Lenistwo

Wiesławiec deluxe

Co to jest w ogóle za kategoria? Kto kurwa niby jest leniwy? Ja? Ty? Baba na mięsnym w Lewiatanie na dziewiątej godzinie zmiany? Żeby dowiedzieć się, co w ogóle ten termin znaczy, trzeba rozdzielić dwa typy definicji tego pojęcia. Pierwszy to definicja słownikowa. Definicja słownikowa odpowiada na pytanie: „Jak mam oficjalnie rozumieć dane słowo?”. Drugi to definicja operacyjna. Definicja operacyjna odpowiada na pytanie: „W jakich okolicznościach ktoś jest przez kogoś nazywanym leniwym, a wszyscy wokół potakują i kiwają głowami?”.

Lenistwo to jeden z siedmiu grzechów głównych tradycji judeochrześcijańskiej. Przykazanie „Nie popadaj w stupor” daje się dobrze wyjaśnić na gruncie antropologii materialistycznej. Pasterskie plemię żyjące tysiąc lat p.n.e. na Synaju nie może ciągać za sobą obiboków, dałnów, gnuśnych cieci i innych imbecyli, ponieważ jak ktokolwiek będzie się lenił, to grupa będzie miała do podziału mniej mięsa i mleka. Dlatego, jak zauważył Althusser, skoro stawianie za każdym z osobna policjanta do pilnowania jest nieekonomiczne, trzeba konieczność popierdalania na nadwyżki do nierównego rozdziału jakoś uzasadnić, najlepiej w formie religijnego credo. Nie leń się, bo synajski bożek wulkanów, nasz plemienny baal Jah, cię widzi, czaisz? Jest to preskrypcja z mniej więcej tego samego poziomu, co: „Nie zjadaj kału z gościńca, nawet jak jesteś bardzo głodny, bo kał jest niekoszerny”. Nie trzeba temu pastewnemu troglodycie wyjaśniać, że jak zeżre kał kozy, to czeka go nieprzyjemne zatrucie pokarmowe. Nie trzeba uzasadniać, że jak podcierasz się i walisz niemytego konia jedną ręką, to mięso rytualnie musisz kroić i piec drugą. Jakby mu tłumaczyć tysiąc razy, to i tak, jak znam życie, z przekory, za tysiąc pierwszym razem, by najpierw wytarł tą ręką własne kupsko, a potem wrzucił, jak nikt nie widzi, tą samą ręką kawałek mięcha na talerz i wszyscy by się pochorowali. Kapłani nie mają zaufania do takich imbecyli. Wiedzą, że trzeba nastraszyć, bo inaczej połowa plemienia będzie próbowała codziennie włożyć sobie głowę do dupy zamiast pobożnie doić owcę i strzelać z łuku do perliczek. Jah patrzy.

Które dziecko jest nazywane w szkole leniem? Gdy miałem sześć lat, zostałem wysłany do Państwowej Szkoły Muzycznej I Stopnia imienia Grażyny Bacewicz, do klasy fortepianu. Celem było zmuszenie mnie, żebym w wieku sześciu lat, zamiast od godziny trzynastej mieć wolne i: chodzić na podwórko, bawić się z dziećmi w chowanego i zbijaka, czytać książki, oglądać filmy, grać na amidze (której nie miałem), robić zajebiste rzeczy z klocków Lego, bawić się z psem itd., przez trzy godziny dziennie siedział przy pianinie i powtarzał próby zagrania gamy kombinowanej cis-moll przez cztery oktawy i doskonalił wykonanie Sonatiny opus 17 Händla z 1712 roku. Wiadomo, że to dobrze robi dziecku na baniak.

Trzy godziny dziennie to idealna dawka zajęć popołudniowych w postaci przymusowego siedzenia przy pianinie dla sześcioletniego dziecka. Bardzo to dziecku potrzebne i świetnie to na dziecko wpływa. Kiedy dziecko wymięka i spierdala od pianina marki Weinbach bawić się klockami Lego, dostaje lekkiego strzała od kochającej matki z borderlajnem w postaci komendy: „Do grania! Natychmiast, do grania!”. Dziecko i tak się wykręca, bo umie symulować, przecież nie jest takie głupie, ma już sześć lat w końcu, co kończy się tym, że na następnych lekcjach instrumentu wiodącego dostaje od pani wpisy czerwonym długopisem do zeszyciku o treści: „AIS-MOLL KOMBINOWANA PRZEZ CZTERY OKTAWY NA NASTĘPNY WTOREK PŁYNNIE!!! Z TRÓJDŹWIĘKAMI I PASAŻAMI!!!”, albo: „VIVACE OPUS 8me NA CZWARTEK W CAŁOŚCI Z PAMIĘCI ALLEGRETTO!!!”, po czym jest nazywane leniem i gamoniem.

Jestem bardzo wdzięczny rodzicom za cztery lata szkoły muzycznej w tej postaci, bo nauczyło mnie to, że jak sam czegoś nie załatwisz, to cię zajebią, a i tak nikt nic nie zauważy. W wieku dziesięciu lat zgłosiłem się do pedagoga szkolnego, żądając przeniesienia do zwyczajnej szkoły podstawowej, powołując się na to, że jestem zmuszany do gry na instrumencie, którego nie lubię i który mnie nie interesuje. Pianino do dziś stoi w domu moich rodziców, nie pozwolę go sprzedać.

W Szkole Podstawowej numer 16 imienia Polskich Nauczycieli Tajnego Nauczania było dużo grubiej niż w muzycznej. Chodziły tam dresy z osiedla, dzieci z patorodzin, kolesie z ósmej klasy, kiblujący od dwóch lat, glebowali piątoklasistów na korytarzu, zaciągając ich do kibla na drugim piętrze w łączniku i robili im prawo jazdy,wszyscy się non stop tłukli. Kiblujący w siódmej klasie przez lata Pelaś, który później został członkiem gangu młotkarzy napadającego na jubilerów w Niemczech Zachodnich i został tam osadzony w więzieniu, kazał Dżaroszowi grać na udawanej gitarze, albo sprzeda mu liścia. Kiblujący w naszej klasie kolesław z podwórka na Gierczak, niejaki Twardy, którego poznałem jeszcze na pożegnanie Szkoły Muzycznej, grając u Konia w Mortal Kombat 2 na 486 SX/33 z 4 MB RAM, ale jeszcze przez zakupem przez Konia (mianownik: Konio) Sound Blastera Pro, klepał się czasem z synem krawcowej z tego samego osiedla, Sałamajem (nazwisko typa). Do jebiącej potwornie potem i brudem szatni na wuefie przychodzili kolesie z siódmej klasy, jak ty byłeś w szóstej, i patrzyli, czy dygłeś, bo jak dygłeś, to należała się muka itd. Twardy był spoko kolesiem. Pod koniec siódmej klasy doradził mi, Rychowi i Sędłakowi, gdzie należy pójść, żeby nam sprzedali piwo. Mianowicie, jeśli chcemy browara, to BROK-i Sambory, i Martiny sprzedają w butelce w drewnianej budzie To i Owo Dla Wszystkich na Robotniczej. Kupiliśmy tam zatem po dwa Sambory. Było wyśmienicie, nie pamiętam, czy kogoś tak zbombiło, że się wyrzygał. Obecnie Pelaś, Twardy, Dżarosz i Sałamaj mają wszyscy po dwójce dzieci, żony ze strukturalnym oparzeniem słonecznym od solarium i pozują do zdjęć na fejsa, siedząc przy stołach w domach weselnych na tle łososiowych kotar i kolorowych balonów.

Na tym tle ważne jest zaznaczenie, kogo i w jakich okolicznościach określa się jako leniwego. Przykład: szósta klasa, lekcja języka polskiego. Dwa polskie z rzędu. Otrzymujemy zadanie: ułożyć wiersz. W klasie jest ziomek o ksywie Duży. Duży zawdzięcza przezwisko temu, że jest duży. Wszyscy jebią z Dużego, że jego matka jest krawcową albo sprzątaczką, albo pracuje w maglu na bloku, a może jest strukturalnie bezrobotna. Są różne wersje w obiegu. Cechą charakterystyczną Dużego jest to, że nie ma pieniędzy i jego rodzina też nie ma pieniędzy. W związku z tym Duży chodzi w wiejskich ubraniach, a nie w popularnych w roku 1997 spodniach LEVIS i bluzach BIG STAR. Dodatkowo Dużemu strasznie jebią stopy, bo ma tanie buty z plastikowej ceraty, a nie kozackie buty FORERUN (mianownik: Foreruny)z air systemem, z których potem można wyciąć piłeczkę kauczukową, ani LA GEAR z lampkami, które świecą, jak stawiasz piętę na ziemi i, do tego, Duży nie zmienia za często skarpet. W jego domu panują ekonomicznie uwarunkowane odmienne standardy higieniczne.

Wszyscy więc mają podczas pierwszej czterdziestopięciominutowej lekcji ułożyć wiersz, a podczas drugiej czterdziestopięciominutowej lekcji będziemy te wiersze odczytywać i będą nam za te wiersze wystawiane oceny. Im ktoś ułoży lepszy wiersz, tym lepszą dostanie ocenę. Ja, przyuczony już sonatinami i gamami kombinowanymi przez cztery oktawy, popierdalam na maksa przez pierwsze trzydzieści minut, żeby jak najszybciej ułożyć jak najdłuższy i najlepszy wiersz. Po trzydziestu minutach triumfalnie kończę, prostuję się w ławce i powoli wychodzę z wytresowanego transu zadania, rozglądając się z satysfakcją na kolesi i kolesiówy, którzy jeszcze piszą swoje wiersze. Prawie wszyscy w klasie coś jeszcze piszą, poza Dużym, który siedzi ławkę za mną i jak zwykle jebią mu w chuj stopy. Duży spędził ostatnie trzydzieści minut sapiąc, drapiąc się po głowie, gryząc długopis, rozglądając się we wszystkich kierunkach. Na następnej lekcji wszyscy po kolei czytają swoje wiersze. Duży też czyta: „Wiersz to wiersz, wie to świerszcz”. Koniec. Wszyscy jebią totalnie z Dużego, kitrają Dużego, uderzając palec drugi (wskazujący) o złączony trzeci (środkowy) i pierwszy (kciuk). Taki właśnie to wiersz Duży ułożył i zostaje za to nazwany leniem, a pani od polskiego próbuje rozmawiać o tym z jego matką z magla na wywiadówce. Na pewno, cokolwiek pani od polskiego powiedziała matce Dużego,niewiele to zmieniło, bo już w drugiej liceum spotkałem Dużego stojącego na ochronie w supermarkecie.

Duży był jedną z najmilszych osób w klasie. Ostatnio, będąc w rodzinnym mieście, pożyczyłem od matki rower i pojechałem na Robotniczą sprawdzić, czy dalej stoi drewniana buda To i Owo Dla Wszystkich.Stoi, ale jest już nieczynna.

Kiedy jesteś dorosły, już raczej nie możesz być leniwy. Na pewno nie w miejscu niewolniczego podłączenia do reprodukcji maszyny społecznej, nazywanym zwyczajowo pracą. Lenistwo staje się sprawą czysto prywatną. Możesz być leniwy i nie wynieść śmieci przez sześć dni, aż zaczną cuchnąć. Moje ulubione połączenie to sytuacja, w której śmieci nie są od kilku dni wyniesione i jednocześnie zamknięte są w mieszkaniu wszystkie okna, bo już zrobiło się chłodno i musisz zdecydować: otwarte okno czy odkręcony kaloryfer. Wybierasz kaloryfer i podgrzewasz w ten sposób worek gnijących odpadków organicznych w zamkniętym obiegu mieszkania. Możesz być też tak leniwy, że nie odwracasz leżącego na panelach podłogowych materaca przez cztery miesiące, a potem, po jego odwróceniu, orientujesz się, że cała dolna strona materaca pokryta jest gigantyczną plamą pleśni. Byłeś zbyt leniwy, żeby skumać, że panele to nie parkiet ze szlachetnego, nieco higroskopijnego drewna, w którym są szczeliny i niewielkie bruzdy, umożliwiające w minimalnym choćby stopniu dostęp powietrza pod materac, tylko plastikowa, płaska, hermetyczna powierzchnia, na której bruzdy i faktura drewna są tylko narysowane przez producenta. Jednocześnie jesteś zbyt leniwy, żeby pojechać do Ikei po najtańszą ramę łóżka, bo to: a) zbędny wydatek, b) ta najtańsza i tak się zawsze rozpierdala i te szczebelki nigdy nie są równo, a potem, jak się przesuną, to zaczynają wpadać pod łóżko i średnio dwa razy na noc słyszysz odgłos tąpnięcia i zapadasz się dupą w stronę podłogi – konstruktora tego gówna powinni zastrzelić, c) no tę najtańszą ramę ze spodem ze szczebelków to jeszcze weźmiesz pod pachę i do autobusu z przesiadką na tramwaj, ale tę sensowną, litą, która się co pół nocy nie rozpierdala, to już trzeba przewieźć samochodem, a kto to będzie woził? No przecież nie ty, bo byłeś zbyt leniwy, żeby iść do ośrodka ruchu drogowego i zapisać się po raz piąty na egzamin na prawo jazdy po czterech niezdanych, bo stwierdziłeś, że pierdolisz tą stresującą, upokarzającą procedurę przebiegającą w mało dystynktywnej atmosferze i niech cię pocałują w dupę, nie potrzebujesz żadnego prawa jazdy – kolej przecież świetnie w naszym kraju funkcjonuje. Opcję z transportem IKEA wyłączasz z powodu chytrości i usztywnień poznawczych. Rama łóżka lita to minimum pięć stów, transport IKEA kolejna stówa, kto za to zapłaci? No na pewno nie ty ze swoich browarów. Zamiast ramy łóżka kupujesz zatem ACE za 8,99,– i pierzesz pokrowiec materaca na 90 stopni, obiecując sobie, że od teraz będziesz odwracać materac na drugą stronę co tydzień. Oszczędzasz w ten sposób jakieś 591 złotych.

Możesz być także tak leniwy, że od siedmiu lat nie potrafisz oddać napisanego do połowy doktoratu i czekasz w najlepsze na zderzenie ze ścianą w postaci decyzji o zamknięciu przewodu z powodu niezłożenia pracy w terminie czterech lat od jego wszczęcia. Możesz być też tak leniwy, że gdy dostajesz roczne stypendium na ASP w Berlinie na dokończenie tego doktoratu, zamiast siedzieć na dupie i pisać, bo chodzi przecież o twoją przyszłość i twój zasrany interes, po dwóch miesiącach pełnej napinki na chodzenie do biblioteki z laptopem w teczce i pisanie codziennie uświadamiasz sobie, że przecież hajs i tak wchodzi i chuja ci zrobią, więc zamiast chodzić z laptopem w teczce jak do biura, kupujesz duży worek zioła i zaczynasz jarać zioło codziennie na balkonie na zachodnim Kreuzbergu, a potem wychodzisz na rower i jeździsz zjarany wiele godzin po mieście w kółko. To na Wannsee, to na Marzahn. I tu, i tu jest ciekawiej niż w bibliotece przed komputerem, a nic nie musieć, jeszcze przez chwilę nic nie musieć w wieku trzydziestu lat jest bezcenne, nie można się temu oprzeć. Wszyscy wokół popierdalają jak chomiki do pracy i z pracy, a ty sobie po prostu idziesz zjarany na rower. To najlepsze połączenie. Zjarać się, a potem iść na rower. Niejedna świetlana kariera z pewnością przez to połączenie upadła. Możliwe, że następnego okresu, kiedy będziesz mógł sobie po prostu być, nie dożyjesz.

• • •

Wiesławiec Deluxe – wytwórca obrazków paintowych.

• • •

Tekst ukazał się w 57. numerze magazynu „Ha!art” (Lenistwo)

Ha!art nr 57 - Lenistwo w naszej księgarni internetowej

 

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information