Między Placem Bohaterów a Rechnitz [fragment]

Monika Muskała

– Gdzie są ruiny zamku? – pytam młodego człowieka, który wysiadł właśnie z samochodu przed kościołem na niewielkim placu wyglądającym na centrum miejscowości.
– Musi pani wrócić – odpowiada – zamek jest paręnaście kilometrów stąd, w Lockenhaus.
– Ale tutaj też był zamek – upieram się – spalił się pod koniec wojny, muszą być jakieś ruiny. – Nie, proszę pani, ja dobrze znam Rechnitz, tutaj nie było żadnego zamku, ale mogę pani pokazać kąpielisko w lesie – śmieje się.

Koniec maja. Upał. Nie, dziękuję. Las w Rechnitz nie zachęca mnie do kąpieli.

Winna jest Elfriede Jelinek. I jej sztuka, nad którą spędziłam kilka lat z długimi przerwami, powracając ciągle do splątanej narracji tekstu, rozgrzebując jego gęstą tkankę, odsłaniając warstwy Ziemi jałowej, przebijając się przez skowyt Bachantek, wysupłując nitki zdań Zaratustry, przesiewając za autorką piach i żwir słów, przekopując ścinki i wycinki codziennej prasy, góry makulatury, pod którymi ona sama nie mogła odnaleźć ciał…

Ciała zniknęły.

Przy placu jest lodziarnia. Sprzedawczyni też nie słyszała o zamku. Jest z pobliskich Węgier. Trzytysięczne Rechnitz leży tuż przy granicy. Pokazuje mi urząd gminy po drugiej stronie ulicy. Może tam będą coś wiedzieć.

Jest sobota. Urząd zamknięty. W przedsionku wyłożono kolorowe prospekty. Gmina Rechnitz postawiła na turystykę. Są plany ścieżek rowerowych, trasy wędrówek pieszych, atrakcje dla dzieci, muzeum szewstwa, miejscowa winoteka, zdjęcia winnic na malowniczych wzgórzach, gdzie dojrzewają złociste grona rieslinga. Dopiero za rogiem, na uboczu, schowany za tęgą kolumną stojak na prospekty z czarno-białymi zdjęciami, przypominającymi o żydowskim życiu w Rechnitz. Tego życia już nie ma. Został turystyczny szlak i tablice.

Ale nie tego szukam. Szukam ruin zamku. Pod koniec wojny, w nocy z 24 na 25 marca 1945 roku, odbyło się w nim dekadenckie przyjęcie wydane przez hrabinę Margit von Batthyány z domu Thyssen-Bornemisza, potomkinię niemieckiego rodu magnatów stalowych, zaliczanego do najbogatszych na świecie. Zaproszono około trzydziestu–czterdziestu gości, głównie lokalnych notabli z NSDAP, SS, Gestapo i Hitlerjugend. Czerwona łuna na wschodzie zapowiadała nadejście sowieckiej armii. Zbliżał się koniec. Zmierzch bogów. Czy chodziło im o to, by się jeszcze raz zabawić? Poczuć się panami życia i śmierci?

To była sobota przed Niedzielą Palmową. Jasna księżycowa noc, jak zapisano w protokołach. Przyjęcie zaczęło się około dziewiątej wieczorem i trwało do wczesnych godzin porannych. Tańce, alkohol. Było niewiele kobiet z towarzystwa, więc do zabawy ściągnięto kucharki.

Hrabina brylowała, jak zwykle. Ojciec Heinrich Thyssen-Bornemisza przepisał jej zamek w 1933 roku i wycofał się do Szwajcarii, skąd podczas wojny bezpiecznie prowadził interesy firmy zaopatrującej Rzeszę w niezbędną stal, torpedy i łodzie podwodne. Ułatwiał poza tym – jak pisze David Litchfield, autor pięciusetstronicowego studium rodziny Thyssen1 – międzynarodowe powiązania bankowe swojemu przyjacielowi Hermannowi Göringowi i niemieckiemu wywiadowi. Ona całą wojnę spędziła w Rechnitz. W zamku rezydowało wielu wysokich rangą nazistów. Pewna siebie i ekscentryczna hrabina lubiła polowania i jazdę konną. Jej małżeństwo z Ivanem Batthyány, pochodzącym ze zubożałej węgierskiej arystokracji, nie było ponoć udane. Małżonek spędzał czas, hodując konie w pobliskich Węgrzech, a ona cieszyła się towarzystwem oficerów SS. Przysłany z Rzeszy zarządca majątku, Hans Joachim Oldenburg, był jej stałym kochankiem.

Udało się ustalić, że w tamtą sobotę około północy szef miejscowej NSDAP Franz Podezin zaprosił część rozbawionego towarzystwa do osobnego pokoju. Rozdał im broń i amunicję. Okazało się, że szczególną atrakcją tego wystrzałowego wieczoru będzie „polowanie na Żyda”. Podobno przyszedł rozkaz i należało go wykonać. Do dziś nie wiadomo, kto go wydał.

W piwnicach zamku, w nieludzkich warunkach, przetrzymywano sześciuset robotników przymusowych, głównie węgierskich Żydów. Przywieziono ich do Rechnitz z Węgier pod koniec wojny, do budowy wału południowo-wschodniego, który miał powstrzymać nadciągającą Armię Czerwoną.

Około stu osiemdziesięciu z nich, szczególnie wycieńczonych i niezdolnych do pracy, wyselekcjonowano i zagoniono do stodoły nieopodal zamku, zwanej Kreuzstadel, bo zbudowana była na planie krzyża. Tam pijani uczestnicy przyjęcia dokonali masakry.

Kazali więźniom się rozebrać, znęcali się nad nimi, wreszcie ich zamordowali – strzałem w głowę albo gołymi rękami, jak potem niektórzy z nich się przechwalali. Wcześniej dwudziestu robotników musiało wykopać groby. Ich też zastrzelono następnego dnia.

Po dokonaniu zbrodni mordercy wrócili na zamek około trzeciej nad ranem. Świętowano dalej. Hrabina tańczyła z mordercami.

Nigdy nie odnaleziono dwustu ciał. Około dwustu, inne źródła mówią o stu osiemdziesięciu.

To nie do końca prawda. Rosjanie, którzy wkroczyli do Rechnitz kilka dni po masakrze, odkryli ślady zbrodni i dość szybko trafili na groby. (...) Szczegółową mapkę miejsca, w którym znaleźli zmasakrowane ciała, przekazano po wojnie prokuraturze w Oberwart. Ta mapka wkrótce potem zaginęła. Miejsca nie udało się odnaleźć do dziś.

Hrabina wraz z mężem, a także dwoma głównymi podejrzanymi mogła spokojnie opuścić Austrię. Początkowo znalazła schronienie w domu ojca nad jeziorem Lugano w Szwajcarii. (...) Kochanek hrabiny, Oldenburg, skrył się w Argentynie. A Franz Podezin aż do 1963 roku mieszkał w Kilonii jako nierzucający się w oczy agent ubezpieczeniowy. Dochodzenie prowadzone opieszale przez władze austriackie umożliwiło mu ucieczkę do RPA. Szantażował hrabinę, że jeśli mu nie pomoże, pociągnie ją i Oldenburga za sobą. W Johannesburgu pracował w firmie związanej do dziś z Thyssen-Krupp.

Podczas śledztwa w 1946 roku zamordowano dwóch głównych świadków, m.in. robotnika przymusowego, który cudem przeżył masakrę i po wojnie powrócił, by zeznawać. Został zastrzelony wraz z kierowcą w lesie, w drodze na wizję lokalną. Potem już nikt we wsi nie chciał mówić.

Małżonków Batthyány nigdy nie oskarżono o współudział ani o to, że pomogli w ucieczce głównym sprawcom zbrodni. Choć do ministerstwa sprawiedliwości wpłynęły odpowiednie zawiadomienia. Margit przyjeżdżała do Burgenlandu na polowania, a w Szwajcarii zajmowała się hodowlą koni wyścigowych. Zmarła w 1989 roku.

Mury Kreuzstadel nadal stoją na obrzeżach Rechnitz. (...) Wokół ruin stodoły wysoka trawa. A dalej pola. Ktoś jeździ na quadzie. Po drugiej stronie ulicy sklep Billa. Niedaleko kilka domów, wśród nich stare, które na pewno stały tu już przed wojną. W jasną noc księżycową sporo było widać.

Twórcom dokumentu Totschweigen [Na śmierć zamilczane] udało się na początku lat dziewięćdziesiątych dotrzeć do wielu świadków, którzy pamiętali tamtą noc. W całej wsi słychać było krzyki mordowanych i strzały – powiedzieli – słychać było je nawet przez zamknięte okna. Ale na pytanie, gdzie dokładnie zamordowano więźniów i gdzie są groby, nie chcieli już odpowiedzieć. Twierdzili, że nie wiedzą, nie pamiętają. „Rozgadane przemilczanie to austriacki fenomen”, mówi reżyser filmu Eduard Erne. Ktoś w jego dokumencie powie: „Żydzi mają Ścianę Płaczu, my mamy Ścianę Milczenia”.

A zamek? Spłonął, gdy Rosjanie wkroczyli do Rechnitz. Początkowo to im przypisywano winę za podpalenie. Jednak wiele wskazuje na to, że to żołnierze Wehrmachtu zacierali ślady.

Ruiny istnieją. Ale na pierwszy rzut oka ich nie widać, bo zbudowano na nich domy – tu wykorzystano ścianę, tam fundament. Miasteczko wchłonęło miejsce hańby.

 

1D.R.L. Litchfield, The Thyssen Art Macabre,London 2006.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: jakub.baran@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Między Placem Bohaterów a Rechnitz. Austriackie rozliczenia Moniki Muskały w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Między Placem Bohaterów a Rechnitz. Austriackie rozliczenia w naszej księgarni internetowej

• • •

Monika Muskała

Tłumaczka literatury niemieckojęzycznej, dramatopisarka. Od 1993 r. mieszka w Austrii. Tłumaczy głównie współczesnych autorów, takich jak Thomas Bernhard, Werner Schwab, Heiner Müller, ale i klasyków jak Friedrich Schiller, Frank Wedekind, Ödön von Horvath. Za przekłady wielokrotnie wyróżniana przez austriacki Urząd Kanclerski.

Czytaj dalej

• • •

Patronat medialny:

• • •

Książka wydana przy wsparciu Austriackiego Forum Kultury w Warszawie

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information