tyle że w budżetówce.

Jednocześnie mam wrażenie, że tekst nie zawiera wszystkich możliwości niedostatnia pracy. Każda ludzka aktywność jest sumą umiejętności nabytych i osobistych predyspozycji, które zwykle kojarzy się z wrodzonym talentem oraz, co szczególnie widoczne w Polsce, kapitału (finansowego i kulturowego), który dziedziczy się po rodzicach. Każdy może być trwale bezrobotny, ale jeśli dysponujesz którymś z poniższych walorów, jesteś dzieckiem szczęścia i napatrzysz się w niebo nim, Cię ktoś zaprzęgnie do kieratu.

Mam szczęście obracać się w środowisku, w którym wegetacja w konsumpcyjnym lo-fi jest popularnym sportem. Każda z przytoczonych historii jest prawdziwa. Zobacz, jak to robią mistrzowie!

 

1. Nie miej pleców – nie chodzi o problemy z kręgosłupem, ale brak koneksji rodzinnych. Startujesz do kariery bez znajomości, w obcym mieście, jesteś „niskiego urodzenia” i żaden wujek nie załapał się nawet na kierownika na poczcie? Brawo! Najpewniejszy sposób na trwałe bezrobocie. Uważaj na Amazona i firmy ulotkarskie, ale ogólnie jackpot!

2. Bądź samotną matką – albo w ogóle kobietą w wieku reprodukcyjnym. Nic tak nie zniechęca potencjalnego pracodawcy, jak posiadanie dzieci. W niektórych korpo się łamią, ale jeśli zaciążyłaś jeszcze na studiach i szukasz pierwszej prawdziwej pracy to bingo!

3. Posiadaj widoczne oznaki chorób – dyskryminacja niepełnosprawnych w peryferyjnym kapitalizmie zawsze grana, choroby skóry, zbyt grube okulary; wszystko, co potencjalnie może wywołać u haerowców dreszcz dysmorfofobii, to ogromny atut.

4. Szarpnij się na jakiekolwiek odstawanie od standardów wyglądu – to dość mocny power up. Nie sprawdza się w call centers i co modniejszych lokalach (bo w co bardziej hipsterskich kawiarniach niechętnie przyjmują bez dziar i tuneli), ale prawdopodobnie większość posad, na czele z budżetówką, stoi otworem.

5. Zbyt wysokie kwalifikacje – serio! Znam historię doktora filozofii, ojca dwójki dzieci, który chcąc się nająć na taśmę w fabryce płyt CD musiał nakłamać w ankiecie, bo potrzebowali śwarnego zucha po zawodówce, a nie jakiegoś wychuchanego inteligencika. Wyższe wykształcenie działa jak karta wykupu z więzienia w Monopoly. Właściciele biznesów, gdzie pracuje się fizycznie, do tego w niebezpiecznych i niehigienicznych warunkach, nie przepadają za wykształciuchami. Taki może znać swoje elementarne prawa, podburzać załogę, regulaminy czytać jak Herberta, lepiej uważać.

6. Za stary/za młody – klasyczny bonus. Jak szukasz swojej pierwszej pracy, to żądają doświadczenia, a jak ci się powinie noga na czterdziestym lub pięćdziesiątym levelu, to do emerytury grasz na poziomie hard.

7. Zasraj papiery – to najdoskonalszy cheat, który uwolni cię od trosk świata pracy. Wystarczy najskromniejszy wyrok, np. złapią cię z minimalną dawką grassu i już masz spokój z legalnym zdobywaniem środków do życia aż do zatarcia wyroku. Dziś świadectwo o niekaralności muszą przedstawić nawet kandydaci na magazynierów.

 

Łatwe, prawda? Zabawa, w której trudno nie wygrać.

Mam wrażenie, że Grochowska nie do końca zrozumiała przesłanie Barana i – jak sama zresztą przyznaje – zbyt łatwo zdobyła niechciane zatrudnienie. A zresztą, robota w korpo to naprawdę nie jest najgorszy przetrwalnik, można dostać umowę zgodną z prawem, często na „sztywne” osiem godzin, prywatnego dentystę, bonusy i kartę MultiSport. Niepokoi mnie wkradający się do polemiki ton zawstydzania „nieudaczników”. Zbyt wiele razy słyszałem frazesy o „roszczeniowym pokoleniu”, „gówniarzach, którzy wszystko dostali na tacy” etc. Takie opinie wygłaszają z reguły syci pięćdziesięciolatkowie, którym udało się wstrzelić w transformacyjne nisze. Ci, którym do kariery wystarczała szczera chęć i choć odrobina angielskiego, uwielbiają podnosić własne zasługi i poniżać młodsze pokolenie, obecnych 20-, 30-latków, udowadniać swoją omnipotencję i nasze nieudacznictwo. Dziś to oni rozdają karty, na własnych zasadach, o wiele bardziej surowych niż te, które spotkali na początku drogi zawodowej. Ich obiegowe mądrości o „wędce i rybie”, „byciu kowalem swojego losu”, wbijane do głów przy każdej okazji, wysypujące się z gazetowych szpalt; ta mantra programów publicystycznych, przenikają także do naszego pokolenia. Anegdoty anegdotami, ale mam wrażenie, że nie powinniśmy, nawet mimowolnie, służyć piórem tym, w których interesie leży nasze złe samopoczucie.

Ukąszenie jadowitego pająka we Włoszech leczyło się poprzez sprowadzenie ludowej orkiestry, która wykonywała po fragmencie różnych utworów. Gdy muzycy trafili na właściwą melodię, chory zrywał się z łóżka i zaczynał tańczyć by wytrząsnąć z siebie jad. Mam wrażenie, że Jak się nie narobić Barana (oprócz formuły parodii popularnych poradników do odnoszenia sukcesów) pełni taką funkcję. Podobnie jak opowieści z pracy, popularny temat na spotkaniach towarzyskich. Dlatego uważam, że ukąszenie nieprzyjemną pracą lepiej wytańczyć, obśmiewać porządki panujące na tzw. wolnym rynku niż oceniać symptomy chorobowe u współzarażonych.

• • •

Przeczytaj tekst Anny Baranowskiej Jak nie dostać pracy szukając jej? Odpowiedź Jakubowi Baranowi

• • •

Jan Bińczycki (1982) – absolwent Wiedzy o Kulturze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz podyplomowych studiów nt. kultury najnowszej w Instytucie Kultury UJ, doktorant Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej (planowany tytuł pracy doktorskiej Kategoria męskości w prozie Emila Zegadłowicza), zjawiskami z pogranicza literatury i socjologii miasta oraz kontrkulturą. Wokalista efemerycznych grup punkrockowych, ostatnio Galizien Glamour.

• • •

Tekst towarzyszący 49. numerowi magazynu „Ha!art” (Praca)

Ha!art nr 49 - Numer o pracy w naszej księgarni internetowej

• • •

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information