Zwierzęta i ich ludzie (Grímur Hákonarson "Barany. Islandzka opowieść")

Bartosz Marzec

Gummi i Kiddi w sąsiednich stali domach. Nie przeszkadzało im to wszakże wadzić się ze sobą zapamiętale i srodze. Początki tego konfliktu pamiętać mogą tylko najstarsiislandzcy pasterze – spór między braćmi trwa bowiem już od 40 lat. Bohaterowie, jeżeli już muszą wymienić ze sobą dwa słowa, używają psa-posłańca, który, kursując przez symboliczną granicę, wprowadzoną przez reżysera w jednym z pierwszych ujęć, dostarcza adresatom lakoniczne wiadomości.

To jednak nie czule nawoływany pies jest tu główną figurą świata zwierząt. Są nimi oczywiście owce i tytułowe barany, od których przez wieki zależało być albo nie być mieszkańców niewielkiej wyspy (powierzchnia Islandii odpowiada około jednej trzeciej terytorium Polski). Kirsten Hastrup w publikacji Droga do antropologii stwierdza, że islandzka gospodarka zawsze opierała się na rolnictwie i rybołówstwie. Klęska w jednej z tych dziedzin oznaczała prawdopodobieństwo głodu, gdy zawodziły obie – „miało to zupełnie zgubne skutki”. Jednakowoż na początku XV wieku, kiedy czarna śmierć spustoszyła Islandię i brakowało rąk do pracy w gospodarstwie, rybacy musieli zejść na ląd (za odmowę groziła nawet banicja). Wprowadzono też restrykcyjne prawo uderzające w rybołówstwo. Kiedy w kolejnym stuleciu zrezygnowano z uprawiania zboża, prace rolnicze, jak pisze dalej Hastrup, ograniczyły się głównie do hodowli zwierząt. W ten oto sposób owce i barany zajęły eksponowane miejsce w zbiorowej wyobraźni mieszkańców atlantyckiej wyspy. Podtytuł dodany przez polskiego dystrybutora – Islandzka opowieść – jest więc celny jak rzadko kiedy.

 

 

W obrazie Hákonarsona strona gospodarcza relacji ludzi i zwierząt nie jest jednak najważniejsza. Naturę wzajemnych stosunków najlepiej widać na jednym ze zdjęć promocyjnych. Oto w dwuszeregu stoją równo: barany i hodowcy. Z szyj mężczyzn czule obejmujących swoje zwierzęta zwisają tabliczki z imionami pupili. Anonsowana scena przedstawia konkurs na najlepiej zbudowanego barana. Właśnie ów plebiscyt stanowi zawiązanie akcji filmu. Rychło okazuje się bowiem, że część zwierząt cierpi na trzęsawkę, nieuleczalną chorobę, która atakuje mózg i rdzeń kręgowy. Jedynym sposobem zatrzymania epidemii jest uśmiercenie zwierząt i dokładna dezynfekcja. Dopiero po dwóch latach zupełnie inne stado będzie mogło pojawić się w stajniach Gummiego, Kiddiego i innych hodowców. A nawet po tym czasie może okazać się, że patogen wywołujący chorobę nie został całkowicie zwalczony.

Wybuch epidemii jeszcze wyraźniej podkreśla, jakie znaczenie mają owce i barany dla bohaterów filmu. Dość wspomnieć o reakcji Kiddiego, który w gniewie wykrzykuje, że może i pasterze powinni podzielić los swoich owiec (dalekim echem odbija się tu nawet kontekst biblijny). Przede wszystkim jednak feralne wydarzenie jest bodźcem, który zmusi upartych, dumnych, pełnych fińskiej sisu braci do współpracy – co oczywiście nie obędzie się bez czarnego, skandynawskiego poczucia humoru.

 

 

Jakkolwiek brzmi opis fabuły, Barany nie są li tylko udaną opowieścią o zawziętych, choć w gruncie rzeczy dobrodusznych krewnych. Film Hákonarsona jest przede wszystkim zniuansowanym obrazem kultury islandzkich chłopów, ich przywiązania do rolniczych tradycji i obyczajów. Reżyser portretuje więź na wpół milczących ludzi z potężną przyrodą oraz ich symbiotyczny związek ze zwierzętami, które jeszcze do niedawna były postrzegane w wiejskich regionach jako święte. W ten sposób Hákonarson sytuuje swój obraz w kontrze do przebojowego 101 Reykjavík Baltasara Kormákura – przeciwstawia ludzi natury wyobrażeniu Islandii-imprezowni, której sława przyciągnęła nawet Quentina Tarantino. Mało tego, w Baranach pobrzmiewa wręcz echo koncepcji uchronii ukutej przez cytowaną już Kirsten Hastrup. Duńska antropolożka pisze: „Uchronia to miejsce w czasie, którego nie ma. Jeżeli Utopia jest światem równoległym, to Uchronia jest historią paralelną”. Bohaterowie Baranów żyją w uniwersum na poły archaicznym, zdaje się nawet, że obca jest im koncepcja historii jako liniowego postępu. Gummi, Kiddi i spółka, niemal nie zważając na społeczne doświadczenie nowoczesności, wzorem dawnych islandzkich wolnych chłopów, całkowicie poświęcają się swoim gospodarstwom. Hákonarson pokazuje wreszcie relacje zachodzące w lokalnej społeczności, na przykład narady hodowców odbywane niby wzorem średniowiecznego Althingu, a umiejscawiając akcję w 1978 roku (na co wskazuje kalendarz naścienny), dyskretnie przypomina o oporze, z jakim część mieszkańców przeciwstawiła się procesowi westernalizacji, który nastąpił w związku z obecnością Amerykanów na Islandii po II wojnie światowej. Słowem, nawet najbardziej zagorzali islandofile, których nota bene niebawem czeka nie lada gratka w postaci przeglądu Ultima Thule – na krańcu świata, nie powinni nudzić się na Baranach – filmie tyleż poruszającym, co intrygującym pod względem kulturowym.

• • •

Bartosz Marzec – autor bloga filmowego tak tylko patrzę.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information