Przypadek story artu, czyli potencjał odrzuconej koncepcji rozwoju polskiego komiksu

Piotr Klonowski

Niedawna nominacja Kuby Woynarowskiego do Paszportów „Polityki” przypomniała środowisku komiksowemu współtworzącego w pewnym momencie ferment w jego centrum autora.

Chociaż komiks stanowi tylko wycinek spektrum zainteresowań Woynarowskiego, nigdy nie ukrywał, że jest to dla niego medium ważne. Jednym z jego postulatów było w końcu zbliżenie świata komiksu i sztuki. Wydaje się, że nieco za szybko ucięto rozmyślania podjęte przez tego twórcę. Jednym z powodów takiego obrotu spraw stała się wydana rok temu książka Jerzego Szyłaka pt. Komiks w szponach miernoty. Dyskusja na temat książki zasłużonego profesora dość prędko ucichła, a szkoda, bo cały konflikt, który obrazowała, mówił dużo o napięciach, jakie powstawały – i do dziś, jak sądzę, istnieją w polskim środowisku komiksowym. Mimo że upłynął już jakiś czas od jej premiery, warto powrócić do omawianych w niej problemów.

Chociaż wiele zapowiadało, że Komiks w szponach miernoty będzie ostrym starciem z polską krytyką komiksową ostatnich lat, to jego agresywny ton jest jednak zaskakujący. Przyglądanie się z boku tej nierównej walce prowokuje nie tylko do pytania o jej sens, ale przede wszystkim o konsekwencje. Sądzę, że stawka wykracza tu poza zwykłe starcie różnych komiksowych koncepcji, a Komiks w szponach miernoty stawia nas przed dalece ważniejszą kwestią – możliwością sensownej dyskusji na temat komiksu w Polsce.

 

Zobacz fragmenty powieści graficznej Martwy sezon Kuby Woynarowskiego

 

Czytając Komiks w szponach miernoty nieustannie zastanawiałem się, czy jest szansa, by jego autor wypracował choć minimalną płaszczyznę porozumienia ze swoimi adwersarzami – Kubą Woynarowskim i Krzysztofem Skrzypczykiem. Jerzy Szyłak tworzy mocną retorycznie wypowiedź, której nie powstydziłby się niejeden dowódca na polu bitwy. Tylko czy w polskim komiksowym światku naprawdę panuje wojna? Czy Krzysztof Skrzypczyk i Kuba Woynarowski zagrażają jego egzystencji? Czy zasłużyli na to, by nie tylko ich krytykować, ale i obrażać („Nie wiem, czy ktoś życzliwy powiedział Woynarowskiemu, że jest grafomanem, czy też twórca sam krytycznie ocenił wynik swoich literackich wysiłków [...]1”; „Mówiąc brutalnie: esej nie jest pieprzeniem trzy po trzy o czymkolwiek, co nam przyjdzie do głowy [...] Praca Woynarowskiego rzeczywiście polega na – nader swobodnym – wymieszaniu ze sobą obrazków z różnych parafii i wyrwanych z kontekstu fragmentów cudzych wypowiedzi, ale w najmniejszym nawet stopniu nie służy wyjaśnieniu czegokolwiek2”)?

Jerzy Szyłak mobilizuje czytelników mniej lub bardziej związanych z polskim komiksem do bojowego nastawienia. Do zaakceptowania swego rodzaju stanu szczególnego, w którym pewne standardy są zawieszane, by służyć „wyższym” celom, w tym wypadku obronie egzystencji polskiego środowiska komiksowego.

Myślę jednak, że proces, jaki możemy obserwować od jakiegoś czasu w polskim środowisku komiksowym, nie potrzebuje aż tak dramatycznego opisu. W istocie, jeśli spojrzymy wstecz i sięgniemy na przykład do Reguł sztuki Pierre'a Bourdieu3, w których autor badał wykształcanie się w XIX-wiecznej Francji autonomicznego pola literackiego, zauważymy podobne zjawiska. Chociaż w Polsce nie mamy do czynienia jeszcze z polem komiksu, możemy starać się wyszczególnić symptomatyczne procesy, które mogą doprowadzić do jego ustanowienia. Z jednej strony, mielibyśmy tych, którzy autonomię komiksu widzieliby w jego samowystarczalności ekonomicznej (poprzez sprostanie wymaganiom fandomu, wymagania te stara się zdefiniować między innymi Jerzy Szyłak), z drugiej – tych, dla których autonomia komiksu miałaby polegać na wyłamywaniu się spod zależności ekonomicznej i estetycznej poprzez skierowanie się w stronę sztuki (Woynarowski). Zastosowanie obecnego u Bourdieu rozróżnienia autonomia-hetereonomia jest tu dość skomplikowane z kilku powodów. Co prawda w latach dziewięćdziesiątych Szyłak był jednym z autorów dążących do wykształcenia w warunkach kapitalistycznych silnego komiksu popularnego, próby te jednak nie przyniosły pozytywnych rezultatów. Komiks polski nie oferuje gatunków mogących zapewnić potencjalnym inwestorom wysokiego zysku (odwrotnie niż w kinie, gdzie na przykład polskie komedie romantyczne cieszą się dużą popularnością). Brak w związku z tym także autorów mogących oprzeć swą egzystencję na produkcji bestsellerów, a więc stanowić heteronomiczną część pola. Wydawcy i twórcy polskich komiksów, chcąc przetrwać w warunkach kapitalistycznych, nie mogąc liczyć na środki publiczne, wypracowali strategię sprzedaży w dużej mierze opartą na fandomie jako zmobilizowanej grupie, mającej żywy i osobisty związek z tą gałęzią kultury, odwiedzającej festiwale komiksu (MFKiG w Łodzi), portale komiksowe (Gildia Komiksu czy Aleja Komiksu). Sądzę, że główne nieporozumienie, z powodu którego ucierpiał/cierpi Woynarowski, polega na tym, że w Komiksie w szponach miernoty interes polskiego fandomu zrównany zostaje z interesem komiksowego medium w ogóle. Co więcej, Jerzy Szyłak występuje jako nieformalny główny reprezentant tej grupy i nie rozrysowuje mapy interesów, jakie przecinają się w ramach kształtującego się pola komiksu. Idealizując fandom jako autonomiczną (wolną od wielkiego kapitału i dotacji państwa) i samowystarczalną strefę kultury, łatwo jest Woynarowskiego, który dąży do wykorzystania narzędzi i przestrzeni art worldu, potraktować jako twórcę zmierzającego w stronę heteronomii.

Obaj główni aktorzy biorący udział w walce o konsekrację (Szyłak i Woynarowski) dużą część swojego kapitału lokują poza tworzącym się polem komiksu. W przypadku Woynarowskiego jest to świat sztuki, w przypadku Szyłaka – świat uniwersytecki. Kapitał symboliczny czerpany z tych odmiennych pól służy ich uwiarygodnieniu w środowisku komiksowym. Zasadnicze miejsce w tym sporze zajmuje fandom. Chociaż zarówno Woynarowski, jak i Szyłak dostąpili jakiegoś stopnia konsekracji przez polski fandom komiksowy (Woynarowski zdobył w 2007 roku Grand Prix na MFK w Łodzi, Szyłak zasłużył na szacunek swą wieloletnią działalnością scenariopisarską, popularyzatorską i naukową), to jednak stopniowe dążenie do autonomii sytuowało Woynarowskiego w opozycji do tego środowiska.

Jerzy Szyłak, choć kreuje się na słabego i zmęczonego swoją rolą, tak naprawdę ma dużą władzę symboliczną w środowisku komiksowym, o czym świadczą chociażby teksty z „Zeszytów Komiksowych4”. Narracja, którą zaproponował jako autor najważniejszych polskich książek o komiksie przełomu wieków, stała się dominująca. Wydanie słynnego tryptyku5 przesądziło o jego konsekracji, jednocześnie ustanowiło go naturalnym punktem odniesienia dla przyszłych teoretyków i twórców komiksowych.

Organizator Sympozjum Komiksologicznego, Krzysztof Skrzypczyk, swoimi wypowiedziami od wielu lat kontestował dorobek Jerzego Szyłaka, ale dopiero po wejściu na scenę Kuby Woynarowskiego gdański badacz zdecydował się napisać Komiks w szponach miernoty. Chociaż Jerzy Szyłak podaje kilka powodów napisania swej książki, chciałbym spojrzeć na spór między nim a Woynarowskim przez pryzmat teorii Pierre'a Bourdieu. Spróbujmy popatrzeć na działalność teoretyczną, kuratorską i artystyczną Kuby Woynarowskiego przez pryzmat pojawiających się w niej impulsów autonomicznych. Autonomicznych nie tyle wobec presji kapitału ekonomicznego, ale wobec dominującej strategii wydawniczej (jak wspomniałem wcześniej, ograniczonej w dużej mierze do fandomu), a przede wszystkim wobec koncepcji estetycznej postulowanej przez Jerzego Szyłaka (m.in. w jednym z tekstów, którego przedruk zamieszczony został w Komiksie w szponach miernoty, a do którego odniosę się w dalszej części pracy)6. To, co różniłoby Woynarowskiego od innych twórców, sięgających wcześniej po medium komiksu w nieoczywisty, odbiegający od popularnej konwencji sposób, jest jego punkt odniesienia w postaci Jerzego Szyłaka. Pojawienie się pozytywnego programu Woynarowskiego uwidoczniło relatywność pojęcia wspólnego interesu polskiego środowiska komiksowego. W Komiksie w szponach miernoty Szyłak stara się podjąć jeszcze jedną próbę skonsolidowania środowiska komiksowego, warunkiem i ceną tej próby jest jednak wykluczenie z niego Woynarowskiego i Skrzypczyka. Działanie takie niektórym czytelnikom książki może wydawać się efektowne, w dłuższej perspektywie nie może jednak obrócić się w sukces. Nie da się w nieskończoność wyklinać kolejnych niepokornych autorów, którzy nie wpisują się w określony model komiksu. Jak z tej perspektywy ustosunkować się do prac członków kolektywu Maszin7 czy chociażby niedawno nominowanego do Nike Macieja Sieńczyka?

W problemie story artu uwypukla się kilka różnych zjawisk. Moim zdaniem, nie tyle ważne jest, czy definicja zaproponowana przez Kubę Woynarowskiego spełnia rygory naukowości, a głównie na tym skupia się Komiks w szponach miernoty, ale to, że ukazuje ona wiele problemów trapiących polski komiks i stara się im sprostać. Uważam, że negatywne oddziaływanie pomysłu Woynarowskiego na tę dziedzinę sztuki jest zdecydowanie przecenione.

 

Pozycja Jerzego Szyłaka

 

O sile Jerzego Szyłaka nie świadczy jego mniemanie o sobie, wyszczególnione we wstępie do Komiksu w szponach miernoty, w którym autor stwierdza, że jest słaby, a efekty jego pracy niedoceniane8. Warto powtórzyć dość oczywistą tezę, która przebija się m.in. w tekstach z szesnastych „Zeszytów Komiksowych”9, gdańskiemu profesorowi udało się zbudować najsilniejszą pozycję w polskich badaniach komiksu. Jego książki wydają poważne wydawnictwa i prawdopodobnie najłatwiej na nie trafić w bibliotekach i księgarniach (pomijam tutaj Sztukę komiksu: próbę definicji nowego gatunku artystycznego10, której wysoki nakład, a w konsekwencji dostępność wynikały z odmiennej sytuacji wydawniczej). Czytelnym znakiem siły Szyłaka jest likwidacja łódzkich Sympozjów Komiksologicznych. Wszak zdyskredytowanie tej inicjatywy Skrzypczyka było jednym z głównych celów Komiksu w szponach miernoty. Dyrektor MFKiG Adam Radoń, choć w jednym miejscu wypiera się zależności pomiędzy ukazaniem się książki Szyłaka a likwidacją sympozjum11, w posłowiu do książki Komiks kontra sztuka pisze:

 

Doszedłem do wniosku, że dalsza dyskusja w dotychczasowej formule naszego sympozjum nie będzie zbyt korzystna ani dla opinii o komiksie w naszym kraju, ani dla jej uczestników. Postanowiłem nieco uspokoić rozgrzaną atmosferę i przyjąć nową pozycję festiwalu12.

 

Chociaż samą decyzję, by dofinansowywać publikacje zagranicznych prac teoretycznych o komiksie, należy uznać ze wszech miar za godną pochwały, to jednak pośrednio pokazuje ona zmianę układu sił. Zastąpienie oryginalnej okładki Comics Versus Art kadrami wyciętymi z komiksu Jerzego Szyłaka pt. Szminka tylko utwierdza nas w przekonaniu, kto z „rozgrzanej atmosfery” wokół sympozjum wychodzi bez najmniejszych poparzeń. To autor Komiksu w szponach miernoty ma moc organizowania porządku dyskusji na temat komiksu w Polsce. To on zaproponował przyjęcie narracji, w której pozycje najgroźniejszych wrogów polskiego komiksu zajmują Krzysztof Skrzypczyk i Kuba Woynarowski. O tym, że zaproponowany przez niego podział się przyjął, świadczą chociażby recenzje z szesnastych „Zeszytów Komiksowych”, w których autorzy, w najlepszym wypadku, kwestionują stopień szkodliwości Skrzypczyka i Woynarowskiego, nie podważając jednak konstrukcji samej osi sporu.

Co sprawiło, że ten podział tak łatwo się przyjął? Spróbuję to pokazać sięgając do źródła, czyli części poświęconej story artowi w Komiksie w szponach miernoty, ale także do wcześniejszego wywiadu zamieszczonego w Wyjściu z getta.

 

Miejsce Kuby Woynarowskiego

 

Głównym tekstem Woynarowskiego, do którego sięga Szyłak i który jest poniekąd jednym z powodów ukazania się Komiksu w szponach miernoty, jest esej pt. Story art. W poszukiwaniu awangardy polskiego komiksu, zamieszczony w książce Kultura niezależna w Polsce 1989-2009. Szyłak traktuje ten tekst jako świadectwo zwyrodnienia polskich badań nad komiksem; niebezpieczne, ponieważ wychodzące poza środowisko komiksowe i szerzące błędne wyobrażenie o kształcie rodzimego światka komiksowego i jego historii13.

Kultura niezależna w Polsce 1989-2009Podstawowy zarzut Szyłaka wobec tekstu Woynarowskiego wydaje się polegać na założeniu, że nie spełnia on pokładanych w nim przez potencjalnych czytelników oczekiwań. Problem polega jednak na tym, że założenia te są jedynie hipotetyczną projekcją autora Komiksu w szponach miernoty. Szyłak zakłada, że – w przeciwieństwie do Woynarowskiego – wie, co chcieliby lub powinni otrzymać czytelnicy tekstu w zbiorze. Dlaczego Woynarowski nie robi tego, co do niego, zdaniem Szyłaka, należy? Odpowiedź można by ograniczyć do kilku pozornie wykluczających się zarzutów, tworzących jednak razem ciężar, który ma przygnieść Woynarowskiego. Jak wskazują recenzje w „Zeszytach Komiksowych” spełniają one swoją rolę, a więc zdaniem autora Komiksu w szponach miernoty Woynarowski jest niekompetentny, cynicznie manipuluje swoją wiedzą i pozycją, kłamie. Spróbujmy jednak spojrzeć na tekst Story art... z innej strony, jako na próbę budowania autonomii, wsłuchując się w to, co ma nam do powiedzenia sam autor.

Woynarowski, na co wskazuje sam tytuł, skupia się na poszukiwaniu awangardy polskiego komiksu. Oznacza to, że niekoniecznie musi ją znaleźć. Można mieć zastrzeżenia co do wytycznych, jakie obrał Woynarowski, Szyłak na pewno wybrałby inne. Nie zmienia to faktu, że Kuba Woynarowski od razu daje czytelnikowi wyraźny sygnał, że szuka jakości dotąd nienazwanych i niewyszczególnionych w polskich badaniach nad komiksem; że chce przebudować scementowaną hierarchię, odszukać prace mogące stanowić zaczyn rodzącej się autonomicznej części polskiego pola komiksu. Woynarowski zdaje się bowiem wierzyć, że autorzy opowieści graficznych, narracji wizualnych mają możliwość wypracowywania nowych sposobów komunikacji, podobnie jak artyści „galeryjni” czy awangardowi pisarze. Terminu „story art” Woynarowski nie wymyśla, jak pisze Szyłak, a pożycza od konceptualistów. Jest to warta podkreślenia różnica, między innymi dlatego, że gdański badacz dużo miejsca poświęca na wykazaniu buty Woynarowskiego w samym fakcie stworzenia wymienionego pojęcia, przy jednoczesnym nie rozważeniu istniejącej teorii komiksu.

Historia ostatnich dwudziestu lat polskiego komiksu stworzona przez Woynarowskiego w eseju z Kultury niezależnej w Polsce... jest podporządkowana szukaniu związków komiksu ze światem sztuki. Woynarowski – nie będąc jeszcze naukowcem, a kuratorem i artystą – został zaproszony do jego napisania, ponieważ miał własny pomysł na opowiedzenie o polskim komiksie. Opis na okładce tomu tłumaczy zresztą:

 

Kultura niezależna w Polsce 1989-2009 to raport z dziejów rodzimego entuzjazmu ostatnich dwudziestu lat. Subiektywny przewodnik dziesięciorga autorów i autorek po obszarach kultury kreowanej oddolnie, nastawionej na innowacyjność, kreatywność, eksperyment, debiut, rebelię i walkę z Babilonem14.

 

Tekst Woynarowskiego trudno traktować jako kompendium wiedzy o polskim komiksie ostatnich dwudziestu lat. Nie podzielam lęku Jerzego Szyłaka, który straszy Sebastiana Frąckiewicza tym, że za kilkanaście lat studenci będą używać bezkrytycznie tekstu Woynarowskiego jako podręcznikowego, obiektywnego wyliczenia osiągnięć polskiego komiksu pierwszych dwóch dekad po transformacji15. Musielibyśmy założyć bowiem, że do tego czasu wszystkie książki Jerzego Szyłaka, które są mimo wszystko podstawową lekturą komiksoznawczą, jakaś tajemna siła usunie z rozsianych po całej Polsce bibliotek, wrzucając na ich miejsce wydaną w niewielkim nakładzie publikację Ha!artu. Jednocześnie musielibyśmy przyjąć, że następne lata nie przyniosą żadnych nowych tekstów historycznych o polskim komiksie lat dziewięćdziesiątych. Wystarczyłby jeden z ostatnich numerów „Zeszytów Komiksowych”, pełen świadectw i esejów o tym okresie, żeby uspokoić Jerzego Szyłaka.

Oczywiście, czytając esej Kuby Woynarowskiego można skupić się wyłącznie na – być może niezbyt fortunnym – podziale polskiego komiksu na trzy grupy: komiks mainstreamowy, undergroundowy i story art. Stworzenie takiej systematyzacji to zadanie przewyższające objętościowo rozmiary rozdziału do książki Kultura niezależna w Polsce... Jak słusznie zauważa Szyłak w Komisie w szponach miernoty, aplikowanie podziału wywiedzionego z filmu niesie różne komplikacje, ponieważ polski komiks, jeśli chodzi o strukturę wydawniczą, jest właściwie w całości niezależny. Myślę, że zamiast informacji o ilości sprzedanych egzemplarzy należałoby w takim hipotetycznym podziale skupić się być może na wartości estetycznej lub sposobie komunikacji wybranych dzieł. Wszak komiksy wzorujące się na popularnym, mainstreamowym sposobie opowiadania historii z Zachodu często ponosiły w Polsce klęski wydawnicze.

Samo wprowadzenie szkicowego podziału na trzy obiegi w eseju Woynarowskiego nie powinno być jednak powodem do przekreślania wartości jego pracy. Sądzę, że warto skupić się na pragmatycznej stronie jego tekstu, np. na tym, jakie narzędzia oferuje, i porównać projekt komiksowy twórcy z projektem Jerzego Szyłaka.

 

Szyłak vs Wojnarowski – ostateczne starcie

 

Problemem z projektem komiksowym Szyłaka, który zdiagnozował Kuba Woynarowski, są jego świadome ograniczenia. Odkładając na bok zasadność sporów o to, czy komiks jest zjawiskiem literackim, czy wizualnym; czy badać powinni go literaturoznawcy, historycy sztuki lub kulturoznawcy – zobaczmy, na jakie rzeczywiste działania przekłada się teoria Jerzego Szyłaka, a które – z punktu widzenia Woynarowskiego – są nie do przyjęcia.

Z najbardziej wyrazistych tekstów Jerzego Szyłaka, przedrukowanych przez autora w Komiksie w szponach miernoty, wyłania się skomplikowana relacja badacza i medium. W książce pojawia się wiele różnych opinii, niejednokrotnie fragmenty z późniejszych rozdziałów zmieniają sens sądów, które przyjęliśmy jako tezy gdańskiego naukowca. Na przykład w przedrukowanym tekście Podstawy komiksu. Już pierwsze kilka zdań eseju wprowadza czytelników w konfuzję:

 

Podstawą komiksowej narracji jest prostota. Stwierdzenie to brzmi banalnie, ponieważ podstawą każdego opowiadania jest prostota, ale uznałem, że muszę od niego rozpocząć swoje rozważania, ponieważ na moim biurku, w zasięgu wzroku, leżą historyjki obrazkowe, o których zamierzam pisać, i samą swą obecnością przypominają mi o tym, iż prostota opowieści komiksowych bywa tak złudna i zwodnicza, że łudzi i zwodzi wielu spośród tych, którzy piszą o komiksie16.

 

Pytanie, które ciśnie się na usta po przeczytaniu tego akapitu, brzmi: czy dla Jerzego Szyłaka podstawą komiksowej narracji jest prostota? Wydaje nam się, że teza ta jest rodzajem prowokacji, tak naprawdę zaś Szyłak referuje tylko „potoczne” przekonanie na temat komiksu, które w drugiej części zdania podważa. Wszak na jego biurku są prace, które tej prostocie zaprzeczają. Kilka stron dalej natykamy się na słowa:

 

Jeśli rysownik dokonuje schematyzacji zgodnej z naszymi przyzwyczajeniami, bez trudu rozpoznajemy to, co przedstawia na swoim obrazku, akceptujemy go z łatwością i z pewnym niesmakiem, że oto podano nam pokarm już przeżuty i niemal przetrawiony. Jeśli jednak zaproponowane przez niego schematy wyglądów są odmienne od stosowanych przez nas i odbiegają od tego, z czym spotykamy się zazwyczaj, odbiór obrazka wymaga od nas wysiłku związanego z koniecznością zrozumienia sposobu, w jaki twórca dokonał schematyzacji rzeczywistości, a następnie rozszyfrowania, co przedstawia obrazek. Żeby zobaczyć świat przedstawiony w komiksie, musimy – w takim przypadku – dostrzec najpierw indywidualne cechy cudzego spojrzenia, zaakceptować je jako podstawę przekształcenia widoków w obrazy, rozszyfrować metodę owej transformacji. W gruncie rzeczy jest to działanie pod wieloma względami przypominające lekturę poezji, oparte na podobnych wymaganiach wobec odbiorcy i wymagające zbliżonego wysiłku intelektualnego17.

 

Ten fragment wydaje się rozwijać to, co mogliśmy przeczytać na początku. Tak naprawdę prostota, „schematyzacja zgodna z naszymi przyzwyczajeniami”, jest zdaniem Szyłaka akceptowana przez czytelników z „niesmakiem”. Szyłak dokonuje tutaj podziału twórców komiksowych (rysowników) na dwa rodzaje: tych, którzy konstruują przekazy w zgodzie z przyjętą, neutralną konwencją (szukanie źródeł takiej konwencji prawdopodobnie skierowałoby nas, analogicznie do poszukiwań Davida Bordwella w naukach o filmie, do wyszczególnienia narracji charakterystycznej dla klasycznej epoki komiksu), i tych, którzy proponują schematy odbiegające od stosowanych zazwyczaj. Ci pierwsi zdają się wpasowywać w negatywny stereotyp komiksiarzy. Szyłak zdecydowanie wartościuje pozytywnie drugi rodzaj twórców. Gdybyśmy w tym momencie przerwali lekturę Komiksu w szponach miernoty, moglibyśmy odnieść wrażenie, że tak naprawdę Szyłaka i Woynarowskiego nie dzieli tak wiele. Przecieralibyśmy jednak oczy ze zdumienia, gdyby ktoś przeczytał nam dalsze fragmenty Komiksu w szponach miernoty. No bo jak pogodzić z tym akapitem:

 

[...] prawdziwy kunszt autora (przynajmniej w przypadku sztuk fabularnych) zawsze jest oceniany na podstawie tego, czy potrafi on spowodować naiwny odbiór swojego dzieła. Właściwy odbiór komiksu powinien mieć charakter naiwny. Przewracając kartki opowieści rysunkowej, czytelnik powinien widzieć na nich rozwój zdarzeń, poczynania bohaterów i świat przedstawiony. Zarówno scenarzysta, jak i rysownik [...] powinni pozostawać ukryci za warstwą fabularną owej lektury18.

 

Czy Szyłak referuje tu własne poglądy, czy posługuje się mową zależną? Który Szyłak jest prawdziwy – ten z pierwszego czy z kolejnego akapitu?

Bezsprzecznie łączy te dwa akapity używanie dużych kwantyfikatorów. W obu przypadkach trudno określić, kto jest ostatecznym podmiotem oceniającym. Czy „my” z pierwszego akapitu, „z niesmakiem” traktujący proste, klasyczne sposoby komunikacji, to wszyscy czytelnicy komiksów? Wydaje się, że nie, bo jak w takim razie wytłumaczyć istnienie apologetów prowadzonych w klasyczny sposób komiksów o superbohaterach? Z drugiej strony, jak „my”, „z niesmakiem” traktujący proste narracje, możemy „zawsze” oceniać autorów komiksów na podstawie tego, czy potrafią spowodować „naiwny” odbiór dzieła? Oba akapity sugerują czytelnikom komiksów określony sposób oceny dzieł. Jeden wyklucza odbiorców, którzy lubują się w „naiwnym” odbieraniu komiksów, drugi wyklucza tych, którzy oczekują od lektury zaproponowania intelektualnego wysiłku. Zsumowane, nie pasują do siebie.

Proszę się nie doszukiwać tutaj złośliwości, przytaczam ten przykład by pokazać, jak trudna jest polemika z argumentami Szyłaka, zwłaszcza jeśli podobnie jak Kuba Woynarowski wyciągniemy na pierwszy plan Szyłaka z drugiego akapitu i zestawimy ze zdaniami takimi jak poniższe:

 

Zasadniczy problem z komiksem polega na tym, że nie ma z niego żadnego pożytku. Służy tylko do zabawy. A jak zauważył Charles Altman, rozrywka zawsze jest przez nas lokowana poza kulturą, traktowana jako wstydliwa przyjemność, przerwa w normalnym, społecznym funkcjonowaniu, coś co zabija czas19.

 

Jeśli dodamy do tego bojowo brzmiącą metaforykę i porównanie roli, jaką warstwa rysunkowa pełni wobec fabuły komiksu, do funkcji pudełka, w które pakowane jest obuwie20, utwierdzające komiksiarzy w podrzędnym wobec absolwentów ASP, którzy zajmują się „prawdziwą sztuką” i wykuwaniem nowych sposobów patrzenia21, statusie, to zrozumiemy, że jest ona nie do pogodzenia z pewnymi wartościami. Komiks, chcąc być medium emancypacyjnym, autonomicznym i wypracowującym nowe formy wizualnej komunikacji, jak postuluje Woynarowski, nie może być zamknięty na określone sposoby dystrybucji, ograniczony nakazami formułowanymi przez chociażby Jerzego Szyłaka. Nie twierdzę, że projekt, który przedstawia i realizuje autor Komiksu w szponach miernoty, jest zły, po prostu chciałbym zwrócić uwagę, że nie jest to jedyna możliwość i nie wszystkim musi odpowiadać. Jego widoczne ograniczenia mogą być dla jednych wygodne i adekwatne (ułatwiają i przyspieszają bowiem komunikację), dla innych uciążliwe i krępujące.

Komiks nie jest sztuką plastyczną i nie stanie się nią po oprawieniu w ramki i powieszeniu na ścianie. Komiks jest sztuką uprawianą przez tych, którzy zdecydowali się na rysowanie śmiesznych historyjek drukowanych w wysokonakładowych gazetach w czasie, gdy przedstawiciele świata sztuki zdecydowali się zachować wyniosły dystans wobec takich pospolitych obrazów. Komiks jest sztuką dzięki temu, że owi twórcy potrafili wykorzystać tę niewielką ilość miejsca w gazecie, która została im dana, a potem przekroczyć ramy gazety i dalej robić swoje – po swojemu. Dylematy, jakimi żyli przedstawiciele świata sztuki przez całe dziesięciolecia XX wieku, pozostawały im całkowicie obce, a obelgi rzucane przez krytyków kultury masowej spływały po nich jak woda po kaczce22.

Pozornie Jerzy Szyłak dokonuje neutralnego streszczenia związków komiksu i sztuki. Uproszczone fakty mieszają się tu jednak z błędnymi uogólnieniami. Uproszczeniom nietrudno się dziwić, służą one jednak celom, które trudno mi zaakceptować. Znów dochodzi tu do próby spolaryzowania i zmobilizowania środowiska komiksowego. To ludzie sztuki, zdaje się mówić Szyłak, odrzucali komiksiarzy, pogardzali nimi, a ci drudzy nie pozostawali im dłużni, ignorując przeważnie rozwój sztuki. Pobrzmiewa tu resentyment, który wypomina środowisku komiksowemu Bart Beaty23.

Istnieją dzieła, które podważają tezę Szyłaka. Żeby nie wracać do komiksowych prac Picassa, El Lissitzky'ego i Magritte'a, którzy w narracji graficznej widzieli również możliwość realizacji niektórych swoich awangardowych pomysłów (o czym przypomina Woynarowski), wystarczy sięgnąć do Polski przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, żeby zobaczyć, że rodzimi autorzy – Sasnal i Maciejowski – traktowali komiks jako jedno z głównych narzędzi komunikacji. Komiks „powieszony na ścianie w galerii”, ale też zamieszczany w artzinie „Słynne pismo we wtorek” był tym, co zwróciło uwagę przedstawicieli magazynu „Raster”, a w późniejszym czasie umożliwiło wypromowanie młodych artystów.

Oczywiście Szyłak może mówić, i trudno byłoby się z nim nie zgodzić, że działalność komiksowa międzywojennych awangardzistów sytuowała się na peryferiach komiksowego głównego nurtu i nie wywarła na niego wielkiego wpływu – podobnie jak i Sasnal i Maciejowski nie zrewolucjonizowali polskiego komiksu. Czy to jednak powód, byśmy nie rozmawiali o ich pracach? W czym szkodzi konstruowanie alternatywnej historii komiksu, zastanawianie się, co by było, gdyby metody narracji i obserwacji rzeczywistości ze świata sztuki przeniknęły do głównego nurtu komiksu? Przykład Maciejowskiego i Sasnala pokazuje w dobitny sposób, że nie ma czegoś takiego jak jednorodna machina świata sztuki, która od dawna toczy bój ze światem komiksu i będzie ją toczyć po kres dni. Uczestniczący w niej artyści mają swój indywidualny głos i nie realizują dekretów jakiegoś guru. Sam świat sztuki i jej krytyki też ewoluuje i od czasów Adorno, Horkheimera, Gadamera, y Gasseta przeżył już wiele wolt i zawirowań. Krytyka kultury masowej uległa równie dużemu zniuansowaniu.

Kuba Woynarowski w swych esejach pokazuje białe plamy na mapie konstruowanej między innymi przez Jerzego Szyłaka. Zajmuje się tym, czego próżno szukać w książkach gdańskiego profesora. Chce pokazywać umowność muru, który Szyłak widzi między światem sztuki a komiksu. To jest deklarowany przez niego projekt, pomysł na to by szukać nowych dróg dla polskiego światka komiksowego. Twórcy komiksowi w Polsce chętnie zresztą angażują się w wystawy i są otwarci na nowe formy komunikacji. Wystaw komiksowych nie organizuje przecież wyłącznie Kuba Woynarowski w ramach zamkniętego już projektu Orbis Pictus, młodzi autorzy sami podejmują takie inicjatywy, np. komiksiarze zorganizowani w grupie Maszin czy wokół zinu „Mydło”. Starszym, uznanym autorom, takim jak Michał Śledziński czy Przemysław Truściński, kuratorzy oferują od niedawna znacznie więcej niż pamiętane z dawnych czasów kilka wydruków w antyramach na korytarzu domu kultury; na poznańskiej Ligaturze, aranżowane w różnych formach i przestrzeniach wernisaże są kluczowymi punktami festiwalu, przytaczany przez Frąckiewicza przykład Marka Raczkowskiego w MSN też robi wrażenie.

Być może są lepsze metody aktywizacji środowiska komiksowego i sposoby dotarcia do nowych odbiorców w Polsce. Niestety w książce Komiks w szponach miernoty ich nie znajdziemy. Zastosowanie ostracyzmu wobec Skrzypczyka i Woynarowskiego jest nie tylko wątpliwe z racji dobra, rzekomo bronionego przez Szyłaka, polskiego środowiska komiksowego. Ze zlikwidowaniem łódzkiego sympozjum zniknęła jedna z nielicznych platform komunikacji teoretyczno-komiksowej w Polsce. Ewentualne odwrócenie się komiksiarzy od Kuby Woynarowskiego (do czego w istocie zachęca Szyłak personalnym atakiem) doprowadzi do wyeliminowania osobnego głosu człowieka z pogranicza sztuki i komiksu. Myślę, że w polskim środowisku komiksowym jest miejsce zarówno dla Skrzypczyka, Woynarowskiego, jak i dla Szyłaka. Nie powinno natomiast być miejsca na retorykę dyskredytującą innych twórców i antagonizującą animatorów polskiego komiksu. Nie powinniśmy dać sobie wmówić, że jako ludzie chcący dobra polskiego światka komiksowego musimy dołączyć do nagonki na Skrzypczyka i Woynarowskiego.

 

1 J. Szyłak, Komiks w szponach miernoty, Warszawa 2013, s. 281.

2 Tamże, s. 283.

3 P. Bourdieu, Reguły sztuki. Geneza i struktura pola literackiego, Kraków 2007.

4 J. Szyłak, Jest tylko jedna alternatywa wobec robienia czegoś źle, rozm.: M. Błażejczyk, „Zeszyty komiksowe”, nr 16, 2013, s. 98-105.

5 J. Szyłak, Komiks. Świat przerysowany, Gdańsk 1998; J. Szyłak, Komiks, Kraków 2000; J. Szyłak, Komiks w kulturze ikonicznej XX wieku: wstęp do poetyki komiksu, Gdańsk 2001.

6 Osobną sprawą jest to, że starając się realizować strategie autonomiczne wobec fandomu, Woynarowski zmuszony jest do szukania innych osób, które usankcjonowałyby jego działania. Z racji tego, że duża część fandomu poparła propozycje Jerzego Szyłaka, nie dziwi próba zainteresowania komiksem krytyków sztuki. Niezwykle istotne było udzielenie poparcia działalności Woynarowskiego przez jednego z najważniejszych młodych krytyków komiksowych, Sebastiana Frąckiewicza, czego efektem było Wyjście z getta. Do zaistnienia w pełni autonomicznej strony pola produkcji kulturowej niezbędne jest istnienie niezależnej krytyki i instytucji, które udzielałyby konsekracji wartościowym autorom. W przypadku polskiego komiksu jest z tym póki co duży problem.

7 Np. M. Tkacz, Przygody Nikogo, Poznań 2013.

8 J. Szyłak, Komiks... dz. cyt, s. 55.

9 R. Wójcik, Rafał Wójcik pisze, a potem drze na strzępy list do Jerzego Szyłaka, „Zeszyty komiksowe”, nr 16, 2013, s. 118.; M. Siromski, Komiks w rękach mistrza, „Zeszyty komiksowe”, nr 16, 2013, s. 127.

10 K.T. Toeplitz, Sztuka komiksu: próba definicji nowego gatunku artystycznego, Warszawa 1985.

11 P. Kasiński, A. Radoń, Festiwal o sympozjum, „Zeszyty komiksowe”, nr 16, 2013, s. 110.

12 A. Radoń, Najstarsze pytanie świata. Posłowie do polskiego wydania, [w:] B. Beaty, Komiks kontra sztuka, Warszawa 2013, s. 253-254.

13 J. Szyłak, To świat sztuki jest gettem, rozm. S. Frąckiewicz, [w:] Wyjście z getta, Warszawa 2012, s. 348.

14 P. Marecki (red.), Kultura niezależna w Polsce 1989-2009, Kraków 2010

15 J. Szyłak, To świat... dz. cyt, s. 348.

16 J. Szyłak, Aneks 2: Podstawy komiksu, [w:] Komiks... dz. cyt., s. 153.

17 Tamże, s. 158-159.

18 Tamże, s. 163.

19 Tamże, s. 159.

20 Tamże, s. 161.

21 Tamże, s. 161.

22 J. Szyłak, Komiks... dz. cyt., s. 357.

23 B. Beaty, Komiks kontra sztuka, s. 57.

• • •

Piotr Klonowski – skończył dziennikarstwo i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikował teksty między innymi w antologiach: Komiks i jego konteksty, Literatura i kino. Polska po 1989 roku, Kinomitografia nowego millenium, a także w internecie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information