Rozczulenie jako manifest wolności (Ceyda Torun, "Kedi - sekretne życie kotów")

Gabriel Krawczyk

Z prawej „Oooo!”, w środku „Oooo!”, z lewej „Oooo!”; glissando w sekwencji opadającej, powtarzane kilkadziesiąt razy w cyklach ponadminutowych; głosy: kobiece, dziecięce i męskie. Tym, którym na myśl przyszedł chór mieszany Henryka Góreckiego, spieszę donieść – to tylko stęki rozczulenia w warszawskiej Kinotece. Jeśli za kryterium oceny filmu uznać jęknięcie, w bieżącym sezonie konkurencję deklasuje Kedi – sekretne życie kotów. Powstały w Turcji dokument drażni czułe struny, by wygrać na widzach 80-minutową symfonię kwileń czułości, spontanicznych rozczuleń i innych nieartykułowanych świadectw ludzkiej sympatii do zwierząt. Ale czy sympatii odwzajemnionej?

Gdyby któryś z kotów mógł powiedzieć nam, o czym myśli, pewnie i tak nie skorzystałby z okazji. Spojrzałby na nas sceptycznie, machnął ogonem i dalej wygrzewał się na słońcu. Może ktoś z nas obruszyłby się mizantropią kota. Ktoś inny doceniłby jego leniwą nieugiętość. Jeszcze ktoś dostrzegłby dumę – dumę arystokraty niebacznego na ciekawskość człowiekowatych.

Ta właśnie ciekawskość przypomniała o sobie, gdy futrzaki zagościły w polskich kinach wraz z premierą dokumentu Ceydy Torun. W tamtym czasie telewizję i media społecznościowe zalały – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało – objaśnienia roli kota w demonstracjach politycznej opozycji.

 

 

Oba kocie przypadki – ten kinowy i ten polityczny – łączy głód interpretacji. Interpretacji mówiących więcej o ludziach niż o ich kocich właścicielach. Filmowi mieszkańcy Stambułu, jak psy wierne swoim panom, w myszołapie odnajdują i kumulują uczucia. Szukają w nim cech, których brakuje ludziom, i cennych wartości: kobiecego wdzięku, wytrwałości i uporu, umiejętności lądowania na cztery łapy, a nawet boskiej obecności czy życia po życiu. W tym zawsze aktualnym symbolu wolności bohaterowie uroczego dokumentu widzą także stróżów Stambułu i jego pełnoprawnych mieszkańców. Co na to same koty? Nie wiadomo.

Podobny głód interpretacji zaspokoił Czaruś, gdy usiadł w oknie kamienicy na warszawskim Żoliborzu, ukazując demonstrującym niezgodę na drastyczne zmiany w Sądzie Najwyższym. „Kot prezesa twardo stawił czoła zwolennikom opozycji”, czytali widzowie TVP. „Atak odparł mój kot”, zażartował sam Kaczyński. Prezesowi PiS-u odpowiedzieli protestujący: „Miał więcej odwagi od pana – spojrzał Polakom w oczy”. „A jeśli patrzył tęskno i trzeba go uwolnić?”, pytał ktoś zatroskany. „Gdy kot na ciebie patrzy, rzuca ci obelgę”, ripostowała przepytywana w jakimś dzienniku behawiorystka. „Patrzmy na to okiem kota Kaczyńskiego i róbmy swoje”, wtórował jej przeciwnik dialogu, literat Jarosław Marek Rymkiewicz. I tak w kółko, wte i wewte. W słownego ping-ponga nie mamy sobie przecież równych.

Nieudomowiony drapieżnik biega po stambulskich dachówkach. W tureckim dokumencie sam jest sobie panem. Solidaryzuje tamtejszych mieszkańców, od niechcenia wyzwalając w nich pokłady dobroci. Turecki kot ma wiele twarzy, a każda z nich przyciąga do siebie człowieka. Kot jest miauczącym głosicielem krnąbrności, mizantropem z uciechą korzystającym z pomocy ludzi, akrobatą i znawcą wielkomiejskiej architektury; Oliverem Twistem stambulskich osiedli, praktykiem królewskiej elegancji. Seans filmu Ceydy Torun uświadamia różnice kulturowe, z których nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Kiedy my popędzimy do pracy, Turek zatrzyma się, by pogłaskać kota. Gdy my podniesiemy wysoko talerze i wytrzemy z obrzydzeniem dłonie, miłośnicy kotów znad Bosforu podzielą się jedzeniem, odstąpią zwierzęciu miejsce, docenią jego odwagę, upartość, ruchliwość i ciekawość świata.

Czy nasza miłość do futrzaków nie jest przypadkiem miłością własną, okopującą kota i separującą go od świata? Włączywszy telewizję po wizycie w kinie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że te nasze zmiany wszystkich i wszystkiego na własne podobieństwo odbijają się także na lwach kanapowych. Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że świat nie musi pasować do naszych wyobrażeń, a oczekiwania rzutowane na innych nie zawsze mogą się spełnić. Zapominamy, że w kotach spoglądających przez okienne szyby może wciąż tętnić dzikość przodków, wolność i niezależność wpisane w zwierzęce DNA. Może koty wolą poskakać po dachówkach, poszukać szczura w pobliskim kanale, wejść na dach samochodu, ułożyć się pod stołem w ekskluzywnej restauracji?

Przypuszczam, że gdyby kot stał się bohaterem jakiegoś polskiego filmu, najpierw musiałby zerwać się ze smyczy, uwolnić z kajdanów, podnieść kratę w oknie i uciec z kamienicy. Wyzwolonego zwierzaka polscy scenarzyści przemieniliby pewnie w Rambo-kota, walczącego na tej lub innej politycznej barykadzie. Żarty żartami, ale jeśli nie pozwalamy kotom chadzać własnymi ścieżkami, to może sami zabrnęliśmy w ślepą uliczkę?

• • •

Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information