Dlatego przegrał! Nieznane fakty ws. wieczoru wyborczego

Dezydery Barłowski

Fakty są niepodważalne i dla wielu bardzo niewygodne. Wszedłem w ich posiadanie podczas relacjonowania wieczoru wyborczego, toteż by zrozumieć istotę tych szokujących zajść, należy przeczytać dokładnie całą relację. Jest to niezwykle ważne, ponieważ doszło do poważnych nieprawidłowości i świadomy, niezależny odbiorca nie może poddać się ogólnokrajowej narracji. Proszę zatem o zachowanie najwyższej czujności.

 

Jest, jak jest

 

Zatem wpadam w te internety, niczym czczy alkoholik w progi monopola, tam już fejzbuki i portale rozpycham po przeglądarce, stół złotą puchą i szplifem dekoruję, wszystko to w ruch wprawiam – idealnie przygotowany do wszczęcia akcji-relacji – a na ekranie: BOOM! Ósma trzydzieści – zegarek podpowiada, dobre pół godziny do zwieńczenia ciszy wyborczej i mogłoby się zdawać, że Naród Internetów dopiero klawiatury rozgrzewać będzie, ale nie! Wielkie święto internetowej demokracji w pełni rozpoczęte – pierwsze „kurwy” i „chuje” widać już na horyzoncie, bo cisza wyborcza prze-dłu-żo-na! A ludzie chcą igrzysk już teraz!

Przyznać muszę, że z jednej strony się cieszę, a z drugiej niezbyt, a może nawet wcale. Ponieważ plan był taki: poobserwować, potrollować, trochę podburzyć, trochę powkurwiać i na ostatek wszystko ładnie spisać, aby Wam tutaj to krytycznie przedstawić; niestety, cały misterny plan w pizdu… Nikogo nie trzeba wkurwiać, nikogo nie trzeba podburzać, gdyż gówno-burza trwa już w najlepsze i nie ma sensu się nawet przebijać – oni przebili się sami. Jak wiadomo, od jakichś trzech tygodni (a ze szczególnym wzmożeniem od dwóch) trwa w Państwie Internetów festiwal nienawiści, rzeczone święto internetowej demokracji. Wszyscy przeciwko wszystkim: prawi przeciwko trochę mniej prawym, trochę mniej prawi przeciwko bardziej mniej prawym, bardziej mniej prawi przeciwko prawo-środkowym i środkowo-lewym, a od czasu do czasu nieśmiało wyglądają stricte lewi, lecz nieczęsto – bo jak twierdzą: dobrze się stało, że się tak stało, choć nikt nie wie, dlaczego tak się stało. Trzema słowami: polityka pełną pizdą.

Każdy chyba przyzna, że takich zawistnych i negatywnie emocjonalnych wyborów to jeszcze nie było. Owszem, spodziewałem się dziś rozpierdolu, ale nie takiego i nie tak wcześnie. Bo póki co atmosfera jak na Marszu Niepodległości, wszyscy chcą jak najpiękniej okazać swe wkurwienie. A ja póki co podziękuję i trochę się poprzyglądam. Lecz nie na długo, bo czas szybko mija, nerwy narastają, a ogłoszenie o 22:30, czyli tuż, tuż…

Najdrożsi, zaiste powiadam Wam, jeśli technologia będzie rozwijać się w tym tempie, to apokalipsa z pewnością nastąpi w sieci, a jeśli faktycznie nastąpi, to dziś mamy jej przedsmak.

I któż by się spodziewał, że wygra właśnie ten? Bo z pewnością nikt się nie spodziewał, że przegra właśnie tamten? Hm? Zresztą nieważne! Walka trwa, fezjbuki eksplodują. Na pierwszy ogień zdają się przebijać najzagorzalsi zwolennicy. „Nareszcie”, „won zdrajco”, „kurwa”, „zwycięstwo”, „żałoba narodowa”, „czas spierdalać” – tako rzeczą. Klikam w awatary obok ich krwistych komentarzy, a tam na ścianach szydercze polityczne posty i antyplakaty wyborcze w tle – ustawione maksymalnie trzy tygodnie temu. Natomiast w drugiej linii frontu zdecydowanie przodują umiarkowani zwolennicy (bez antyplaktów w tle, ale z postami), próbujący być grzeczni, próbują być racjonalni, skrzętnie konstruują zdania wynikowe współrzędnie złożone. Lecz wszystko to na marne, bo miłość do Internetowej Ojczyzny bierze górę i pojawiają się „kurwy” oraz błędy interpunkcyjne. Jednak to nie koniec, bo z okopów nieśmiało wystawiają swe kursory cisi zaangażowani, tak zwani lajkerzy-tajniacy. Jak sama nazwa wskazuje, najczęściej tylko lajkują, lecz nastał dzień krwi i chwały, więc wbrew swym temperamentom przełamują tabu publicznego komentarza i atakują mocnymi: „W zupełności się zgadzam”; „Mój prezydent”; „53% myśli”; a nawet jeden z lajkerów odważa się na rozwielmożnione – „Żegnaj zdrajco”. Ogólnie z tym „zdrajcą” to jest ciekawa sytuacja ostatnio. Gdyż w pewnych kręgach „nabrał” on takiej pięknej tradycji i mocy sprawczej, że niedługo będzie mógł konkurować ze słowem „kurwa”. Bo wiadomo, jak kurwa – to „kurwa”; jak zbyt ładna – to „kurwa”; jak za dużo zarabia – to „kurwa”; jak ma inne zdanie – to „kurwa” itd. Ze „zdrajcą” jest tak samo. A gdyby w „zdrajcy” po „r” była spółgłoska, to nawet zostałby nobilitowany do używania „w roli znaku przestankowego”. Jednak rozwój języka zrobił „zdrajcę” w chuja i jest, jak jest, tutaj… Właśnie!

Minął kwadrans od ogłoszenia wyników, więc mocno wchodzą antysystemowcy i – rzecz jasna – nakurwiają, ostro, wiadomo na kogo. Jest to dość dziwne, ponieważ ich kandydaci (przede wszystkim kandydat numer jeden) już odpadli, a pozostali jedynie ci systemowi. Więc po co się martwią o systemowy pojedynek? No chyba, że ich patriotyzm zakłada, że należy nakurwiać aż do samego końca – niczym Sowiński w okopach Woli! (Oczywiście żart! Nic nie mam do Julka, choć zdecydowanie wolę Adasia…) Niemniej, są na linii frontu, tam, gdzie najgoręcej. Zapytacie zapewne – po czym ich poznać? M.in. „Wziął/wzięła udział w: 10 maja głosuję przeciwko systemowi”. Natomiast dziś są prężni, gdyż już za kilka miesięcy ich człowiek numer jeden śpiewająco zasiądzie w systemowych ławach, co zasadniczo powinno mnie cieszy, bo będzie o czym pisać. Chociaż ich człowieka numer jeden trochę mi szkoda. A dlaczego?

Jakoś tak się złożyło, że Polacy wielbią ludzi „z ludu”. Ślimaka z Placówki, Andrzeja Gołotę, premiera Leppera – obojętnie. Wiadomo… są na równi z nami, potrafią zrobić show, zdobywają hajsy i popularność na naszych oczach, mają serce do walki, są prawdziwi, choć czasami troszkę od nas „mniej zasobni w rozumy” (co akurat nam pasuje, bo mniej od nas), czasami lekko się nie znają na rzeczy, ale przecież można na to oko przymknąć. Jednak później, jak już zanurkują w tym fejmie, to przestają być „nasi”, przestają być „z ludu”. I można w ostateczności mieć z takich typów jedynie tradycyjną bekę. I dlatego szkoda, mi szkoda, polityce nie.

Wracając do polityki – w Państwie Internetów – jest 22:55. Na szczęście ogień zaczyna padać ze strony doświadczonych mniejszozłowych wyborców. W tej grupie mieszają się przedstawiciele niemalże wszystkich poprzednich opcji. No i obecnie cała ta rozpierducha rozgrywa się… nie między „żelaznym elektoratem”, ale między tymi, którzy wybrali swojego kandydata: „bo każdy jest lepszy od jego przeciwnika”, a tymi, którzy wybrali swojego: „bo boją się, że władzę może objąć partia jego przeciwnika”. Złość, nienawiść i walka o dobro ukochanego Państwa. Hmmm… Coś tu chyba nie gra?

 

W Internetach udajemy smutnych rewolucjonistów

 

Cały spektakl dobiegał końca. Fanpejdże wielkich portali informacyjnych tak mnie zaabsorbowały, że nie zdążyłem nawet zwrócić uwagi na serwisowe komentarze, podobnie jak na własną ścianę profilową. Ale nawet nie chciałem tego robić. Najzwyczajniej po przejrzeniu całego tego syfu, nie miałem sił patrzeć, jak żrą się moi znajomi, jak nagle są bardzo inni. A przecież ci dwaj kandydaci tak niewiele się różnili… No może, gdyby te wybory odbyły się jakieś dwa lata temu, to mielibyśmy faktycznie ostrą, klarowną i niepodważalną binarną opozycję – podział na dwóch odmiennych kandydatów: z wąsem i bez wąsa, co w perspektywie polskiej wydaje się mieć niebagatelne znaczenie… Smutne to, Najdrożsi. Tym bardziej, że nieopatrznie rzuciłem okiem na moją facebookową ścianę i ze zdziwieniem ujrzałem ostrą potyczkę słowną kilku moich znajomych, a w tym osoby, którą znałem od podstawówki. I jeszcze jakieś dwa lata temu Krzyś – o którym tu mowa – niezbyt przejmował się polityką. Chodził na wybory. Uważał, że tak trzeba. Był serio spoko typem. Trochę sympatyzował ze środkiem, trochę z prawym środkiem, ale ogólnie nie miał z tym większych problemów. Lecz to było wtedy, bo dziś sadził ostre komentarze przeciwko jednemu z kandydatów. Trudno mi było dać temu wiarę i przeszła mi przez głowę myśl, że to tak tylko na niby, że to ta zasrana wielka polityka oraz Państwo Internetów zrobiło tym wszystkim obywatelom chwilową krzywdę. Przecież dorośli ludzie wiedzą, że wielka polityka jest nurkowaniem w szambie bez kombinezonu – choć za duże pieniądze – więc szambonurkowie tacy są, mogą być brudni, osyfieni, cyniczni, a biednego obywatela może z nimi łączyć co najwyżej krzyżyk na karcie do głosowania, żeby nie brudzić się tym ciekłym gównem i… teraz ten cały internetowy rozpierdol jest tylko na niby, a już dzień, dwa po wyborach wszyscy ludzie nie będą żywić do siebie urazy, nie będą już wrogami, będzie po staremu. Bo jak nieświadomie przed 42. laty temu wieścił przyszły członek prezydenckiej rodziny: „W internetach udajemy smutnych rewolucjonistów”.

 

Tak, zgadza się, suko!

 

W 3428. odcinku Mody na sukces Stephanie Forrester zadała swej serdecznej przyjaciółce, Brooke Logan takie oto dyskretne pytanie: „Pieprzysz mojego męża?”, na które z ust Brooke padła decydująca o losach tego świata odpowiedź: „Tak, zgadza się, suko!”; i b_y_ł_a to odpowiedź decydująca, bo – jak dobrze wiemy – zgoda buduje i w tym przypadku zbudowała leitmotiv, który za-decydował o fabule kolejnych 50. odcinków w posranym świecie tego posranego serialu. Owszem, wiele tam się zmieniło, lecz głównie dla aktorów i widzów, jak nie byłeś żadnym z nich, to tak tego nie odczułeś, odczułeś to po bokach, po innych, po tamtych ludziach. Telewizyjne tasiemce odrealniają, podobnie jak władza i po części sama polityka. Dlatego też postanowiłem nakoniec zagadać po latach do Krzyśka, który jeszcze nie tak dawno był mocno zakorzeniony w swojej małej pięknej rzeczywistości, a od pewnego czasu zdawał się być z niej wyrwany i wrzucony do wielkiego świata. Emocje lekko opadły, więc powinien już mówić „serio”.

– Siema, Krzyś! Co tam porabiasz?
– O.o. Hej! A wkurwiam się tym całym gównem. Jak ta budyniowa kukiełka mogła zostać prezydentem?!
– Wielka polityka, tego nie zrozumiesz. A co do twojego kandydata, to może i dobrze się stało… Wiesz, ludzie sobie przypomną stare złe czasy i za kilka miesięcy lub lat się ogarną. Zresztą, wiesz, obydwaj byli przesiąknięci zgnilizną. Nic tak człowieka nie psuje jak władza.
– Właśnie budyniowy już zdecydowanie zbyt długo miał władzę.
– A tam. Prócz tego tu nie chodzi o to, żeby być w rządzie, ale żeby mieć poczucie władzy nad innymi. A uwierz mi, już samo dostanie się do koryta najczęściej wystarcza…
– Ta… Ty sobie tak możesz mówić… Nie uważasz się za patriotę, nie uważasz się za katolika, nie przeszkadza ci, czy piszesz dla gazet z prawej, czy z lewe; tak w ogóle, to zachowujesz się, jakbyś żył w zupełnie innym świecie.
– No nic nie poradzę, że prawicowo-lewicowy porządek świata mi nie odpowiada. Ważne, że piszę to samo, a ludzi postrzegam indywidualnie. Widzisz, choć masz inne poglądy, to nie wyskoczyłem do ciebie z kurwami.
– A co? Może powinieneś?
– Daj spokój. W ogóle mi nie przeszkadza, że jesteś po którejś ze stron. Takie są czasy, a mi twoje poglądy w niczym nie wadzą.
– A może mi wadzą twoje? Jak nie głosowałeś na prezydenta, to jakbyś głosował przeciwko Polsce, choć nawet nie ruszyłeś dupy, żeby pójść do lokalu.
– No proszę cię… Jeszcze cztery lata temu razem śmialiśmy się z tego całego wielkiego zaangażowania. Pamiętasz?
– Tak. Ale ja dojrzałem do bycia odpowiedzialnym za mój kraj. Czego i tobie serdecznie życzę. A póki co, nie chce mi się z tobą gadać. Pisz sobie dalej te swoje pierdoły o ćpunach i pedałach, może kiedyś się przekonasz do bycia prawdziwym Polakiem, a może ostatecznie wypierdolisz za ocean. Rób, jak chcesz. A ja żegnam!
– Krzysiek… Co ty gadasz? Przecież uwielbiam ten kraj… No proszę cię. Typ przegrał, to trudno. Tylko żebyś ty ostatecznie nie przegrał, razem z tym całym Narodem Internetów, przez tę bezsensowną nienawiść…

Niestety, zostałem zablokowany. I nie wiem dlaczego, i nie wiem, co się stało z nim, z nami, ze wszystkim. W sumie to nawet nie chcę wiedzieć. Bo ostatecznie dochodzę do smutnej refleksji, że będąc gorszym patriotą, staję się lepszym człowiekiem. I tak jeszcze sobie myślę… może i dobrze, że ten Naród – wedle obiegowej opinii – „łączy się” tylko „od święta”, bo przynajmniej przed większość dni w roku można tu żyć, można(?).

• • •

Dezydery Barłowski (ur. 1991) – prozaik, twórca tekstów naukowych, artystycznych oraz publicystycznych. Tłumacz i badacz współczesnej literatury amerykańskiej. Absolwent filologii polskiej oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej, obecnie student komparatystyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information