Wojciech Engelking, "(niepotrzebne skreślić)"

Krzysztof Sztafa

Z (niepotrzebne skreślić) Wojciecha Engelkinga mam pewien problem. Problem o tyle dotkliwy, że na ogół z całego serduszka kibicuję wszelkiej maści młodym debiutantom, którzy o swoich skromnych rzeczywistościach wypowiadają się w żarliwym, bezpośrednim tonie, często w całkowicie odmiennych rejestrach, przy użyciu innych perspektyw. Cieszy mnie ostatnia nominacja do Nike dla Nadjeżdża Słomczyńskiego, raduje Nagroda Warszawskiej Premiery Literackiej dla Mięsa Dymińskiej, Silesius dla Ziemi... Buliżańskiej, szał wokół Clubbingu Brewińskiego, konsternacja nad repetytorium Taranka, a w pewien przewrotny sposób nawet zmasowany (i często, mimo wszystko, nieuzasadniony) hejt na Kierunkowy 22 Daniela Kota, ponieważ ostatecznie funduje on pewnego rodzaju ruch myśli, ferment. Wolę mówić o młodzikach z literackiego backstage'u niż o figurach pokroju Chutnik, Karpowicza czy Wiedemanna (z całym szacunkiem), już chociażby z tego powodu, że rzeczywistość, do której piją ci pierwsi, jest mi po prostu bliższa.

Lektura (niepotrzebne skreślić) zasiała jednak w moim entuzjazmie ziarenko zwątpienia. I na tym właśnie polega mój problem. Nawet przy dużej dawce czytelniczego ekumenizmu – a do tej pory sądziłem, że jestem od niego specjalistą – trudno przełknąć osobliwą celebrację urojenia, w jakie na kartach swojej debiutanckiej powieści popada Engelking. Pozornie sytuacja jest (beznadziejnie) prosta: dostajemy do ręki kolejną historię o młodych ludziach na tle medialnej Warszawki. I w tym miejscu wszystko byłoby jeszcze w porządku, nawet pomimo majaczącego na horyzoncie wyczerpania tematu. Cel: diagnoza młodego pokolenia, dojmująca fragmentaryczność ponowoczesności, poczucie stagnacji, słowem – standardowe tromtadracje. Byłbym w stanie to jeszcze przełknąć, bez względu na to, iż nawet na tle roczników dziewięćdziesiątych problem ten powraca jak mantra w kaskadzie coraz to nowszych (a z reguły raczej homogenicznych) portretów generacyjnych. Prawdziwy problem pojawia się w momencie, w którym zdajemy sobie sprawę, że projekt Engelkinga ma ambicje zdecydowanie większe, wykraczające poza jednostkową/grupową perspektywę.

 

 

Debiutancka powieść młodego warszawiaka sili się na podjęcie kwestii „polskiej klasy średniej”, jednak nietrudno zauważyć, że nie traktuje się jej jako rzeczywistego podmiotu społecznego, uwikłanego w jakikolwiek szerszy kontekst. Bohaterowie Engelkinga to jednowymiarowe kalki poddane ślepemu imperatywowi akumulacji, ludziki wycięte w pośpiechu z tabloidowego papieru – każdy ruch, jaki wykonują, jest z góry przesądzony, każda kwestia – żenująco przewidywalna. Niezwykle trudno pojąć motywację, jaka kierowała Marcinem Szwedem przy okazji jego ostatniej wypowiedzi dla Ha!artu: (niepotrzebne skreślić) wcale nie pokazuje „idei, które rządzą naszym życiem”, wcale nie odnajduje „języka, w który bohaterowie ubierają małe, powszechne zło”, a jeżeli – jak dalej chce tego Szwed – ta książka „drażni”, to głównie z powodu swojej (formalnej, fabularnej, narracyjnej itd.) nieporadności. Oczywiście, chyba rozumiem zamysł Engelkinga, który w powszechnej egzageracji i językowym niedbalstwie poszukuje pewnej metody, jednak na gruncie literackim taka prostoduszność już po prostu nie może zdać egzaminu. Pewnie, świat jest generalnie niemiły, ale co z tego? Do takiej prostej obserwacji wcale nie potrzebuję żadnego przewodnika, wystarczy, że spojrzę za okno.

Na tym nie koniec. Engelking nie robi absolutnie nic, żeby zaintrygować czy poruszyć odbiorcę: przypomina raczej rzeźnika, który sytej rodzinie (z polskiej klasy średniej) rzuca na stół kawał surowego mięsa. Absolutnie nijaka fabuła, nawet wsparta (zupełnie nieinteresującymi) komentarzami z przyszłości ogarniętej totalnością spektaklu, nadal pozostaje absolutnie nijaka. Nie chodzi tylko o to, że cały ten koncept z portalem Fabuła sam w sobie jest, po pierwsze, okropnie przewidywalny i, po drugie, suchy jak przysłowiowa pustynia. Żenada rozkwita na dobre z chwilą, w której uświadamiamy sobie (być może spontaniczne, kto wie) perspektywiczne powinowactwo z Możliwością wyspy. Ale chyba nie ma sensu, żeby dalej rozwijać ten wątek.

Słowem: z całego serduszka nie polecam tego debiutu.

 

Wojciech Engelking, (niepotrzebne skreślić), Świat Książki 2014

• • •

Czytaj także:

• • •

Krzysztof Sztafa (ur. 1991) – pochodzi z gór, mieszka w Krakowie. Publikował w „Czasie kultury”, „Korespondencji z Ojcem”, „Popmodernie”, „Neurokulturze”, „Barbarzyńcy”. Student Krytyki Literackiej UJ. Po godzinach prozaik. kontakt: krzysztof.sztafa@gmail.com

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information