Ciepły śnieg, czyli o wspólnym pisaniu prozy na podstawie "Piksel Zdroju" i jego poprzedników

Mariusz Pisarski

Ośmioro miłośników eksperymentalnej literatury wyjeżdża nad morze, by pracować nad wspólną powieścią. Wyjazd kończy się tragedią, zostaje po nim wstępny raport policji, próbki twórczości sprzed wyjazdu oraz osiem zazębiających się, ale nie zawsze zgodnych ze sobą wersji tego, co się wydarzyło.

„Lato w mieście – zbrodnia na plaży” – takiego scenariusza wydarzeń wokół i wewnątrz Piksel Zdroju nie spodziewał się nikt.

Po pierwsze, tej powieści nie było w planach. Po drugie, gdy plany się pojawiły, ich zasięg był skromny. Posiłkując się dokonaniami niedługiej tradycji wspólnego tworzenia prozy w sieci zaproponowałem autorom, by zrobić choćby jeden krok wprzód, aby tradycję tę wzbogacić. Punktem wyjścia dla próby wspólnego pisania były eksperymenty organizowane przez nie istniejący już brytyjski wortal Trace i jego dwa kolaboratywne projekty: Noon Quilt (1999) i Eclipse Quilt (2000). W każdym z nich wzięło udział kilkudziesięciu autorów na raz. Pisali oni krótkie opowiadania na z góry określony temat, które zebrano następnie pod jednym tytułem i udostępniono w obrębie pojedynczego interfejsu. Kompozycja tych prac była maksymalnie prosta. Ze strony głównej przechodziło się do wybranego opowiadania, po czym wracało się do strony głównej.

 

Porównanie kompozycji kolaboratywnego projektu ''Noon Quilt'' (1999) i ''Piksel Zdrój'' (2015)

 

Wydana rok przed Noon Quilt sieciowa powieść drogi The Unknown Scotta Rettberga, Roba Gillespie i Dirka Strattona – kłączasty hipertekst o luźnej, skojarzeniowej strukturze – biła te eksperymenty o końską głowę. Powstający w Ha!arcie projekt kolaboratywny miał celować gdzieś pomiędzy. Nie do zignorowania był też dla nas eksperyment Jerzego Pilcha z wczesnych lat sieci w Polsce, przeniesiony z „Polityki” do Onetu i, po zaszczekaniu przez krakowską konserwę, niemal zapomniany. Pilch zabawił się z czytelnikami w tworzenie romansu w konwencji „powiedzcie mi, co dalej” i grupa osiągnęła pewne rezultaty.

Jako że nasze pierwsze spotkania odbyły się latem, ramą tematyczną powstającej powieści stało się lato w mieście. Zadania, jakie stanęły przed każdym z autorów, podzieliłem na trzy fazy: 1) napisanie trzech segmentów „obowiązkowych” techniką kontynuacji czasowej lub zbliżeń przestrzennych, 2) stworzenie odnóg narracyjnych (kontynuacje lub dygresje wątków), 3) linkowanie do wspólnych motywów odnalezionych w tekstach współuczestników z fazy 1 i 2.

 

Linia miejska Lukrecji (Natalia Jakusiewicz) w programie Tinderbox

 

Szczerze? Szło jak po grudzie. Teksty napływały, autorzy czytali się nawzajem i wyławiali rzeczy do zlinkowania, ale grupa, zbytnio wczuwając się w opisywane upały, była raczej ospała. Energetyzowały ją głównie deadliny. Gdy doszliśmy do fazy trzeciej i okazało się, że to by było na tyle, ktoś zapytał na liście: „A gdybyśmy tak naprawdę zaczęli pisać coś razem?”. Od tego momentu rozpoczęła się właściwa przygoda z powieścią kolaboratywną. Postanowiliśmy wspólnie wymyślić fabułę, miejsce akcji i bohaterów. Umówiliśmy się, że będziemy pisać ze wspólną metodą pod ręką („Płatek Śniegu” Ingermansona). Wpadliśmy w końcu na pomysł, że przedmiotem powstającej linii wspólnej będziemy my sami, a raczej nasze alter ego, wybierające się na wyjazdową odsłonę warsztatów literackich, w których braliśmy udział w realu. Odtąd – aż do premiery, i dalej – dziesiątki szczegółów odnośnie świata przedstawionego, zachowania postaci, a nawet wyglądu stron www ustalaliśmy kolegialnie, drogą negocjacji, regulacji i minimalnej – choć obecnej – moderacji. Wyjątkiem był mini-happening podczas Ha!wangardy, w którym to decyzję o kulminacyjnym punkcie linii wspólnej oddaliśmy w ręce publiczności.

Można zapytać, co sprawiło, że grupa się tak mocno podniosła, scaliła i zakasała rękawy? Nie było to bynajmniej efektem ostatecznego deadline’u, który wisiał nad nami. Główny koordynator i tak owiany jest złą sławą ich zawalania. Powodem było odnalezienie maksymalnie sprzyjającej wspólnemu pisaniu sytuacji komunikacyjnej. Sytuację tę określił wspólny wyjazd, wspólna impreza i wspólna katastrofa, którą przeżyć mieli nasi fikcyjni odpowiednicy. W obrębie tak określonych ram zawartość narracyjna niemalże sama się generuje – fenomen, na który często powołuje się Stephen King, przyznając, że większość jego powieści to wynik osadzenia postaci w określonej (trudnej, strasznej) sytuacji. Wystarczy takie osadzenie by określone zachowania i wywołany przez nie bieg zdarzeń zaczęły się same wytwarzać. W Piksel Zdroju zjawisku temu towarzyszy potęgujące je sprzężenie zwrotne między relacjami wewnątrz i na zewnątrz dzieła. Interakcje między fikcyjnymi postaciami, które spotykają się nad morzem po to, by wspólnie pisać powieść, stają się alegorią interakcji między autorami, wymieniającymi między sobą swoje segmenty opowieści oraz setki e-mali, w których jej przebieg jest dyskutowany. Ten metafikcyjny mechanizm, oparty na tropie wspólnej podróży, sięgający po konwencję amerykańskiej powieści drogi stoi też za najwybitniejszym przedsięwzięciem kolaboratywnym w prozie światowej – wspomnianym The Unknown Rettberga, Gillespiego i Strattona.

 

Scott Rettberg, Rob Gillespie, Dirka Stratton: ''The Unknown'' (1998)

 

Wszystko to może jednak nie przekonywać tych, którzy wychowali się na świadectwach pisarzy klasycznych, jednym głosem powtarzających, że pisanie jest procesem odbywającym się w pojedynkę, a jego efekt to owoc samotności, której komfort wymaga niemałych poświęceń. Cały kanon literacki – poza Homerem, w którego przypadku sieć i numeryczność raz jeszcze dają lajka kulturze oralnej – wywodzi się z tej samej, wybitnie jednostkowej i pojedynczej sytuacji: przy jednym biurku stoi jedno krzesło, na którym siedzi jeden człowiek piszący jedną ręką jednym piórem jedną opowieść na raz.

W przypadku Piksel Zdroju musimy przyjąć, że ośmioro autorów siedziało na tym samym krześle i, patrząc sobie przez ramię, ośmioma piórami pisało jedną opowieść z ośmiu punktów widzenia. Patrzenie sobie przez ramię nie było tylko regulowaniem informacji o przebiegu fabuły czy okazją do rozplanowania wycieczek intratekstualnych (linki), lecz przyzwoleniem do czynnej ingerencji w teksty innych. Choć ingerencje typu „tutaj wstaw link do mnie” lub „czy naprawdę chcesz użyć tego słowa?” były rzadkie, to nie sposób ich nie odnotować. Są one rezultatem działania w obrębie sieci i narzędzi cyfrowych, które sprawiły, że ośmioro z nas mogło siedzieć na tym samym krześle, czuć się w miarę wygodnie, a nawet czerpać z tego jakąś przyjemność.

Palce wciąż jednak w górze. „Prawdziwej powieści nie da się napisać zbiorowo” – powtarza wychudły brodacz z Hemingwayem pod pachą, czyli co drugi z was. Nie będę się upierał, że tak nie jest. Jeśli jednak prawdziwej powieści naprawdę nie da się pisać zbiorowo, to trzeba założyć albo że:

a) Piksel Zdrój jest mistyfikacją, a jej kolaboratywność to sztuczny, powierzchniowy nalot na zasadniczo osobnych strużkach fikcji, albo że:

b) w swoim dziwnym ograniczeniu za „prawdziwą” uznajemy wyłącznie powieść modernistyczną, która stawia przed sobą poważny cel poznawczy, a zapominamy o alternatywnych projektach poznawczych powieści postmodernistycznej, nie mówiąc o e-literaturze.

 

Linia detektywa Kopera w ''Piksel Zdroju'' – kartoteka Magdaleny (Monika Kapela)

 

Nie mogę się zgodzić z założeniem pierwszym. Tworzenie linii nadmorskiej, w której opisujemy plener literacki w Kołobrzegu, odbywało się wspólnie i to na wielu poziomach: zarówno fabuły, jak i sjużetu (Propp, Szkłowski), zarówno dyskursu, jak i narracji i historii (Genette). Jedyne, do czego się nie posunęliśmy, to wspólne pisanie tekstu na żywo, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. A zatem nie zaczernialiśmy na bieżąco pojedynczej białej kartki w Google Docs – pomysł (niezrealizowany), z którym wyszedł kiedyś Łukasz Podgórni jako happeningową propozycją poetów Rozdzielczości Chleba na Ha!wangardę. Choć kto wie, ten prosty i ostateczny model kolaboracji w sieci jeszcze przed nami. Mieliśmy jego próbkę symultanicznie pracując nad dokumentem w Google Docs zawierającym 30 stron uwag i poprawek.

Piksel Zdrój jest eksperymentem na antypodach modernizmu. W rezultacie świat powieści może się wydać papierowy, postacie – niepogłębione, wyglądy – konwencjonalne. Formuła kryminalna, z którą flirtuje się w linii wspólnej, szybko przechodzi w groteskę. Wszystko to jest jednak nie tyle rezultatem „polskości” tej prozy, co dającym się wręcz matematycznie przewidzieć wynikiem kolaboratywności. Tematem wieloosobowej powieści zbiorowej, z cyfrowym turbo doładowaniem, nie może być bowiem ani świat zewnętrzny i jego problemy, ani świat wewnętrzny i jego głębie. Ramą referencyjną pozostaną przede wszystkim pomysły i mikro-światy współuczestników. Chyba że pomnożymy zasoby czasowe, przy utrzymaniu ludzkich, tworząc powieścidło o objętości 2000 stron. Póki co, czytelnicy mają przed sobą 200 stron kolegialnego wysiłku, który – oprócz nowatorstwa i świetnej szaty graficznej – postawił sobie za cel przejrzystość i przyjemność tekstu. Czy w hipertekstowym labiryncie zostaną one odnalezione – czas pokaże.

• • •

Kliknij w poniższy obrazek i odkapsluj Piksel Zdrój:

• • •

Mariusz Pisarski – badacz literatury cyfrowej. Autor książki Xanadu. Hipertekstowe przemiany prozy (2013), założyciel i redaktor „Techstów”. Redaktor chapbooka Michael Joyce. Polski pisarz (2011) i współredaktor zbioru Hiperteksty literackie. Literatura i nowe media (z Piotrem Mareckim). Tłumacz, producent i promotor literatury eksperymentalnej i elektronicznej.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information