Czy hutas może być berlińczykiem?

Piotr Mirocha

Dwóch mniej lub bardziej krakowskich pisarzy, po których prozie można odnieść wrażenie, że są tzw. równymi gośćmi wyczulonymi na mieszczańskie zadęcie i pozę, w ostatnich miesiącach napomyka, że ma pomysł na Nową Hutę. Więcej, możemy sądzić, że jest to pomysł na miasto w ogóle. W ostatnich wywiadach Ziemowit Szczerek (Lemingi zapewnią światu pokój, „GW”) i Sławek Shuty (Kraków, ta makieta dla turystów otoczona slumsami, „Krytyka Polityczna”) zgodnie odkrywają, że tym, czego brakuje Magnitogorskowi Serca Europy – są kawiarnie. Czy też, objaśniając sens wypowiedzi obu pisarzy mniej złośliwie, a bliżej ich intencjom – życia knajpianego, które pociągałoby za sobą również i kulturalne ożywienie. Z tych postulatów obu autorom żartem wymigać się nie damy. Zresztą, i tak nie mamy poczucia humoru, prawda?

Powyższa teza, którą wyekstrahowaliśmy z wywiadów z pisarzami, może brzmieć zrozumiale sama przez się dla czytelnika, który jest konsumentem kultury (użyjmy tu tego skądinąd ohydnego określenia, bo chyba jest na miejscu) offowej czy wysokiej (nawet gdy jej wysokość wyparła). Zresztą, mniejsza o terminologię. Idzie o czytelnika, który zwykle jest studentem lub absolwentem studiów humanistycznych, artystycznych czy społecznych.

Jest jednak mnóstwo ludzi, dla których idea spędzania czasu w kawiarniach zdaje się ekstrawagancją, rozrzutnością; czymś, na co po ciężkiej pracy nie mają czasu. Shuty i Szczerek wiedzą o istnieniu takiego podejścia, słusznie też stwierdzają, że przekonanie to nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Ogromną większość Polaków stać na cotygodniowe, niewystawne, ale zupełnie satysfakcjonujące wyjście w towarzystwie znajomych i przyjaciół. Problem tkwić więc musi w mentalności – mentalności izolacji, wyobcowania, grodzenia, miedz, płotów, zasieków, stróżów, firm ochroniarskich, portierów, szlabanów, podwożenia dzieci do szkół i kostki Bauma. Zgoda. Spostrzeżenia te mają wielką szansę okazać się trafne.

Ale zrzędliwy krytyk postawi pytanie – po co ta knajpa? I mimo że mowa jest o kulturze, która wszak mogłaby znaleźć w lokalach schronienie,wyziera zza tego wykpione przez samego Szczerka pragnienie, „żeby było normalnie”. Bo „normalnie”, czyli jak? Czy rzeczywiście nasz cel jest do osiągnięcia przez zrobienie z Huty knajpianego zagłębia?

Spróbujmy więc sobie wyobrazić idealne Szczerkowsko-Shutowskie miasto. Oczywiście żaden z nich się do tego nie przyzna, bo zbyt są wyluzowani, by brnąć w utopijny patos i patetyczną utopię. Nawet jednak jeśli nasze wyobrażenie nie będzie mieć za wiele do czynienia z fantazjami pisarzy, ja na patos rozważań o Fourierowskim oceanie lemoniady mogę sobie pozwolić. Wszak odrobina lemoniady w opus starego brodacza Marksa oszczędziłaby mnóstwa dylematów przy organizacji radykalnie nowych modeli społeczeństw.

Utopia wygląda następująco. W Nowej Hucie, dajmy na to, w przeszklonych lokalach pod klasycyzującymi arkadami, ale też (czemu nie?) w modernistycznych pawilonach Bieńczyc, pojawiają się kawiarnie, w weekendowe wieczory oferujące niezły program kulturalny. Ludzie z okolicy zaczynają chadzać na koncerty i wernisaże, synergia elementu przyjezdnego i tutejszego, teza-antyteza-synteza, która daje nowe możliwości formułowania problemów i dylematów ludzi z Huty – i poprzez sztukę, i przez bycie razem – ale też po prostu ciekawa oferta spędzania wolnego czasu dla ogromnej rzeszy ludzi, którzy dotąd wieczory spędzali z TVP 2.

Niestety, kolonizacja kwartałów przez knajpy w bardzo nielicznych wypadkach pozwoliła osiągnąć to tysiącletnie królestwo. To, że na Kazimierzu już nie tak łatwo dostać w papę; to, że Alchemia oprócz masowego przerobu turysty wciąż organizuje dobre koncerty – wszystko to można zapisać na poczet zysków. Masowe wysiedlenia lokatorów socjalnych wskutek nierzadko wątpliwych reprywatyzacji na rzecz rzekomych bądź faktycznych byłych właścicieli zaburzają jednak bilans. Do ognia dokładają rosnące ceny lokali, co sprawia, że najbardziej opłacalnymi geszeftami są kebabownie i zakłady masowej przeróbki turystów. Z wartościową kulturą, jakkolwiek wysoka by ona miała nie być, jak pięknie pokazuje przykład powolnego upadku Kawiarni Naukowej, bywa trudniej.

Ale jeśli wolimy przykłady poparte twardymi liczbami, pozwólmy sobie na Drang nach Westen i zbadajmy koronny przykład – Berlin, the sexiest city in Europe, they say. Spacer po Prenzlauer Bergu daje dziś obraz tak ogromnej różnorodności, że jest to aż przygnębiające. Tak, przygnębiające wobec świadomości, że oprócz sexy nowych mieszczan żyli tu niegdyś autochtoni (ganz egal, czy z Brandenburgii, czy Anatolii), którzy zniknęli prawie tak samo bez śladu, jak słowiańska populacja Wzgórza Przemysława. Knajp jest tyle, że ciężko oczekiwać, by wszystkie oferowały jakiś nadzwyczajny program.

Idzie o konsumpcję tego czy owego, w kreatywnej scenerii. Cokolwiek by uznawało zgredziejące pokolenie kolonizatorów za kreatywność. Supermarkety, wobec których skądinąd żywić można wszelkiego rodzaju wątpliwości, ale które zaopatrywały tzw. normalnych ludzi w nieorganiczne (?) ziemniaki i kiełbasę po przystępnych cenach, zastąpione zostały przez dobówki. Ich zaletą jest to, że oferują Club Mate, niestety cechują się też tym, że na zakupy w nich stać głównie nowe mieszczaństwo.

Idąc przez dotknięte gentryfikacją ulice Kreuzbergu (są nawet knajpy udające niemalowniczy rozpierdol, będący istotną rzeczywistością poboczy polskich szos), można dojść do wniosku, że gdyby choć połowa tej kreatywności poszła w jakąkolwiek wrażliwość na sprawy peryferiów Europy, to żylibyśmy w najlepszym ze światów. Tymczasem w całym Berlinie w ostatnim roku czynsze wzrosły o 6,66%1, w ostatnim 25-leciu 310 000 z 585 000. berlińskich mieszkań komunalnych zostało sprzedanych2, nierzadko wielkim spółkom deweloperskim; zaś 80% ludności Prenzlauer Bergu zastąpili napływowi3. I pojawia się pytanie – czy naprawdę tego życzymy Nowej Hucie?

Budzimy się jednak z hipsterskiego erotycznego koszmaru i znów jesteśmy na Grand Orient de Cracovie. Uświadamiamy sobie, że taka metamorfoza jest niemożliwa. Z uwagi na uwarunkowania prawne. O ile wciąż można wyprzeć realne życie i realnych ludzi z Podgórza – z ulgą dla zestrachanych z każdego powodu mieszczuchów, to w Hucie jest to niemożliwe. Mieszkania są własnościowe, a to wyklucza operację wykurzania cywilów przez podnoszenie czynszów. Część zaś lokali w dzielnicy musi więc służyć potrzebom mieszkańców i dopóki ich status majątkowy nie ulegnie poprawie, będą tu też biedry i ciucholandy.

Doskonale. Lecz czy jest się z czego cieszyć? Nie ma. Co robić? Oczywiście, koncentracja (nawet i relatywnego) ubóstwa nie jest komfortową sytuacją. Pojedyncze migracje zamożniejszych, miejsca, do których – niezależnie od statusu – można by wyjść z rodziną, koncerty, warsztaty twórcze – wszystko to dzielnice peryferyjne powitałyby z wdzięcznością. Sprawa jest jednak trudna. Właściwszą taktykę pokazują być może Łaźnia Nowa w Nowej Hucie albo świetlice Krytyki Politycznej w Cieszynie czy Łodzi. Tak czy owak, knajpy nas z pewnością nie zbawią. Jeżeli tylko o to chodzi – mieszczanie, idźcie nosić swoje brody gdzie indziej!

 

1 I. Jürgens, Was Berliner Mieter zahlen müssen, „Berliner Morgenpost”, 29.01.2015, http://www.morgenpost.de/berlin/article136892559/Was-Berliner-Mieter-zahlen-muessen.html.

2 A. Holm, Von der Mieterstadt zur Stadt der steigenden Mieten,w: Nichts läuft hier richtig. Konferenz zum sozialen Wohnungsbau in Berlin, Berlin 2012, s. 15, https://kottiundco.files.wordpress.com/2012/11/konferenz_heft_web_3.pdf.

3 Verlorene Zeiten?: DDR-Lebensgeschichten im Rückblick: eine Interviewsammlung, red. C. Giebeck i in., Berlin 2010, s. 146.

• • •

Piotr Mirocha – językoznawca, semiotyk, niedoszły urbanista, transfuturysta. Absolwent filologii serbskiej (2014), student filologii chorwackiej w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obiekty zainteresowań: ideologia w języku i niebezpieczne związki semiotyki kultury z ekonomią polityczną. Bezkrytyczny wielbiciel wielkiej awangardy i literatury iberoamerykańskiej lat 60.–70. Rozpięty na ramionach między Krakowem, Belgradem i Wiedniem.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information