Orgia śmiechu. O filmie "To właśnie seks"
Gdyby śmiech działał jak afrodyzjak, po seansach To właśnie seks urządzano by masowe orgietki. Film Josha Lawsona przypomina lekcję wychowania seksualnego poprowadzoną przez Woody'ego Allena – o ważkich sprawach mówi się tu z entuzjazmem erotycznych eksploratorów i lekkością godną najlepszych łóżkowych anegdot twórcy Annie Hall.
Australijska komedia tym różni się jednak od romansów z opowieści Allena, że przedstawione w niej postacie happy end mają już za sobą. Wydawać by się mogło, że spełniona miłość to śmierć dla filmowego romansu. A jednak, właśnie pościelowe perypetie zakochanych w sobie par – par o różnych stażach – napędzają całą tę mocno anegdotyczną fabułę. Zachowanie (przed)małżeńskiej wierności nie stanowi tu problemu. Problem pojawia się wówczas, gdy dwójka wiernych sobie osób nie potrafi szczerze ze sobą rozmawiać. Na przykład o fantazjach erotycznych, tyleż być może wstydliwych, co nieszkodliwych. Lub o równie nieszkodliwych seksualnych perwersjach – nawet jeśli akceptowanych przez samego bohatera, to wstydliwie skrywanych przed najbliższą mu osobą. Utrzymany w zbawiennie lekkiej tonacji To właśnie seks udowadnia także, że czasem porozmawiać trzeba i o tym, kiedy erotyczne gierki biorą górę nad szczerą rozmową.
Wbrew pierwszemu wrażeniu film Lawsona zajmuje przeciwny biegun wobec kaskad libertynizmu kojarzącego się z Shortbus Johna Camerona Mitchella. To właśnie seks zdobędzie raczej poklask najpopularniejszego katolickiego entuzjasty wewnątrzmałżeńskiej frywolności – ojca kapucyna Ksawerego Knotza, jednego z niewielu polskich duchownych otwarcie rozmawiających o płynących ze współżycia przyjemnościach. Można sądzić, że autor książki Seks jest boski z uznaniem przyklasnąłby błyskotliwości tych epizodów z filmu, w których łóżkowe niedopowiedzenia i nieporozumienia powodują iście hiobowe dla bohaterów (i rozbrajające widza czarnym humorem) skutki. Reżyser i scenarzysta, a przy tym odtwórca jednej z głównych ról, mógłby równie dobrze cytować ustępy z Knotzowej bibliografii: o tym, że małżeński seks nie musi ograniczać się do pozycji misjonarskiej, lecz oferuje cały katalog wyszukanych pieszczot; o tym, że pruderia może zrodzić paraliżujące związek poczucie winy; także o tym, że w przyjemności płynącej z eksperymentów nie ma niczego złego i że to poszanowanie drugiej osoby jest w związku najważniejsze. Bohaterów Lawsona co prawda odróżnia od wspomnianego duchownego całkiem areligijna motywacja, lecz obie strony hołdują tym samym wartościom: szczerości, otwartości na potrzeby drugiej osoby i wzajemnemu zrozumieniu. Nauka to niby podstawowa, lecz w pruderyjnym środowisku, jakim bywa nasze polskie poletko – doprawdy nie do przecenienia.
Nie uciekającemu się do pretensjonalnego moralizatorstwa Lawsonowi udaje się pokazać, że kochać też trzeba umieć. Lecz najpierw wypada nauczyć się o tym rozmawiać.
• • •
Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/