Pac-Man. Przegrywając w Polskę

Jan Bińczycki

Napisało mi się trochę kostropato, ale czas nagli. Z okazji 1 kwietnia można pograć w Pac-Mana w Google Maps! Pomysł świetny, ale jakie wnioski płyną z zabawy w klasyczną grę na bazie realnej przestrzeni miejskiej? Czy to tylko ciekawostka, czy pożeranie kulek, wisienek etc. w prawdziwych miastach stwarza szansę na refleksję nad poziomem cywilizacyjnym naszego kraju?

Niech sobie Anglosasi poginają po swoich Picadilly, Unter den Linden, Times Square'ach! Nas powinna interesować polska nowoczesność, w tym wypadku (i chyba nie tylko) w konfrontacji z techniką sprzed trzech dekad.

Zaczynam od rodzinnego Krakowa, okolic elektrociepłowni Łęg, bo zawsze lubiłem grać w industrialnych lokacjach. Zamiast planszy na bazie ponurych okolic dominujących krajobraz kominów pojawia się komunikat: „Wygląda na to, że PAC-MAN się tutaj nie pobawi” i prośba, by przesunąć go gdzie indziej. To samo w paru innych miejscach, które przychodzą mi na myśl: osiedlowych uliczkach, podwórkach na Zwierzyńcu i w starym Podgórzu, polnych duktach na północnym zachodzie miasta. Jesteśmy 35 lat za Pac-Manami. Rozczarowany przeskakuję na pl. Centralny w Nowej Hucie. To w końcu kawał solidnej, modernistycznej urbanistyki. No i da się, duchy śmigają za mną w delirycznym pościgu, ja szybko przejadam wszystkie bonusowe kulki. Na szerokich alejach trudno zaplanować chytre manewry. Przypominam sobie ważne wydarzenia, jakie miały miejsce w okolicy, a ja znam je tylko z przekazów historycznych lub opowieści starszych kolegów: zadymy z zomowcami pod koniec lat 80., bitwy punków i skinów we wczesnych latach 90., wszystkie manewry wokół obalania Lenina etc. To dobrze wygląda na mapie. W realu musiało być trudniej. I nikt nie liczył na pikselowe owoce.

 

 

Pomyślałem, że skoczę na Wolę Justowską, do dzielnicy willowej, i zrobię tam eat the rich, jak w pamiętnym songu Motörhead. Ale ganianie się wzdłuż ul. Królowej Jadwigi nie jest zbyt zabawne. Ganiam w tę i we w tę, zero zabawy. Z rezygnacją (bo cóż bardziej oczywistego w Krakowie?) przenoszę się na Rynek Główny. Tam przynajmniej średniowieczny, szachownicowy układ ulic pozwala programowi na zrobienie z nich w miarę sensownego labiryntu. Ale też bez rewelacji. Rozgrywka przebiega dość przewidywalnie, choć trzeba przyznać, że faktycznie wpisuje się w lokalny kontekst. Odpalałem grę w ścisłym centrum parokrotnie i udało mi się zaobserwować pewne prawidłowości. Po jego zachodniej stronie wygląda to tak jak w słynnym wierszu Świetlickiego Opluty: „Chodzę po mieście. Chodzę po mieście. / PLANTY SZEWSKA RYNEK. / Chodzę po mieście. / RYNEKSZEWSKAPLANTY”. Ciekawiej robi się w okolicach Drogi Królewskiej. Grodzka zakłóca zasady prawa magdeburskiego, na których oparto układ urbanistyczny. Ale nadal jest mocno krakowsko i przewidywalnie. Pac-Man pochłania bonusy niczym angielski turysta, duchy snują się jak widma średniowieczne lub młodopolskie. Dość mam Krakowa. I znów przychodzi na myśl Świetlicki, tym razem Opluty 2: „Pomyliłem się. / Proszę na mnie nie patrzeć. / Proszę na mnie nie patrzeć, ja wychodzę. / Proszę do mnie nie mówić, ja wychodzę. / Pomyliłem się. / To miasto jest wszędzie. / To miasto nigdy nie będzie moje”.

Ruszam tropem wszystkich ważnych miejsc. Grałem w Gdańsku pod Stocznią, we Wrocławiu pod Grunwaldem, w Gnieźnie, Toruniu, w Łodzi wszędzie to samo. Tam, gdzie układ urbanistyczny zawdzięczamy rewolucji przemysłowej lub powojennej modernizacji, gameplay wypada znośnie. Natomiast rzucenie Pac-Mana w miasta, które swój kształt oparły o nawarstwiający się, historyczny patchwork, sprawia, że rozgrywka staje się rwana, chaotyczna, nerwowa. Spierdalałem przed duchami przez dawne ostrowy i ulicówki, przez szlaki handlowe etc. Najlepiej gra się w dawnym zaborze pruskim, ale też bez rewelacji.

 

Częstochowa

 

Zajadam kulki pod Jasną Górą. Wszystkie ulice w centrum Częstochowy zdają się skupiać wokół klasztoru. Dzięki temu gra się nieźle, można stosować kilka taktycznych sztuczek. Myślę o Kordeckim, zbieram bonusy. Ale ten historyczny trop trochę przeczy mojemu pierwotnemu zamiarowi – wykorzystania gry jako testu użyteczności przestrzeni publicznej we współczesnej Polsce. No to, myślę, skoczę se na Wiejską, zagram pod sejmem. No i niby wszystko na miejscu, ale duchy łapią mnie szybciej niż BOR-owcy protestującą pielęgniarkę. W ogóle co chwilę ginę, żeby przejść etap w Polsce, trzeba poświęcić kilka żyć.

Próbuję w dawnych PGR-ach w Zachodniopomorskim. Lipa. Znów Google nie chcą się bawić. Proponują „szczęśliwy traf”. Co nań kliknę, to przenosi mnie gdzieś do wysoko zurbanizowanych miast na Zachodzie albo na szerokie arterie amerykańskich metropolii. Tam gra się wygodnie, nic się nie zacina, drogi nie nikną, a prostopadłe plany wydają się stworzone dla żółtego stwora. To, z czego jesteśmy dumni w konfrontacji z ośmiobitową technologią, okazuje się zupełnie niegrywalne. Tak jakbyśmy do zabicia czasu potrzebowali jakichś zupełnie odrębnych, specyficznie słowiańskich symulakrów.

Przegrałem w Polskę.

• • •

Jan Bińczycki (1982) – absolwent Wiedzy o Kulturze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz podyplomowych studiów nt. kultury najnowszej w Instytucie Kultury UJ, doktorant Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej (planowany tytuł pracy doktorskiej Kategoria męskości w prozie Emila Zegadłowicza), zjawiskami z pogranicza literatury i socjologii miasta oraz kontrkulturą. Wokalista efemerycznych grup punkrockowych, ostatnio Galizien Glamour.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information