To jest napad! (Sebastian Schipper, "Victoria")

Gabriel Krawczyk

Victoria to petarda, którą mógłby odpalić odmłodzony eliksirem życia Zygmunt Bauman, gdyby zamiast opisywać płynną nowoczesność spróbował ją zekranizować.

Już w pierwszych sekundach nagrodzonego na Berlinale, mającego polską premierę w listopadzie, dzieła Sebastiana Schippera dwudziestokilkuletnia tytułowa bohaterka przypomina nieuchwytny atom – lawirujący wśród innych, ocierający się o nie, lecz nie wchodzący z nimi w żadne związki. Jak przystało na jednostkę z opisanej przez Baumana zatomizowanej ponowoczesności, po tanecznej ekstazie na klubowym parkiecie, solowej setce przy barze i nieudanej próbie zagadania do kelnera osamotniona w tłumie Victoria opuszcza dyskotekę i wsiada na rower, by bezpiecznie wrócić do domu... Czy na pewno? Tak to się pewnie zwykle w jej wypadku kończy. Lecz nie tym razem. Następujące tuż po wyjściu z klubu spotkanie z gromadką nieznajomych berlińczyków okaże się dla zagubionej Hiszpanki doświadczeniem granicznym – tymczasowo wyłamującym wyliczone przez Baumana społeczne ramy, lecz koniec końców przyznającym socjologowi smutną rację.

Victoria przedstawia doświadczenie na pozór przygodne, ciekawe o tyle, o ile interesujące potrafią być poimprezowe, przeobrażające się w kolejną przygodę powroty do domu. Ale i doświadczenie niebezpieczne, tak jak niebezpieczne i ryzykowne jest pójście z nieznajomymi. My też za nimi podążymy. Przez ponad dwie godziny seansu kamera ani na chwilę nie opuści dziewczyny. Dzięki brawurowemu, nakręconemu w czasie rzeczywistym i pozbawionemu cięć ujęciu, operator idący w szranki z twórcami Birdmana pozwala nam uczestniczyć w ekstremalnej eskapadzie po Berlinie. To Berlin nienadający się do turystycznego folderu. To Berlin, w którym beztroska zabawa, pragnienie miłości i zbrodnia trzymają się za ręce – zakrwawione, po równo obciążone piętnem śmierci.

 

 

Początkowo nieufni, ostrożnie budujemy słabą więź z facetami, bo nie chcemy kończyć tej wędrówki, a na końcu żałujemy, że w ogóle ją zaczęliśmy. Victoria, ta flaneurka doby ponowoczesnej; ciągle w ruchu, ciągle nieokreślona, jak się okaże – życiowo niespełniona i pozostawiona z niczym, przejdzie dwugodzinną ewolucję – od błahości przygodnego doświadczenia, przez narodziny uczucia, aż do niespodziewanej traumy; dawno po tym, jak prawda o jej towarzyszach wyjdzie na jaw, a pozory zostaną zburzone. Co wtedy? Co stanie się z nami, obecnymi przecież tuż obok? Cóż, wciąż będziemy im kibicować. Siła Victorii polega bowiem na tym, że choć nasz osąd postaci, ich poczynań i motywacji, jest płynny, jak płynna jest wspomniana nowoczesność, to coś nas wciąż przy nich trzyma. Może to niewiadoma dystansu, jaki dzieli zabawę do występku. Nie sposób orzec, kiedy poczciwa empatia zaczyna prowadzić bohaterkę w przepaść i czy słuszne zamiary jej towarzyszy są tylko bańką, która zaraz pęknie.

W tej eskapadzie po współczesności angażująca forma koresponduje z dojrzałą socjologiczną refleksją. Kategorie międzyludzkich relacji, solidarności i obcości, dojrzałości i nieodpowiedzialności, a nawet manichejskie rozróżnienie na dobro i zło wymykają się ograniczającym je sztucznym definicjom, by rozpłynąć się w strumieniu przeżywanej na gorąco aktualności. Owemu doznawaniu filmowego „tu i teraz” daleko do kontemplacji właściwej oglądaniu slow cinema. Co to to nie! Mowa raczej o realistycznym do granic filmowych możliwości doświadczaniu napadu na bank (który zresztą wydarza się w przeciągu improwizowanych dialogów i rozpisanej na 12 stron fabuły). Gdy siedzimy obok bohaterów, kibicujemy im i chcemy za wszelką cenę pomóc – odnosząc wrażenie, że inaczej sami wpadniemy w te same tarapaty. Energia i zaangażowanie, jakie serwują twórcy tego utrzymanego w duchu francuskiej Nowej Fali, naturalistycznego heist movie, sprawiają, że najchętniej pokazalibyśmy środkowy palec logice właściwej konwencjonalnemu kinu gatunków. Tutaj kryminalne szatki (założone zresztą dopiero w połowie i wcale nie dopięte na ostatni guzik) kryją nie tylko ogólną socjologiczną diagnozę społeczeństwa współczesnych dwudziestokilkulatków, którego jednostkowym odzwierciedleniem jest tytułowa Victoria. U Schippera mamy do czynienia również z humanistyczną głębią, która winduje ten imponujący epizod-scenę-sekwencję na jeszcze wyższy poziom. Na przykładzie przypadkowej, zdawałoby się, postaci – takiej jakich wiele na tym zglobalizowanym łez poletku – Schipper pokazuje, że nawet banalne decyzje mogą odbić się na nas z podwójną siłą. Zbiór przypadków, jak w efekcie motyla, potrafi przerodzić się w siejący spustoszenie huragan. A odpowiedzialność za czyny spada na każdego z osobna, o czym boleśnie przekonuje się Victoria. Z konsekwencjami – również kolektywnych – wyborów zostajemy sam na sam.

• • •

Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information