Slasher w czasach snapchata ("Scream")

Gabriel Krawczyk

Pamiętacie MTV? Stację kiedyś muzyczną, dziś ociężałą Licealnymi ciążami, otępiałą Oglądaniem z Trybsonami, opanowaną przez te czy inne Ekipy z Warszawy. Według niektórych MTV osiągnęła dno. Zdaniem innych osiągnęła dno i zaczęła odwiert w dół. A jednak – jeśli wierzyć nie tylko nastoletnim troglodytom z kraju Big Maców i Coca-Coli, ale i wybrednym krytykom – właśnie ta stacja wyprodukowała ostatnimi laty kilka wcale niezłych seriali młodzieżowych. Do owego grona dołącza właśnie Scream – oparty na tym samym pomyśle co Krzyk z 1996 roku, mokry sen maniaków horroru spod znaku noża i siekiery, etniczny przewodnik po rytuałach plemienia zapatrzonych w ekrany nastolatków, a równocześnie kolejny etap gatunkowo-filmowej ewolucji, której początki sięgają lat 70. ubiegłego wieku.

Pamiętacie slashery? To te horrory, o których – trochę (ale tylko trochę) generalizując – można powiedzieć, że ich obowiązkowymi składowymi są zamaskowany morderca i jego długi nóż, którym milcząco tnie i sieka przyszłość narodu za grzechy jej rodziców. Przyszłość narodu to zaś młodzież, którą można, a w tym wypadku nawet trzeba szufladkować do określonego typu ze szkolnej hierarchii: nerd, outsider, tępy osiłek, zołza, przystojniak, cnotka. Niewinność tej ostatniej jest całkiem dosłowna: według jednej z żelaznych reguł rządzących gatunkiem, tylko dziewica i prawiczek mogą wyjść z masakry cało. Tzw. final girl jest z reguły jedyną osobą, której udaje się przetrwać krwawą wendettę z pruderyjnego piekła rodem. Wendettę o obliczu zamaskowanego mordercy: Michaela Myersa z Halloween (1978), Jasona z Piątku, trzynastego (1980) czy Freddy'ego Kruegera z Koszmaru z ulicy Wiązów (1984).

Skąd to wszystko wiadomo? Czy najpierw trzeba obejrzeć setki reprezentatywnych tytułów, by poznać tajniki gatunku (które tajnikami najwyraźniej dawno być przestały)? Tak powtarzalna konwencja, jak gdyby nieprzekonana o sile zawartej w niej, kierowanej w nastoletniego widza groźby seksualnego niebezpieczeństwa, musiała doczekać się licznych trawestacji i pastiszy, które w duchu postmoderny uświadomiły nam uroki i niebezpieczeństwa gatunkowych kalek. Behind the Mask: The Rise of Leslie Vernon, w którym wyjątkowo gadatliwy morderca tłumaczył przed kamerą dokumentalistów własne modus operandi i motywacje; Dom w głębi lasu, czyli przewrotny hołd dla horroru epoki VHS-ów; ostatnio także wybitny Coś za mną chodzi Roberta Mitchella; przede wszystkim jednak seria Krzyk Wesa Cravena i Kevina Williamsona, w której popkulturowy geek unaoczniał swoim licealnym (tym pozostałym przy życiu) kolegom przenikające do ich świata reguły kina – wszystkie te filmy zabawiały się z widzami rozmiłowanymi w produkowanych już nie tylko w Ameryce slasherach. Gdy granice rzeczywistości X muzy i tej pozaekranowej rozmywały się, kinofil był w siódmym niebie. Gdy bohaterowie czerpali z tej samej co widzowie, pełnej grozy kulturowej spuścizny, emocje były jeszcze większe. Oglądane swego czasu wspólnie ze znajomymi Krzyki niepokoiły podobieństwem sytuacji widzów i bohaterów: w trakcie seansu oglądanie się przez ramię było naturalnym i – w świetle filmowych wydarzeń – uzasadnionym zabezpieczeniem.

 

 

Premierowy Scream bazuje na podobnej nostalgii. Bo choć zapatrzeni w ekrany iPhone'ów protagoniści serialu pewnie nie wiedzą nawet, do czego służyły wypożyczalnie video (w których slashery otaczane były swoistym kultem), to obracają się w podobnie zapełnionym gatunkowymi kliszami, co w oryginalnym Krzyku, uniwersum. Co więc stanowi atut przemawiający za tym dziejącym się w szkolnej społeczności, okraszonym romansami dreszczowcem?

Na pewno nie intryga, oparta, jak się rzekło, na znanych zasadach gry. Lubimy je lub nie, bierzemy (lub nie) poprawkę na charakterologiczne banały i mniejsze lub większe nieścisłości scenariusza. To metakomentarz kierowany przez tutejszego geeka do kolegów, a zarazem i do widzów, stanowi wartą uwagi lekcję kina. Już w pierwszym odcinku młody popkulturoznawca tłumaczy medialną ewolucję, jaką przeszedł gatunek: od kluczowych tytułów z lat 70. i 80., przez nawet dziesięcioczęściowe serie z mitycznymi złoczyńcami jako znakiem rozpoznawczym i popularne od lat 90. przełamujące konwencję pastisze, aż po literaturę naszych czasów – seriale. Jak przenieść intrygę półtoragodzinną sprzed trzech dekad, w której od prologu aż do ostatniej sceny suspens wybijał nam z tętna Lot trzmiela Rimskiego-Korsakowa? Jak osadzić w teledyskowej rzeczywistości MTV zestaw skojarzeń i oczekiwań miłośnika slasherów? Oto centralne zagwozdki i obietnice Scream.

To nie wszystko. Grono uciekających przed ukrytym pod maską mordercą to zapatrzeni w ekrany serialożercy. Bates Motel, Hannibal, Gra o tron – oto gotycka literatura naszych czasów, zdają się przemawiać do nas zakochani w tych tytułach bohaterowie. Tym samym potwierdzają oni popularne wśród badaczy medium przeświadczenie o podobnej co literatura epicka właściwości rozpisanych na multum postaci seriali.

Seriale telewizyjne to nie jedyny przedmiot zainteresowań przedstawionego pokolenia MTV. Ekrany są dla nich zwierciadłem służącym do przyglądania się samym sobie. Wszechobecna inwigilacja, jaką sami sobie serwują, niezliczone komunikatory społecznościowe, kamery, oczekiwania i konwencje właściwe szkolnej społeczności, cała rozrośnięta do rozmiarów Internetu presja społeczna oparta na stechnologizowanej grze spojrzeń – trzeba dodać, że w głównonurtowym kinie Hollywoodzkim spojrzeń zwyczajowo męskich – przewrotnie odwraca nasze przyzwyczajenia. Zły okazuje się bowiem już nie tylko morderca, który z ukrycia nieustępliwie wodzi wzrokiem po ciele przyszłej ofiary. Spojrzenie mordercy nie wystarcza już na potwierdzenie i podtrzymanie, jak zauważały feministyczne badaczki kina, patriarchalnego modelu społeczeństwa. Celowo lub nie, odpowiedzialni za Scream filmowcy trafnie odwracają optykę spojrzeń i władzy. Dziś wszyscy stają się potencjalną ofiarą, obecną w świetle internetowego fleszu, zapatrzoną w siebie i odkrywającą się przed wszystkimi wokół. Kto rzeczywiście jest mordercą? Dziś każdy ma do tego równe szanse, dziś każdy może stać się zamaskowanym oprawcą.

• • •

Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information