"Stranger Things": relikwie, albumy i wystawki

Gabriel Krawczyk

Gdybym obejrzał Stranger Things w kinie 4D, wiedziałbym już, jak pachnie nostalgia. Gdyby po konsumowaniu popkulturowej strawy puszczało się bąki, naćpani abonenci Netflixa odbywaliby zbiorowy trip do jakiejś alternatywnej Ameryki lat 80.

Czy godzi się wytoczyć ciężkie działa przeciw produktowi tak urokliwemu i ociekającemu nostalgią jak Stranger Things!? Legiony ekstatycznych widzów nie mogą się chyba mylić? Jakby tego było mało, powiedzieć, że postacie patronujące najnowszemu serialowi Netflixa onieśmielają, to nic nie powiedzieć. Dwóch Stephenów – King i Spielberg, dwóch równie co tamci zasłużonych Johnów – Carpenter i Hughes, następnie H.P. Lovecraft, James Cameron, George Lucas, Sam Raimi, Wes Craven. Od premiery 8-odcinkowego sezonu co bardziej kumaci popkulturyści rozpisują listę dorobków i tytułów stanowiących inspirację dla – zakochanych w ósmej dekadzie poprzedniego wieku – Matta i Rossa Dufferów (rocznik '84). Bliźniacy dają nam wszakże najbardziej kultożerny tytuł w dziejach telewizji. A może i w dziejach kinematografii.

Określany jest najlepszym serialem sezonu bynajmniej nie dlatego, że błyszczy oryginalnością. Stranger Things bazuje raczej na popularnej w ostatnich sezonach retromanii. Kompiluje motywy rodem z horrorów sci-fi lat 70-80. i schematy z powieści inicjacyjnych Kinga. Z kina młodzieżowego tamtych czasów wyciąga stworzoną ze stereotypów ekipę nastoletnich postaci. Od Spielberga i Lucasa kopiuje wizualny styl i środki narracyjne. Pobrzmiewa muzyczną listą ówczesnych bestsellerów (i do nich się ogranicza). Momentami wydaje się bardziej syntezatorowy niż epoka syntezatora, do której się odwołuje.

 

 

Dostajemy więc prowincjonalne miasteczko jako miejsce wydarzeń, a na pierwszym planie – czterech kumpli na zabój (vide Stań przy mnie (1986), Goonies (1985)). Czyha na nich upiorne człekokształtne niebezpieczeństwo (To (1990)). Mamy drugoplanowy zestaw szkolnych relacji i niczego nierozumiejących dorosłych w tle (Klub winowajców (1985), Szesnaście świeczek (1984)). Mamy też złowieszczych naukowców eksperymentujących w tajnym laboratorium (Halloween (1978), Podpalaczka (1984)). Jest dotknięta supermocami dziewczynka (Carrie (1976)). Są i portale do innego świata (Strefa mroku (1983)), oślizgłe gniazda lovecraftowskich drapieżników (seria Obcy (1979-)). I mary, dla których świat snu to za mało (Koszmar z ulicy Wiązów (1984)). Poznajemy też zafiksowanego rodzica, którego przerażające wizje ziszczają się (Bliskie spotkania trzeciego stopnia (1977)). Dalej, wyłapujemy wierne cytaty i sentymentalne hołdy: są BMX-y pomykające w świetle księżyca (E.T. (1982)), wielogodzinne partie Dungeons & Dragons, domek nad jeziorem (Piątek trzynastego (1980)), olśnienia przed telewizorem (Poltergeist (1982)), „światełkowa” komunikacja (Bliskie spotkania...) i dziecięca twarz wpatrzona w niewiadomą (The Spielberg Face).

Wam też od tej wyliczanki zakręciło się w głowie? A jednak, Stranger Things połyka się jednym haustem, opowieść płynie wartko, dreszczyk zaangażowania pojawia się często i – co być może najważniejsze – nie znać po seansie niedorzeczności powyższego (niekompletnego zresztą) zestawienia. Problem z serialem braci Dufferów polega na czymś innym. Stężenie kultu na klatkę filmową wywołuje wrażenie, jakby ktoś próbował przekonać nas, zachwyconych wyłapywanymi na każdym kroku aluzjami, że każda amerykańska prowincja AD 1983 wyglądała właśnie tak i inaczej wyglądać nie mogła. Mamy przed sobą fantazję o epoce zbudowanej z kultu, o epoce, której nigdy nie było. Owo przedstawienie momentami kojarzy się nawet z ckliwą wystawką ze wspomnień albo z jakimś rodzinnym albumem popkulturowych geeków. Paradoks polega więc na tym, że choć oglądamy serial fantastyczny, nie ma w nim miejsca na odrobinę fantazjowania. Braciom Duffer ciąży przypadłość donkiszotowskich podróżników w czasie. Tacy wędrowcy chcą stworzyć portal do przeszłości tylko po to, by uczestniczyć w wydarzeniach, które znają z teraźniejszości. Uścisnąć rękę tej świętej pamięci sławie, zagadać z tamtą osobistością, a między pogaduchami zza kuluarów znaleźć się w centrum historycznych wydarzeń i pozmieniać losy świata. Jak uczy popkultura, prawdziwie odkrywcza eskapada po epokach polega jednak na zejściu na obyczajowy drugi plan i zbadaniu codzienności.

Gdy przyglądamy się wnętrzu mieszkania jednego z nastoletnich bohaterów, dostrzegamy plakat z Martwym złem (1981). Na ścianie obok szczerzy się do nas rekin ze Szczęk (1975). Jeszcze gdzieś indziej wisi poster Coś (1982). Co z tego, że ten ostatni film nie spotkał się w tamtych czasach z sympatią publiczności – dla Dufferów najważniejsze jest, że dziś geeki otoczyły go kultem. Twórcy nie chcą poszperać w szufladzie epoki i wyjąć z niej czegoś, co czas głęboko zakopał, a o czym myśmy zapomnieli. Nie interesuje ich zwykła, nie-bestsellerowa codzienność. Stranger Things kompiluje listę The Best of 80's i nie ogląda się na to, co kiedyś było przezroczyste i nieważne – a co BYŁO. Młodzi bohaterowie, przez dobór artefaktów, gadżetów, tekstów kultury – od playlisty w domowych głośnikach, przez zabawki, aż po lekturę takich a nie innych komiksów – ujawniają cudowną wiedzę o tym, co z ich dzieciństwa rezonować będzie w naszych głowach, co poruszy w nas odpowiednie struny. Wspominając przeszłość, bracia Dufferowie ożywiają relikwie i upajają się własnym sentymentem. Umówmy się, nie ma w tym niczego złego, nie mamy przecież do czynienia z tekstem w periodyku historycznym. Ale to strategia zdecydowanie krótkodystansowa: na nieudoskonalanym kanonie zaraz (w planowanym drugim sezonie?) osiądzie gruba warstwa kurzu. Dufferowie ubóstwiają kanon. Nie interesuje ich nic poza nim.

W tym sensie ich serial stanowi trafny wykład z antropologii pamięci. Tęsknimy za przeszłością, nawet jeśli niekoniecznie ją pamiętamy. Lubimy zachłysnąć się zapośredniczonymi przez media wspomnieniami z drugiej i trzeciej ręki. Jesteśmy spragnieni mieszanki bodźców z minionego świata – głównie zagranicznej, a więc otulonej magiczną mgiełką eskapizmu – kultury. W fenomenie społecznym, jakim jest pamięć zbiorowa, nie ma miejsca na poszczególne autobiografie – są tylko wspólnie czerpane sygnały zapośredniczone przez kino, telewizję, literaturę, fotografię, komiks. Dufferowie, schlebiając naszym gustom, idą jednak na łatwiznę. Zamiast pobawić się w duchologię z prawdziwego zdarzenia i zbadać historię zbędnych artefaktów z uwielbianej przez nich epoki, zamiast przyjrzeć się rzeczom zbędnym i nieistotnym, zamiast ożywić świat, którego już nie ma, powtarzają tylko nasze wyobrażenia o nim.

• • •

Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information