Hierarchia w stadzie #Demoscena

Bartek Dramczyk

W subkulturze, która za kluczowe wartości ma umiejętności i przyjaźń, trudno doszukiwać się innych aspektów pozwalających wyłonić i uporządkować hierarchie zbioru pozornie przypadkowych ludzi. Tym bardziej, jeśli struktura społeczna wyraźnie dąży do... braku struktury (anarchii), a jedynym elementem porządkującym to zamieszanie są konkursy i cyfrowa dokładność maszyn, wokół których wszystko się kręci.

Zacznijmy jednak od samego początku. Wysłuchałem jakiś czas temu w Muzeum Techniki w Warszawie wykładu przeprowadzonego przez mojego kolegę, Feia (w związku z wystawą Digital Art poświęconą demoscenie). Arcyciekawe podejście weterana demosceny do zjawiska, jakim była i nadal staje się ta komputerowa forma sztuki, punktowało etapy rozwoju każdego uczestnika takiego zamieszania, od obserwatora po... niedoścignioną elitarność.

Jeśli u podstaw struktury subkultury leży zaprzeczenie wartościom komercyjnym i roli pieniądza w tworzeniu własnych dzieł, to co staje się prawdziwym wyznacznikiem i celem demosceny? Niewątpliwie osiąganie niemożliwego z wykorzystaniem maszyny: tych małych, czasem absolutnie minimalistycznych dzieł, mieszczących się w kilkudziesięciu i kilku kilobajtach, czy wreszcie tych, które zajmują 256 i mniej bajtów kodu. Jednak osiągnięcia to nie tylko miniaturowy kod, to także umiejętności wykorzystania ograniczeń palety barw i rozdzielczości do uzyskania wiarygodnego, ciekawego i intrygującego obrazu. Albo upakowania złożonej melodii w kilku ścieżkach złożonych z syntetycznych dźwięków i... wreszcie – osiągnięcia pewnego efektu skali, gdy większość zgodnie zagłosuje na to, co udało nam się uzyskać. Tylko ten ostatni element, przekonanie widzów i słuchaczy do swojego pomysłu, zakłada populistyczne podejście do dzieła, ale tak ze sztuką jest w każdym środowisku: bez domieszki zjawisk popularnych, łatwo trawionych przez zmysły, sztuka zamyka się w niszy, staje się elitarna, niejasna, niezrozumiała bądź bulwersująca i wykraczająca poza pewne ramy (to też populizm, ale nieco bardziej specyficzny).

Zmierzam jednak do innej tezy: demoscena wykształciła pewien mechanizm, któremu można w pewnym stopniu nadać wartość lub określić wartość tego elementu. Oczywiście będzie ona płynna i zmienna w czasie, jak indeksy giełdowe, ale wraz z jego upływem i osiągnięciami nabierze walorów, by pewnego dnia – w wyniku nieoczekiwanego splotu wydarzeń – utracić je lub zyskać jeszcze więcej.

Mowa o pseudonimie i nazwie grupy, elementach zastępujących imiona i nazwiska w rzeczywistości lub na portalach społecznościowych. Zacznijmy od samego początku – pierwsza próba wkroczenia na demo-party w roli obserwatora może okazać się dużym szokiem kulturowym: zetkniemy się bowiem z grupą od 50 do 150 osobników (w przypadku zachodnich imprez będzie ich więcej), doskonale się znających, omawiających przy piwie i innych trunkach jakieś zawiłości z pogranicza algorytmów, syntezy dźwięku, kodowania pixel shaderów czy pracowitego stawiania pikseli w spójną całość. Nikt do nikogo nie zwraca się po imieniu. Co więcej, w punkcie rejestracji uczestników zlotu dostajemy do rąk identyfikator z miejscem na „handle/nick” i „group”. Co robić? Myśleć, i to szybko! Nadany nam w podstawówce, gimnazjum, technikum, zawodówce czy liceum przydomek (często obraźliwy) raczej się nie sprawdzi, o ile na demoscenie planujemy zostać nieco dłużej. Pierwsze lepsze polskie słówko może być niezjadliwe dla w większości anglo- i niemieckojęzycznych scenowców. A pierwsze lepsze angielskie słówko nietrafne lub kolidujące z obraną już przez kogoś ksywą. Nie radzę sięgać po cudzą ksywę, bo będziemy musieli osiągnąć równie wysoki co konkurent pułap, żeby ją zagrabić, narażając się przy tym na niepotrzebny konflikt. Pozostaje więc pracowite przeszukiwanie demozoo.org i główkowanie, jak wpasować się w nowo odkrywane środowisko. Przede wszystkim – nie bać się pytać, bo jeśli stoimy przed trudnym wyborem ksywy, to nikt inny poza weteranami sceny bardziej nam w tym nie pomoże (nawet jeśli będą to kąśliwe uwagi). Umiejętność komunikacji i legendarne już powiedzenie „Friendship rulez!” to chyba najważniejsze wyznaczniki dawnej i obecnej demosceny. Po przebrnięciu przez etap otrzęsin i dobraniu pseudonimu musimy jeszcze przyzwyczaić się do posiadania po przydomku dopisku „independent” – informującym o braku przynależności do grupy scenowej, co teoretycznie na początku może być przyczynkiem do kpin, ale daje też możliwość dołączenia do istniejącej grupy lub założenia własnej. Tu też kryją się pewne pułapki, bo nie warto powielać nazw istniejących i ogorzałych w bojach grup czy – podczas zakrapianej imprezy – „joinować się” do grupy, nie będąc w pełni świadomym jej osiągnięć czy prostego faktu: czy do owej grupy na pewno przyłącza nas przynależący do niej osobnik, czy też właśnie wkręcani jesteśmy w największy szwindel od zarania demosceny. Bądź więc przyjazny, ale i rozważny.

Wartość, jaka idzie za pseudonimami i grupami, to osiągnięcia indywidualne i grupowe: utwory muzyczne, grafiki, intra i dema, które albo dotarły do czołówki rankingu, albo zostały docenione w inny sposób (poprzez komentarze na pouet.net lub zwykłą prośbę o wykorzystanie danego utworu w demie, intrze lub innej produkcji). Choć podstawą demosceny jest rywalizacja, nigdy nie było problemu z intergrupową współpracą. Z upływem czasu dochodzi jeszcze zrozumienie starej zasady, że to nie cel jest ważny, bo ten na scenie komputerowej bez przerwy podlega drobnym modyfikacjom, ale droga, która do niego prowadzi, umiejętności oraz przyjaźnie zdobyte w trakcie tej podróży. Tego Wam życzę w próbie zrozumienia demosceny: długiej drogi, wypełnionej przyjaciółmi.

• • •

Czytaj także:

• • •

Bartek Dramczyk – dziennikarz i redaktor od 1992 roku. Swoje pierwsze kroki postawił w „Commodore & Amiga”, pisząc o... Commodore'ach i Amigach. Pisał dla: „Bajtka”, „Top Secret” (nie mylić z marką odzieży), „Amiga Computer Studio”, „Magazynu Amiga”, „Magazynu Internet”, „//WWW”, „Cybera” i reaktywowanego „Secret Service”. Pracował również w „Komputer Świecie”, Ekspercie i CHIP-ie. Przez kilka lat prowadził Retrobloga w serwisie CHIP.PL. Obecnie pisze dla Pixela. Hobbystycznie zajmuje się tworzeniem muzyki na różnorodnym sprzęcie; komputerach od A(migi) do Z(X Spectrum) oraz instrumentach MIDI; nałogowym czytaniem fantastyki z analogowych książek i opiekuje się dwójką czworonogów. Jest współautorem płyty Władca pierścieni zespołu Michel Delving, której nie da się już znaleźć w Internecie (płyta została wydana przez Digiton na kasetach), a także autorem muzyki do gier Krętacz (Amiga) i Krunel (ZX Spectrum), oraz twórcą muzyki do dem Takeover grupy Lamers (Atari STE), Reliable Fraud grupy Zoo (ZX Spectrum), We Can Code Again grupy Whelpz (Amiga AGA) i Wildcat grupy Digital Mafia (Amiga ECS). Współorganizował demo-parties: Intel Outside 4, Xenium, Symphony oraz Riverwash. Próbuje napisać własną powieść, zdobyć C65 i zamówić części do poskładania MB-6582 i skonstruować (z czyjąś pomocą) GBA1000.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information