Poszukiwanie zaginionej arki, czyli Czyczu jeden!

Mikołaj Spodaryk

Archeologia przybiera czasem różne formy, zwłaszcza w humanistyce, gdzie jako metafora zrobiła kolosalną karierę. Może zaskakiwać, że praca edytora, zwłaszcza tekstologa zajmującego się najnowszą literaturą, również potrafi zamienić się w odgrzebywanie rozmaitych nawarstwień w obrębie jednego, z pozoru jednolitego tekstu. I że nie brakuje też wielkich odkryć archeologicznych dokonanych przez literaturoznawców (w końcu, parafrazując Indianę Jonesa, archeolog nie podąża za mapą, na której skarb oznaczono krzyżykiem; 70% pracy archeologa odbywa się w bibliotece).

Dwa lata temu przypadkiem odkryto wczesną powieści Marka Hłaski Wilk, która okazała się wprawdzie bezwartościową skorupą garnka, ale skorupą z bardzo ciekawą historią. Od razu nasunęło się badaczom literatury powojennej pytanie: czy pokolenie „kaskaderów literatury”zostało naprawdę przeczytane na wszystkie strony i czy ciągle istnieją jakieś skarby zagubione w notatkach i brulionach pisarzy, od których śmierci dzieli nas zaledwie parę dakad, a nawet mniej. Gdybyśmy zaczęli drążyć problem, okazałoby się, że formacja, do której zaliczamy Hłaskę, Bursę, Komedę i Głowackiego wcale nie jest jednolita i nie daje się ograniczyć do 4–5 nazwisk. Co z takimi twórcami jak Czycz, Latałło czy Barański, którzy – słusznie bądź nie – zostali skazani na zapomnienie?

A zwłaszcza co ze Stanisławem Czyczem, autorem Anda, uważanego za opowieść generacyjną pokolenia kontestatorów, skazanego na niebyt w podręcznikach do polskiego? Prawdziwym outsiderem, kompanem pijackich rajz Bursy oraz jego ceremonii „gorzkich żali” i „mistrzostw cierpienia”? Zapomnianym, bo jego twórczość była zbyt „eksperymentalna”? Prowincjonalna? Niezaangażowana? A może po prostu niedoczytana? A przecież nie brak w niej tematów „wielkich”. Droga Czycza prowadzi od „chłopackiego” ścinania drzew znaleźnymi granatami do świadectwa minionej katastrofy i rozwałki języka, od katastrofizmu wczesnych tomów, będących wyrazem pamięci II wojny światowej i kryzysu „epoki atomowej”, po eksperymenty związane z wizualizacją wiedzy, polifonicznością zapisu, przekraczaniem skonwencjonalizowanego języka literackiego. Ze wszystkim, co stało się modne znacznie później i kojarzy się raczej z eksperymentami postmodernistycznych prozaików i poetów amerykańskich. Z dzisiejszej perspektywy, Czycza należy uznać za prekursora wielu współczesnych tendencji artystycznych – łącznie ze zdobywającymi coraz większą popularność, ponownie odkrytymi po parudziesięciu latach strategiami konceptualnymi, jak np. uncreative writing.

 

Stanisław Czycz, ARW, Korporacja Ha!art 2007

 

Biografia Czycza to historia robotnika, który nagle odkrywa literaturę, by resztę życia pisać i studiować, wszystko oczywiście poza akademią. A oczytania i wiedzy mu nie brakowało, był na bieżąco nie tylko z humanistyką, ale i filozofią czy fizyką (może warto zaryzykować, choć to dalekie podobieństwo: czym jest dla Pynchona entropia, tym dla Czycza była teoria względności, intelektualnie przetworzona i przedstawiona w jego pisarstwie).

Historia jego debiutu przypominać może dobrze zaplanowany performans. W znalezionej przez ojca kolegi walizce, porzuconej najprawdopodobniej podczas łapanki Żydów do Auschwitz, odkrywa maszynopisy wierszy (a wraz z nimi strój magika). Nie wie, do kogo należą. Jako nastolatek nie interesował się poezją, jednak maszynopis wstrząsnął nim do tego stopnia, że sam zaczął pisać. Po wojnie chciał wstąpić do Związku Literatów Polskich, ale nie był pewien wartości własnych tekstów. A że przynależność do ZLP była wyznacznikiem pewnego prestiżu, postanowił zaryzykować i przesłał znalezione wiersze jako swoje. Z Oświęcimia w końcu nikt nie wraca, autor maszynopisu raczej się nie odnajdzie… A jednak, sprawa się rypła. Okazało się, że autorem znalezionych przed laty wierszy jest nie kto inny jak Czesław Miłosz, wówczas na cenzurowanym. Afera była niemała. Komisja rekrutacyjna miała spory problem: ktoś oto przesyła własne teksty wymieszane z wierszami zakazanego poety. Jak odczytać taki gest? Bunt? Wyraz kontestacji czy znakomitego gustu? Prowokacja wymierzona w ZLP? Czycz miał szczęście, sprawa została wyciszona, choć powszechnie znana na salonach, a on, trochę później, na podstawie własnych tekstów przyjęty do związku jako wyjątkowy, młody, samoświadomy i oczytany pisarz. O tym wydarzeniu pisze w Andzie jako wyrazie zaplanowanego cynizmu.

Przekora była mocną stroną pisarza, w swojej twórczości wydzielił nawet część, którą sam określał „drugą kategorią pisarstwa”. Czycz znany z książek to jednak zupełnie inna osoba – choć równie przekorna – niż ta, którą znamy z rubryk w „Przekroju”. W nim zajmował się krytyką kuriozalnych fotografii nadsyłanych przez czytelników i znajdowanych w różnych zakamarkach – coś w rodzaju znacznie późniejszego badania typopolo i, by przywołać projekt Mikołaja Długosza, real foto. Można by zapytać – tak jak zastanawiał się Czycz: „gdybym żył w 1833 r.” – co by było, gdyby dożył ery cyfrowej i dorwał się do generatorów memów…

 

Nie wierz nikomu: JUŻ W SPRZEDAŻY!

 

Czyczowi, którego Piotr Marecki nazwał ikoną niezaangażowania, nieobce jednak były wielkie sprawy literatury. Katastrofalne zawieszenie czasoprzestrzeni (najlepiej w porze południowej), niespełnienie, życie tematyzowane jako sieć głosów i czasem znoszących się powiązań czy walka z konwencjami oraz literackim językiem prozy i poezji (będącym nośnikiem – właśnie czego? racjonalnych prawideł niemogących dać głosu wszystkim ani pełnego obrazu rzeczywistości?) – to właśnie wielkie wątki twórczości dużego chłopca. Wiecznego majsterkowicza, który poddał również krytyce zastane formy gatunkowe – na przykład powieść produkcyjną, która jakkolwiek w latach osiemdziesiątych była już gatunkiem niemalże zapomnianym, to nie doczekała się licznych parodii (może poza niektórymi wcześniejszymi utworami Stanisława Lema, celowoprzesadnie i skrupulatnie realizującymi założenia tego gatunku). Wydany w 1987 r. produkcyjniak Nie wierz nikomu. Baza był książką spóźnioną (a może i nie, biorąc pod uwagę graniczny moment transformacji), zaplanowaną jako krytyka artystycznych dokonań epoki stalinizmu i absurdów pierwszych powojennych dekad. Spóźnioną dosłownie – trafiła do Wydawnictwa Literackiego w 1981 r. Powieść przeszła przez naście redakcji – za każdym razem cenzura domagała się usunięcia niektórych fragmentów, które Czycz za każdym razem przepisywał i umieszczał w innych wariantach w innych częściach powieści. I bawił się w to przepisywanie, kamuflowanie treści itp. parę dobrych lat, co samo w sobie miało posmak przemyślanego działania artystycznego, podważającego instytucje krytyka, cenzora i wydawcy. Książka miała mieć kontynuację w postaci Nadbudowy, ta jednak prawdopodobnie nigdy nie powstała; Baza została oczywiście okaleczona przez cenzurę. Mimo to krytycy obwołali ją arcydziełem.

 

 

Znalazła się jednak grupa czytelników, do których dotarło parę egzemplarzy „pełnego” wydania Bazy. Jak to możliwe? Staszek rozdał znajomym część egzemplarzy, w których dopisał i powklejał brakujące fragmenty. Czym różni się autorska wersja od tej opublikowanej nakładem wydawnictwa? Dowiemy się niedługo. W naszej redakcji trwają prace nad ustaleniem pełnego tekstu – ale i trudne poszukiwania egzemplarzy nadpisanych przez Czycza. Baza jest dziełem nietuzinkowym, a w wersji autorskiej stanowi dodatkowo niezwykły dokument będący krytyką instytucji literatury i ówczesnej polityki wydawniczej – ale też świadectwem tego, z czym Stanisław Czycz mierzył się całe życie. Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do niezwykłych strategii pisarskich, ale i liczne perypetie towarzyszących wydawaniu jego tekstów, aż prosi się o specjalną edycję Bazy, w której zmiany tekstu byłyby odpowiednio zwizualizowane, co stanowiłoby duże wyzwanie edytorskie. Czy nie kusi nazwać Czycza performerem literatury? Życiopisem, podejmującym grę z całą tradycją literacką, edytorską i wydawniczą?

Wypadałoby w tym miejscu zawołać o pomoc. Miłośnicy Czycza, zamieńcie się w archeologów. Macie Nie wierz nikomu. Bazę pokreśloną i popisaną czarnym cienkopisem? Fragmenty dopisane i paradoksalnie pasujące do tekstu głównego powieści? A może egzemplarze z wklejkami maszynopisów? Dziwne dodatkowe arkusze? Odezwijcie się do nas. Wasz egzemplarz to element ciekawej przygody.

• • •

Mikołaj Spodaryk (1989) – doktorant literaturoznawstwa, członek zespołu Ha!artu. Współpracuje z Galerią Bunkier Sztuki. W wolnych chwilach kolarz.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information