Zjednoczone Siły Królestwa Utopii [fragment 2]

Dariusz Orszulewski

W kuchni Mirosław znów był mądrzejszy i bardziej doświadczony od innych.

– W Polsce to są jajka, nie to co tutaj. Zobacz, to białko leje się jak woda, a żółtko jest…
– Żółte?
– Ale jasne jest, a powinno być prawie pomarańczowe.
– Przez parę lat kupowałem jajka w polskich marketach i też były jasne.
– W marketach, w marketach, ja mówię o jajkach na rynku, jak ktoś przyjeżdża wozem i przywozi świeże.
– To idź na tutejszy rynek i dopiero porównuj.
– A gdzie tu masz rynek, człowieku?
– Przy Green Street. Tylko trzeba dupę ruszyć.

Green Street jest jak jarmark. Kolorowy, ruchliwy i pogodny. Przetaczają się przez niego tłumy. Puby, stragany, apteka, rowerowy, mięsny, biblioteka, rybny i wszystko inne, co możliwe. Zielony market warzywny oferuje to, co egzotyczne i nieznane. Sprzedawcy niemówiący wcale po angielsku w ogóle nie są pomocni, ale są za to uśmiechnięci. Pewnie mają ze mnie niezły ubaw, że pakuję do koszyka warzywa, których nie będę umiał przyrządzić, ale nie mam czasu się tym przejmować. Wtapiam się. Wewnątrz pachnie ogrodem, na zewnątrz jest zmiennie. Wczoraj Murzyn, chowając się w wąskim przesmyku pomiędzy sklepami, zarzynał gęś. Nawet specjalnie nie było tego słychać przez ogólny gwar, ale widok bryzgającej krwi odrzucił mnie na drugą stronę ulicy.

– Te jajka są od ciapatych – ciągnął temat Mirosław. – A ja wiem, co jest w środku? W Polsce to wiem, co rolnik daje kurom żreć.
– No co daje?
– Nie wiem, nie byłem na wsi, ale na pewno kury mają u nas lepsze żarcie. Idąc wczoraj do pracy, zobaczyłem szczura. Takiego jak moja dłoń.
– Wielkie mi rzeczy.
– Przejdź się koło bydgoskiej rzeźni, to dopiero zobaczysz, jak wygląda szczur.
– A wiecie, że po wojnie pracował w niej Salinger?
– Kto to jest?

Wkrótce potem nastąpił nalot tutejszego sanepidu i zamknęli trzy mięsne na naszym rynku.

– O cholera, a ja tam zamówiłem kaczkę.
– Kaczkę? Polską?
– Chciałem wątróbkę z kaczki, a nie mieli. Miałem przyjść jutro.
– Pewnie musieli mieć czas, żeby złapać coś, co ma wątrobę.

Lubiłem te nasze grupowe rozmowy.

 

 ZAMÓW KSIĄŻKĘ W NASZYM E-SKLEPIE, TYLKO 19,99 ZŁO!

 

***

 

Od czasu do czasu wypadało mi pokazać się w koledżu. Co prawda nie naciskano, żebym był obecny na wszystkich lekcjach, nie dostałem nawet ani jednego upomnienia, jednak zwykła przyzwoitość nakazywała mi pojawiać się tam raz na tydzień albo dwa. Rotacja wykładowców była zadziwiająca. Później dowiedziałem się, że byli to ludzie bez żadnego nauczycielskiego przygotowania, którzy po prostu brali dorywczą, dobrze płatną pracę.

W mojej dwudziestoosobowej grupie było kilku Japończyków, Włoch, Grecy, Koreanki, Polacy oraz przezabawni reprezentanci Wybrzeża Kości Słoniowej. Dla tych ostatnich pobyt na Wyspach wydawał się niekończącym się karnawałem. No i była Brazylijka, Maria, która zawsze przez bite dwie godziny nieświadomie mnie dekoncentrowała. Polaków rozpoznałem, zanim się przedstawili. Ponurzy, spięci i bez wyrazu, jakby ich zesłano. Podczas przerwy osaczyli mnie. Czy mam pracę i jaką mam stawkę, ile płacę za pokój, czy jeżdżę tańszym autobusem, czy droższym metrem i – najważniejsze – czy byłem już pod ścianą płaczu?

– Pod czym? – Stałem przed nimi szczerze zdziwiony, a po chwili zaintrygowany.
– Nie byłeś pod ścianą płaczu? – zapytała mnie jedna z dziewczyn takim tonem, jakbym popełnił jakieś niewybaczalne zaniedbanie.

Wszyscy patrzyli na mnie teraz jak na kosmitę, którym i tak czułem się od czasu lądowania na Wyspach.

– To jak ty pracę znalazłeś?

Poczułem, jak słabnę, poczułem zapach perfum i zobaczyłem Marię, która wracała do sali. Przypomniało mi się wtedy liceum i koleżanki i w jednej chwili odmłodniałem.

– Idziesz z nami na piwo po szkole? – zapytała Asia.

„Tak, pomyślałem, zintegrujmy się. Doskonały pomysł!” I olśniło mnie.

– Słuchajcie, nie możemy tak oddzielać się od reszty. W końcu wszyscy tu jesteśmy imigrantami, tak? Wy zaproście Japończyków, a ja Brazylijkę. Znacie tu jakieś spokojne puby?
– Tu w centrum jest taka fajna knajpa, gdzie w każdy wtorek piwo jest za pół ceny.
– O Boże, ja nie chcę za pół ceny. Ja chcę porządny pub, z wsiąkniętym w dębową podłogę stoutem, chorągiewkami i olanym sedesem.
– Ale to jest porządny bar. Mają piwo i hamburgery.

Marek i ja najwyraźniej pływaliśmy na innych barkach. Widząc, że nie rozumiem, Asia wytłumaczyła mi raz jeszcze:

– Piwo za pół ceny, rozumiesz?

• • •

CZYTAJ NASTĘPNY FRAGMENT

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: jakub.baran@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Zjednoczone Siły Królestwa Utopii Dariusza Orszulewskiego w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Zjednoczone Siły Królestwa Utopii w naszej księgarni internetowej

• • •

Dariusz Orszulewski

(1973) Debiutował książką Ssaki się leczą (Lampa i Iskra Boża 2003). Opublikował również Schab od Armaniego (2005), Ostatni tramwaj dla śpiących za miastem (2010) i Jezus nigdy nie był aż tak blady (2013). Identyfikuje się z poetyką liberatury. Mieszka w Anglii.

Czytaj dalej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information