Helmut Kajzar - + + + (TRZEMA KRZYŻYKAMI) [fragment książki "Koniec półświni. Wybrane utwory i teksty o teatrze"]

Redakcja

Koniec półświni. Wybrane utwory i teksty o teatrzeUśmiech.

– Jak nazwisko?

Uśmiech.

– Nazwisko?

Cisza.

– Jeszcze raz pytam!

– Nie mam nazwiska. Nie nazywam się.

Uderzenie w twarz.

– Ja naprawdę nie wiem, jak to panu wytłumaczyć.

Wstaje, podnosi się z betonu, poprawia machinalnie włosy, gęste kasztanowe loki zasłaniające mu oczy i twarz. Biała, prawie chłopięca dłoń. Obgryzione paznokcie. Długie palce. Dłoń pełna uśmiechu czekania i nieobecności. Wstaje, podnosi się, jak gdyby był już wolny i mógł odejść.

– Mamy czas.

– Proszę mi uwierzyć. Mówię prawdę. Matka wmawiała mi kiedyś, to było w dzieciństwie, jakieś nazwisko. Ale jej nie wierzyłem. Była operową gwiazdą. Miałem szczęśliwe dzieciństwo. Groźne i nieprawdziwe. Pamiętam fioletowe niebo oper, w których śpiewała moja matka. W świetle reflektorów błyszczały samoloty. Srebrne. Złote. Aluminiowe. Niektóre spadały na ziemię. To nie do wiary. Można było wtedy dotknąć resztek snu.

– Wam się nie uda takim gadaniem zaciemnić sprawy. My mamy jasność w waszym przypadku.

– Proszę mnie wysłuchać cierpliwie. Ja mówię prawdę i tylko prawdę. To ważne dla nas wszystkich. Pan mnie musi zrozumieć.

– Musi? Wy się liczcie ze słowami.

– Dorastałem z dużymi trudnościami. Nie mogłem się zgodzić na dziecinne urojenia matki, jej mitomanię i starzenie się. Bez godności. Musiałem jej pomóc. Spaliłem jej pseudonimy. Potem zacząłem rozumieć milczenie ojca. Jego odwróconą do ściany twarz. Na tak zwanym łożu śmierci. Nie błogosławił ani przyszłości, ani przeszłości. Uśmiechnął się i powiedział, że dobrze mu jest – z jego Nic.

– Odmawiacie przyznania się do nazwiska?

– Owszem, spaliłem dowód i książeczkę.

– Pochodzenie społeczne?

– Nie znam prawidłowej odpowiedzi.

– Robotnik? Chłop? Inteligent pracujący? Inteligent twórczy? Właściwe podkreślić.

– Nie wiem. Muszę się zastanowić.

– Dobrze robicie, że się zastanawiacie.

Cisza.

– Niewolnik.

Cisza.

Cisza. Kapitan zapala papierosa. Masywna ręka, otłuszczona. Na nadgarstku rosną kępki czarnego włosia. Złoty sygnet. Pali papierosa le mans. Czyżby akcja tej sceny przeniosła się do Paryża? Zdjął marynarkę. Koszula biała. Bawełniana. Jeden rękaw zakasany. Na lewej ręce zegarek. Omega. Cyfry i wskazówki fosforyzują. Teraz tego nie widać, ale w nocy kapitan nie musi zapalać nocnej lampki, by zobaczyć, która godzina. Ta czynność wytrącałaby go do reszty ze snu. A tego nie lubi. Kapitan ceni sen, potrzebuje dużo snu. Ręka jest silna. Biała. Gęsto owłosiona. Można podejrzewać, że całe ciało kapitana pokryte jest czarnym kręconym zarostem. Brzuch, piersi, barki. Te czarne włosy wypychają się nawet z kołnierza koszuli. Niestety, głowa, osadzona na masywnym karku, zaczyna łysieć. Na razie jeszcze tego nie widać. Miejsce zagrożone kapitan pociera dwa razy dziennie wodą na porost włosów marki trysylin. Woda ta zapobiega również łupieżowi. Kapitan ma na prawym siekaczu złotą koronę. Wargi wąskie. Czerwone. Czoło wypukłe i dość wysokie. Nos spłaszczony. Prawdopodobnie był bokserem. Oczy zaczerwienione.

– Karany uprzednio?

– Nie pamiętam.

– Karany za demonstracje jawne i ukryte, złe wrażenie, arogancję, pychę, czczy intelektualizm, polityczną ślepotę, rozle­pianie, ekshibicjonizm i trucie gołębi.

– To kłamstwo!

– Studenci. Dla hecy. Trutką na szczury gołębie karmią.

– Nieprawda!

– Przebyte choroby?

– Angina i koklusz w dzieciństwie.

– Gruźlica, hemoroidy, syfilis, depresja, padaczka, schizofre­nia, puchlina nóg i głowy, sodomia, rzeżączka, nadciśnienie i platfus w czasie studiów uniwersyteckich.

– Jestem zdrów na ciele i umyśle.

– Wzrost?

– 178 cm.

– Oczy?

– Zielone.

– Włosy?

– Ciemny kasztan.

– Członek?

– W normie.

– Pytam o organizację, a nie o kutasa.

– Bezpartyjny i nie zrzeszony.

– Czy warto się zapierać?

– Mówię prawdę.

– Co robiliście jesienią ubiegłego roku?

– Oglądałem płynące do portu statki. Byłem sam, Z wysokiego brzegu Łaby patrzyłem na szare koryto rzeki. Statki przesuwały się cicho, bezdźwięcznie. Mijały. Byłem sam. Potrzebowałem jesiennej mgły. Liście przyklejały się do butów. Szeleściły. Minąłem ostrożnie dwu starców zapatrzonych w konary dębu. Chciałem być sam. Byłem sam. I wiedziałem, że będę sam tam, w parku nad rzeką. I właśnie ta chciana samotność na przekór samej sobie spodziewała się dotyku. Miękkiej, szorstkiej, lepkiej, ostrożnej dłoni. Dziecka. Mężczyzny. Kobiety. Dotyku bez słów. Wystarczy, że ludzie to robią. To nie ma nic wspólnego z tym, co pan teraz pomyślał. Jest w nas potrzeba bliskości. Ciepła, które daje błogosławiąca ludzkawszechludzka ręka. Wiem, że nie tak o miłości się mówi.

– Więc zdecydowanie odmawiacie zeznań?

– Przeciwnie, wręcz przeciwnie, usiłuję wyrażać się precy­zyjnie.

– Z kim rozrzucaliście ulotki na rogu Alei Bismarcka?

– To były wiersze. Pomagała mi dziewczynka podobna do Janis Joplin.

– Krytykowaliście krój naszych mundurów?

– Tak.

– Wzywaliście młodzież do zrobienia porządku w ojczyźnie?

– Tak.

– Demonstracyjnie spaliliście kartę powołania!

– Tak.

– Wypuszczaliście na wolność motyle?

– Tak.

– Nie podoba się wam prezydent, parlament, policja, demokracja, konstytucja? W ogóle ustrój, który pozwala wam na tyle wolności, gnojku!

– Dlaczego ma pan takie skurczone i napięte ręce?

Lewy sierpowy.

– Ale masz wprawę!

Ciosy w szczękę i brzuch.

– Nie, nie mylisz się, nie jestem masochistą.

Kopniak w jaja.

– Bardzo mi przykro, ale nie czuję do ciebie nic seksualnego. Niech się pan zechce rozluźnić i uśmiechnąć.

Uśmiech.

– Obawiam się, że masz smutny uśmiech, Przyjacielu. Istot­nie, jeśli ktoś prowadzi taki tryb życia jak ty: do południa przesłuchania, po południu dyżur, a w nocy aresztowania…

– Stul pysk, bo zatłukę na śmierć.

– To słowo przyszło razem z tobą.

Seria kopniaków. Czarne półbuty starannie wyczyszczone, błyszczące, na nodze skarpetka granatowa z czerwonymi punkcikami. Sznurówki związane w podwójną pętelkę.

– Czy naprawdę musisz? Ja mogę i bez tego. Ale jeśli się bardzo męczysz, to pozwólmy sobie na orgazm.

– A aaaaaaaa.

– Nie wstydź się. Orgazm w końcu do tego należy. O, ładne rozluźnione ręce. Drżałeś na całym ciele. Jak za pierwszym razem. Tak, śmiercią można wymusić miłość. Idź się umyć. W ogóle umysł ludzki pełny jest śmierci.

– O, kurwa mać!

– Dziwisz się pewnie, że nie krzyczałem.

„Tu przykładano mi elektrody

Mam połamane kości i odbite nerki

Trzy razy się podpalałem...”

Piosenkę bezimiennego przerwało wejście porucznika.

– Jak tam leci, kapitanie?

– Nie mam już zdrowia do tych pederastów. Nie na moje nerwy. Kantyna otwarta?

– Akurat przyszły mleczne babeczki i torcik od Sachera.

– Nie dla psa kiełbasa. Zaczynam tyć, poruczniku.

– Co słychać u Elżbiety?

– Eeee nic. Jak zwykle. Ciepła kawa dobrze mi zrobi. Zajmijcie się nim chwilę, poruczniku.

Długa cisza. Kapitan wyszedł. Porucznik podszedł do przezroczystej plastykowej wanny. Odkręcił kurki z wodą ciepłą i zimną. Znalazł odpowiednie proporcje. Wanna wypełnia się wodą. o temperaturze 35°C. Po chwili zastanawiania się porucznik wlewa do wanny ziołowy ekstrakt. Widać, jak powstaje obfita tęczująca piana. Porucznik wykonuje kilka przysiadów, stójek, salt itp. ćwiczeń. Wychodzi. Wraca w białym płaszczu kąpielowym i białych frotowych pantoflach, tzw. klapkach.

– Co, kolego Antonin1, wszystko po staremu?

Nic nie pamiętacie i wierszem mówicie.

A my o was jak o własnego syna.

No, rozbierzcie się. Mnie się nie musicie wstydzić.

– Jest mi zimno.

– No, miejcie do nas trochę zaufania.

– Czego wy ode mnie chcecie? Zresztą jest mi wszystko jedno.

– Na dworze chlapa, deszcz, brrr. No, nie bójcie się. To zwykła kąpiel higieniczna. Żadnych wstrząsów ani elektroszoków. Chcecie? Razem się wykąpiemy.

– Och ciepłe morza, Adriatyk, Capri. Tam to się rewolucjoniści mieli. Albo w Szwajcarii. Czy nie za ciepła. Pamiętacie to cudowne: „Zbawienna dla ludzkości może być tylko taka rewolucja, która wytępi i zniszczy wszelką państwowość, wszelką tradycję, wszelkie klasy. Dalsza organizacja wyłoni się sama z Ludu i życia Ludu”.

– Dlaczego pan do mnie mruga?

– Jak to? Nigdy tak nie mrugacie w organizacji?

– W jakiej?

– W waszej.

– Nie należę do żadnej organizacji.

– O, żebym nie zapomniał! Mógłbym wam załatwić małą ręczną drukarenkę. Moglibyście na offsecie wasze wiersze i kolegów z grupy drukować,

– Ja ostatnio nic nie piszę.

– Tak, macie rację. Milczeć i milczeć, i milczeć.

Wtedy dopiero, w ogromnej ciszy, właściwie mocno brzmią te wykute w ogniu, w kuźni rewolucji słowa: „Rewolucjonista wyrzeka się nauki, pozostawiając ją przyszłym pokoleniom. Zna jedną naukę: ZNISZCZENIE. Uprawia w tym celu Mechanikę, Fizykę, Chemię, a nawet Medycynę”. „Zadanie obecnego pokolenia polega na zupełnym i powszechnym, i bezlitosnym burzeniu i niszczeniu. Powinniśmy się łączyć ze światem rozbójników i lumpów”. „Rewolucjonista nie powinien mieć żadnych prywatnych interesów, uczuć, własności. NAWET IMIENIA. To wszystko pochłania rewolucja”.

– Macie duży talent poetycki, kolego Antonin. Czy my musimy tak ciągle ze sobą bez zaufania?

– To nie ja napisałem. To Nieczajew.

– Ach, Nieczajew!

– Z mojej perspektywy jest, był nieszczęśliwym do ostatnich granic Samobójcą. Historia, to wszystko, co my Historią za Heglem zwykliśmy nazywać, wydusiła z niego te jady. Jak ze skorpiona.

– Godzinami mógłbym was słuchać. Macie tu płaszcz kąpielowy. Trochę tabaku? Wolicie szklaneczkę whisky? A może koniak?

– Whisky.

– Ja też. „On the rocks”. Znacie ostatnią płytę Rolling Stones? Nie?? Posłuchajcie. Bądźcie spokojni Nikt nas nie widzi ani nie podsłuchuje. No to brudzia. Zdzicho mam na imię. No to cyk, stary, daj pyska! Zdzisław jestem – ? – Co ci jest?

– Jest mi bardzo przykro, ale ja nie mam imienia.

– Imię? Po co imię! Ja Zdziś, a ty Ryś. Ja Marysia, ty Marysia. My Marysie obie. Józiu, jesteś fajny chłop. Równy. Zawsze mi imponowałeś. Od początku przesłuchań. Taki spo­kojny, zamknięty. Gdybym to ja tak milczał! Ho ho! Daleko bym już był. Dziś! Jutro. Lepiej odpukać w niemalowane drzewo, Krzysiu. Więc mówisz, Olek, że Nieczajew to równy, ale nieszczęśliwy facet?

– Trudno coś mówić o umarłych.

– Tak. Masz rację, to samobójcza śmierć daje mu siłę hipnozy. A może wyście go ,,khy”? Nic groźniejszego nad trupa starego rewolucjonisty na barykadach i transparentach. Tego się reakcja najbardziej boi. Tratatata, aleście im dosolili tym Nieczajewem.

– Zupełnie nie wiem. co...

– Nie trzeba się zarzekać. Mądrej głowie dość dwie słowie.

– Ale ja...

– Proponuję ci przyjaźń. Nie bój się. Jestem człowiekiem w masce starego świata. Ale twarz mam inną. I ty ją poznasz. Wywęszyłem w tobie bratnią duszę. Wiesz, jak w moim śro­dowisku trudno o przyjaźń. Węch mam, bracie, doskonały. Zaraz poznałem, że z tobą mogę być szczery. Ty mnie zrozumiesz. Ty podasz mi swe pomocne ramię. Wybacz mi egzaltację. Ja to czuję. Tobie można zaufać. Jesteś prawdziwym człowiekiem, człowiekiem Przyszłości. Do którego tęsknię. Któremu narodzić się pomagam. Teraz i w godzinie zgonu mego. Amen.

– Nie bardzo rozumiem.

– Jestem z wami całą duszą i sercem i... przeciwko wam. Pozwól, że ci to wszystko dokładniej wyjaśnię. Ja, Józiu, jestem faszystą. Reagujesz na „Józiu” czy na „faszysta”? Mam odwagę być faszystą. Oczywiście nie takim skompromitowanym przez zaściankowy nacjonalizm. Ale zdrowo myślącym, pełnym nadziei faszystą. Dokonałem wyboru. Wstrętny jest mi humanizm starego kroju i jego pochodne. Weźmy większość, ba, wszystkich lewicowych intelektualistów i pisarzy, którzy ze strachu przypochlebiają się Historii (przez duże H) i Postępowi, i Rewolucji, byle nie zostać w tyle. Większość to radykalni spry­ciarze, kokosy na rewolucji robią jak na pornografii. Albo wszelkiej maści humaniści. Żałość bierze, jak się na tę swołocz patrzy. Strzegą wartości estetycznych i moralnych. A sami sobie przestali wierzyć. Trupy cuchną, a oni, że to perfuma z Paryża na szwajsfusy nie pomaga. Bracie, na smrodach to ja się znam. Dzięki wam, dzięki kontaktom z wami, dzięki przesłuchaniom i dyskusjom dane mi było dostrzec chorobę starego świata, ale będąc na zewnątrz waszych niepokojów, mogłem również dostrzec błędy waszego myślenia. Udało mi się rozbić skorupę dziecięcego i starczego indywidualizmu. I co zobaczyłem? Miliony zdrowych, pięknych ludzi, inżynierów, architektów, majstrów, pielęgniarek, rzemieślników, aktorów, żołnierzy, sportowców, sprzedawczyń, nauczycielek. Masę prącą ku przyszłości, odwróconą od Historii i ducha Hegla. Cudowny, nowy organizm młodej ludzkości, o, z taką potęgą płciową. Stara policja często, bardzo często nie rozumiała, ba, nie rozumie nowej sytuacji i swej funkcji. Policja jest bowiem szkieletem tego organizmu. To my nie pozwalamy ludzkości wrócić do stadium wielokomórkowców, polipów, ameb czy pantofelków. My nadajemy jej kształt architektoniczny. Stara policja widzi ludzkość na kształt skorupiaków i nieruchawych płazogadów, Ale my, my mamy już skok ewolucyjny za sobą. Nasza jest przyszłość. Dysponujemy elastycznym kręgosłupem, silnymi ramionami. Weszliśmy w erę zwinnych ssaków i swobodnie szybujących ptaków. Widziałeś? Umiem chodzić na rękach i stać na głowie. Mam twardy jak deska brzuch, choć jem ciastka i bitą śmietanę. Mam śliczną żonę i dzieci. W domku jednorodzinnym. Mamy wilczura i dwa jamniki. Tu mam dwa kamyki z księżyca. Przywiózł mi je mój przyjaciel, który teraz jest już i twym przyjacielem. Och, Józiu, jak się cieszę. Od dziś możesz zostać naszym poetą i śpiewakiem swobodnie szybujący w ciszy galaktyk naszej nowej duszy. Ku słońcu!

Bądź naszą krwią.

Wiecznie młodą krwią poezji.

Czy wolisz być trzustką?

A może przysadką mózgową?

Wybieraj!

– Jest mi szalenie przykro, ale ja nie wiem..

– Jeszcze chwila wahania, a znajdziesz się w kiszce stolcowej. I jednym parciem wyeliminujemy cię. Bierz pióro. Podpisz!

– Trzema krzyżykami?

1 W rękopisie sztuki w scenie przesłuchania zamiast „Antonin” pada dwukrotnie (tutaj i poniżej) „Anonim”. W czasopiśmiennym pierwodruku pada „Antonin” (w tym raz z drukarskim błędem: „Anonin”). W egzemplarzu do warszawskiej inscenizacji sztuki (1979) „Antonin” jest dwukrotnie przekreślone i poprawione ręcznie na „Anonim”. W książce dwukrotnie „Antonin”.

• • •

Helmut Kajzar (1941-1982) – był twórcą płodnym, ruchliwym, poszukującym: pisał dramaty, prozę, eseje, teksty krytyczne, manifesty; tłumaczył; reżyserował w teatrze repertuarowym; prowadził warsztaty teatralne; organizował akcje uliczne, happeningi i performanse; pracował w domach kultury, na uniwersytetach, w galeriach; w Polsce, Niemczech Zachodnich, Wielkiej Brytanii, Szwecji… Złożona, nomadyczna, neoawangardowa działalność Kajzara była programowo zaangażowana i krytyczna: problematyzowała granicę dzielącą sztukę od życia, przenikała w sferę doświadczeń społecznych, chciała być instrumentem służącym pozaartystycznym zamierzeniom.

• • •

Więcej o książce Koniec półświni. Wybrane utwory i teksty o teatrze Helmuta Kajzara w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Koniec półświni. Wybrane utwory i teksty o teatrze w naszej księgarni internetowej

• • •

Zobacz także:

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information