Repetycja ponad rewolucją. Kilka niezobowiązujących akapitów o prozie najnowszej

Krzysztof Sztafa

Zdaje się, że pokolenie, traktowane jako (radykalna) kategoria literaturoznawcza, na tle prozatorskiej twórczości dzisiejszych dwudziestolatków utraciło jakąkolwiek moc poznawczą. Oczywiście, taka prostoduszna konstatacja nie stanowi żadnego novum – na gruncie akademickim dyskursy wspólnotowe, organizowane wokół poszukiwań szerszych, generacyjnych doświadczeń, urywają się bodaj już na rocznikach siedemdziesiątych, by wreszcie – w trybie zaciekłej negacji – zniknąć niemalże całkowicie w odniesieniu do pisarzy o niecałą dekadę młodszych, urodzonych na krótko przed transformacją ustrojową. O tych ostatnich częściej wspomina się w perspektywie rozproszenia, kontaminacji wynikającej z radykalnego przeobrażenia stosunków społecznych oraz dzikiej supremacji kapitalizmu w krajach byłego bloku wschodniego po 1989 roku (by przywołać tylko kilka najbardziej klasycznych określeń: „Generacja Nic”, „Dzieci gorszej koniunktury”, „Bezideowcy”). Zamiast o pokoleniu jako takim mówi się tutaj raczej o pewnej luźnej pokoleniowej formacji, dla której wspominany przełom społeczno-gospodarczy stanowi wspólny, lecz niezobowiązujący punkt odniesienia. Jak o transformacji ustrojowej w odniesieniu do nowych podówczas zjawisk literackich pisała Izabela Adamczewska: „O ile przemiana historyczna jest bezdyskusyjna, co do przełomu (czyli raptownej, jakościowej zmiany) w literaturze i krytyce zgody nie ma”. Znamienne w tym kontekście wydają się również słowa Jana Sowy, który swego czasu w znaczącej wypowiedzi „dezerterzy społeczeństwa konsumpcji” z zaskakującą (przynajmniej z dzisiejszego punktu widzenia) żarliwością wypowiadał się na temat i w imieniu swoich rówieśników: „Mamy wolność, jednak nie kierują już nami żadne ideały. Zawieszenie, w jakim się znaleźliśmy, to nie tylko zawieszenie ekonomiczne, ale ideologiczne. To zawieszenie w banale wolności.” Na tle roczników osiemdziesiątych ważnym elementem (wybranej, bowiem nie sposób chyba w tym względzie utworzyć jakiejkolwiek całościowej, koherentnej narracji) prozatorskiej twórczości była kombinacja dwóch – zdawałoby się, że antynomicznych – impulsów: ideowego wyczerpania oraz jednoczesnego (podskórnego) pędu krytycznego, który raz jeszcze za Izabelą Adamczewską można byłoby nazwać „małym realizmem (anty)kapitalistycznym”. Pod tę roboczą nazwę badaczka podpina pisarzy/pisarki takich/takie jak Sławomir Shuty (Zwał), Katarzyna Byzia (Nie żyję, więc jestem), Jakub Żulczyk (Zrób mi jakąś krzywdę) czy Mirosław Nahacz (Osiem cztery). W przypadku tych (to oczywiste) rozrzuconych poetyk pokoleniowość określana była głównie przez wspólny horyzont tematyczny, w którym swoistą dominantę stanowiło egzystencjalne rozproszenie ludzi młodych, wchodzących w dorosłość wśród zgiełku korporacyjnej nowomowy (Shuty/Byzia. Pozostając w orbicie powieści środowiskowej należałoby jeszcze wspomnieć o Wojnie polsko-ruskiej Masłowskiej, Ojciec odchodzi Czerskiego czy Lubiewo Witkowskiego, ale to inna bajka) bądź eskapistycznego exodusu (Żulczyk, Nahacz), wspieranego nierzadko – żeby użyć przeuroczego określenia Tomka Pułki – pejzażem używek. Dezercja, niezależnie od jej manifestacji, zawiera w sobie (podobno) pewien ładunek wywrotowy, gdyż (podobno x2) wyodrębnia perspektywę, z której krytyka nowych, zdeterminowanych przez prawa rynku stosunków społecznych staje się szczególnie wyrazista. Oczywiście, taka charakterystyka w żadnym stopniu jednak nie wystarcza, by wspomnianych autorów ustawiać w zbiorczej kategorii „pokolenia”, niezależnie od tego, czy za punkt wyjścia obierzemy klasyczną, humanistycznie zorientowaną koncepcję Kazimierza Wyki czy też jedną z jej zniuansowanych krytyk.

Z racji tego, że proza późnych roczników siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych nie stanowi głównego tematu moich (przyczynkowych) dociekań, kwestię ich pokoleniowego pozycjonowania odstawię jednak na bok (również ze względu na to, iż temat ten doczekał się już licznych omówień). Przywołałem wybrane nazwiska wyłącznie w celach porządkowych, szczególnie, iż nie wierzę w powtarzaną przez niektórych jak mantra formułę o „widmie Masłowskiej”, które – zupełnie jakby na kształt jakiegoś okropnego lewiatana – miałoby do tej pory krążyć nad pisarskimi praktykami twórców najmłodszych, a więc debiutujących na tak zwanych „dniach” (w ciągu ostatnich czterech lat). Problemem poetyki Masłowskiej jest swoisty językowy ekstremizm, którego nie sposób drążyć poza nim samym, słowem: wyczerpuje się tak szybko jak powstaje, prowokując najwyżej głównie nieudane, zajawkowe fale epigonizmu. Jeżeli Wojna... czy Paw... ustanowiły jakiś nowy językowy paradygmat, to głównie w akademickich, literaturoznawczych konstrukcjach i związanych z nimi pojęciowych spekulacjach, a nie w rzeczywistej praktyce pisarskiej debiutantów urodzonych we wczesnych latach dziewięćdziesiątych; myślę, iż wreszcie należy to wypowiedzieć. Rzut oka na wprawki tych ostatnich wystarczy, by z całą mocą (he) stwierdzić, że horyzont (rzekomo) wyznaczony przez autorkę Między nami dobrze jest został nie tyle przepracowany, co raczej po prostu przekroczony i nie ma po nim żadnego szczególnie wyraźnego śladu. Naturalnie, wynika to również z podstawowego faktu, iż egzystencjalne doświadczenie dzisiejszych dwudziestolatków zmierza w nieco innym kierunku i prowokuje odmienne reakcje.

W niniejszym przyczynku chciałbym pokrótce prześledzić właśnie strukturę owego doświadczenia i – na podstawie lektury wybranego materiału prozatorskiego – wstępnie wyodrębnić jego dominanty. Zdaję sobie przy tym sprawę, iż tego rodzaju przedsięwzięcie związane jest z wieloma niebezpieczeństwami (począwszy już od najbardziej podstawowego faktu, że proza, o której mówię, powstaje bardzo „na bieżąco”), tak też mój tekst w żaden sposób nie rości sobie prawa do jakiejkolwiek systemowości; ma charakter niezobowiązującej wprawki i jako taki stanowi luźną refleksję nad literackim materiałem, o którym – to znamienne – pisze się przecież niewiele lub wcale. Punktem dojścia tych rozważań byłoby więc zainicjowanie jakiejś być może poważniejszej dyskusji nad stanem literatury najmłodszej. Wybrany przeze mnie materiał obejmuje cztery pozycje autorów debiutujących w latach 2010–2014. Są to kolejno: Nie uderzy żaden piorun Dominiki Ożarowskiej (2010), Mięso Dominiki Dymińskiej (2012), Kierunkowy 22 Daniela Kota (2013) oraz (niepotrzebne skreślić) Wojciecha Engelkinga (2014). Wymienionych autorów łączy nie tylko podejmowana tematyka, lecz również wiek – urodzeni na początku lat dziewięćdziesiątych w sensie metrykalnym stanowią pewnego rodzaju jedność. Czy się więc tego chce, czy też nie, debiutujący w ciągu ostatnich lat – bez względu nawet na (często kontestowaną) jakość ich pisarstwa – tworzą na mapie polskiej literatury najnowszej zjawisko w jakimś stopniu odrębne i do pewnego stopnia bezprecedensowe, jakkolwiek trudno mówić o ich pracy w trybie jakiejś jednolitej, zawłaszczającej narracji. Dzieje się tak z kilku powodów. Tak samo jak w przypadku roczników osiemdziesiątych, kulturową rzeczywistością dzisiejszych dwudziestolatków jest bowiem (starcza, a więc pozbawiona świeżości) epoka ponowoczesna, w ramach której szansa na stworzenie spójnej strategii hegemonicznej wydaje się nie tylko nikła, ale wręcz niepożądana. Wynika to również z samego (marginalnego) statusu współczesnej literatury w całym polu produkcji kulturowej – w tym kontekście nieocenione są badania, jakie niedawno przeprowadził zespół Ha!artu w ramach projektu „Literatura polska po 89 w świetle teorii P. Bourdieu”. Podobnie koncepcja kultury opierająca się na zawłaszczeniu i narzuceniu jakiegoś dominującego języka opisu w wielości synchronicznych względem siebie wspólnot jawi się jako po prostu anachroniczna. Już kilka dziesięcioleci temu Baudrillard wspominał o „zanikaniu sceny dialektycznej”, wygaszeniu antagonizmów i związanej z tym trywializacji idei przełomu: gdyby tak ustawiony paradygmat intelektualny przenieść na kategorię (literackiego) pokolenia, nietrudno dostrzec jej totalizujący, roszczeniowy charakter. Przy tej okazji szczególnie znamienna jest klasyczna już koncepcja Kazimierza Wyki, który – przekonany o „witalnej sile młodości, zdolnej zmieniać oblicze świata” – upatrywał w omawianym konstrukcie możliwość przejęcia „steru historii”, cokolwiek miałoby to dziś oznaczać. Ten niefortunny zlepek w sposób oczywisty odsyła do mechanizmu heglowskiego, uprzywilejowującego teleologiczną, progresywną wizję dziejów, a w naszym przypadku – silnie z nią skorelowany proces historycznoliteracki, w domyśle mający podążać „do przodu” w zgodzie ze swoim skryptem. Dzisiaj, a więc w warunkach „słabej historyczności”, podobne poglądy pozbawione są jakiejkolwiek mocy poznawczej i nie mają już żadnego sensu, co zresztą kilka lat temu sygnalizował chociażby Tomasz Kunz, pisząc, iż „kategoria pokolenia jest pozbawiona desygnatu” i jako taka nie odpowiada naszemu doświadczeniu świata (idąc dalej tym tropem: Urlich Beck mówi o pojęciu-zombie, żyjącym tylko w języku). O konsekwencjach Heglowskich implikacji w omawianym pojęciu równie interesująco pisze Lidia Burska: „Pokolenie jest tu intelektualnym fetyszem, manifestuje się w nim fascynacja nie tyle samą młodością, co fatalną siłą historii – domeną ludzkiej wolności i twórczości, ale zarazem obszarem alienacji i opresji”. Najpełniejszym wyrazem tego rozpoznania wydaje się toczony w drugiej połowie XVIII wieku spór starożytników z nowożytnikami, gdyż doskonale odzwierciedla on istotę Aufhebung, czyli Heglowskiego zniesienia zawierającego w sobie element zniesiony. Nie trzeba chyba dodawać, że w pluralistycznym, liberalnym paradygmacie kulturowym absolutnie nie ma miejsca na tego rodzaju dialektyczne ścieranie – czas wielkich konstruktów myślowych już dawno się skończył, co nie oznacza jednak, że skończyła się sama historia, jak chcieliby tego (źli) ludzie spod znaku Fukuyamy, chcący zamknąć jej (aleatoryczny) proces w granicach rozwoju kapitału.

To nie historia (jakieś wspólne, ważkie doświadczenie historyczne, konstytuujące związek pokoleniowy) organizuje prozę najnowszą. Należałoby być może w tym miejscu postawić pytanie, jak wyglądało to w odniesieniu do roczników osiemdziesiątych, jednak ze względu na formalne ograniczenia nie sposób tej myśli należycie rozwinąć. Zainteresowanych odsyłam chociażby do tomu Frustracja. Młodzi o Nowym Wspaniałym Świecie, gdzie wspominany już Jan Sowa mówi o szczególnym momencie historycznym, będącym udziałem jego rówieśników – chodzi mianowicie o zawieszenie między epokami. W każdym razie problem ten jest bardziej skomplikowany i zasługuje na osobne podjęcie. Po 1989 roku trudno poszukiwać jakiegoś doniosłego momentu, który potencjalnie mógłby dla dzisiejszych dwudziestolatków stanowić jakiś zbiorowy punkt odniesienia (wejście Polski do UE? Śmierć JPII? Bądźmy poważni). Jeżeli w przypadku omawianego zestawu prozatorskiego można mówić o jakiejkolwiek pokrywającej się świadomości generacyjnej, jej (z gruntu afektywne) źródło wypływa najwyżej z niewypowiedzianego wprost przeświadczenia o wrzuceniu świat, w którym dzieje się tak dużo, że aż nic. Najbardziej znamienny w tym kontekście jest Kierunkowy 22. W akapicie otwierającym powieść czytamy:

 

Kolejne dni rozchodziły się w czasie jak okręgi po jeziorze, z wolna utożsamiając się ze sobą, upodabniając do siebie, zamazując lekko zarysowane granice. Żeby przypomnieć sobie, co robiłem na przykład dwa dni temu, muszę przejrzeć zdjęcia w telefonie, a jak to nie pomaga, uświadomić sobie, gdzie się obudziłem. Nie wiem, dlaczego to pierwsza myśl, jaka mnie nachodzi chwilę po otwarciu oczu. Gdzie jestem teraz?

 

Intensywność, jakiej oddaje się wrzucony w świat podmiot, nie pociąga za sobą żadnego realnego znaczenia, nie tworzy żadnej rzeczywistej struktury, czego wyrazem pozostaje sama formalna organizacja tekstu autora z Warszawy. To niezobowiązujący, skromny w wyrazie zapis następujących po sobie melanży, z których – oprócz kaca – zbyt wiele nie wynika. Brak egzystencjalnego gruntu jest przede wszystkim pewną wyjściową faktycznością; nie stanowi problemu normatywnego i jako taki sugeruje wyczerpanie krytycznego impulsu – w tym sensie spośród wybranego materiału Kierunkowy 22 w sposób niezwykle bezpośredni wypowiada generacyjne intuicje, jakie podziela reszta omawianych autorów. Podobnie dzieje się w Nie uderzy żaden piorun Ożarowskiej, powieści, która poniekąd zapoczątkowała tendencję do tworzenia tego typu autorozpoznań, czy to na poziomie grupowym, czy bardziej indywidualnym. Dość wspomnieć krótki fragment, reklamujący debiut krakowskiej autorki:

 

Reprezentuję nanibyzm. Głoszę nijakość. Pustkę na sztandary. Nanibyzm, nijakość i pustka zestawem ideologicznym najbliższym zbiorowemu sercu mas.

 

 

Celebracja rozproszenia rozgrywa się w rejestrze uporczywej przygodności, z której wynika po prostu zbawienne nic (albo nuda) – kontrą wobec dokonanej emancypacji wydaje się przekroczenie dychotomii wycofanie – zaangażowanie, w pewnym stopniu napędzające dyskusję wokół literatury w połowie lat dziewięćdziesiątych. W obecnych warunkach kulturowych opozycja ta wydaje się tyleż niewłaściwa, co po prostu niewystarczająca, szczególnie, gdy zwrócimy uwagę na osobliwe pozycjonowanie dzisiejszych dwudziestolatków – to drugie dzieci popkultury, które od estetycznej rewolucji preferują ironiczną repetycję (szczególnie ciekawe wydają się tutaj Gry losowe Joanny Dziwak – ze względów formalnych poprzestanę jednak tylko na zasygnalizowaniu fenomenu), natomiast od stabilizującej głębi – doraźne autokreacje. W kontekście tej ostatniej dość interesującym wybiegiem jest swoista narracja abiektalna, jaką w pierwszej części Mięsa rozwija Dymińska:

 

Nienawidzę siebie, a najbardziej nienawidzę w sobie tego, że nie umiem się powstrzymać od zjedzenia tabliczki czekolady albo pudełka pralinek. Albo czterech kawałków boczku z grilla. Zawsze jem tyle, aż poczuję w żołądku bolesne uczucie pełności. Potem muszę leżeć. Leżeć.

 

Podmiot uzyskuje pełną sprawczość dopiero w świecie wirtualnym:

 

Zakładam profil na portalu społecznościowym. Piszę dużo o sobie. Chyba wszystko, co wiem. Specjalnie robię sobie zdjęcia. Na żadnym nie ma twarzy w całości. Specjalnie się do tych sesji ubieram i maluję. Poprawiam zdjęcia w programie do obróbki zdjęć. Trochę rozmazuję, żeby wyglądać szczuplej. Bardzo dbam o mój profil i często go aktualizuję. (...) Właściwie tylko tym się zajmuję poza chodzeniem do szkoły.

 

Podobne rzeczy dzieją się również u Engelkinga, chociaż wyrastają z radykalnie odmiennych przesłanek i służą całkowicie innemu celowi. Na tle prezentowanych książek (niepotrzebne skreślić) rości sobie zdecydowanie najszersze ambicje – to flirtująca z antyutopijną formą powieść o młodych ludziach całkowicie zdeterminowanych przez logikę kapitalistycznej akumulacji; w warstwie konstrukcyjno-językowej cechuje ją jednak niezwykle silny epigonizm względem Możliwości wyspy Houellebecqa. Mimo wszystko, należałoby być może docenić wysiłek Engelkinga, polegający na próbie ukazania kondycji ściśle polskiej klasy średniej, niezależnie od arbitralnego i anachronicznego wymiaru jej z gruntu materialistycznych aspiracji. Akcent położony zostaje tutaj na zagadnienie prekarności, która nie zasila już żadnego ożywczego buntu (zgodnie z zasadą, iż na polu stosunków społecznych żadna zmiana nie jest możliwa – wbrew temu, co w ramach koncepcji „wielości” forsują chociażby Hardt i Negri): rodzi za to wyłącznie oportunistyczne wycofanie. Wracając: kwestia formalnego epigonizmu nie dotyczy jednak tylko (niepotrzebne skreślić). Problem ten ma o wiele szerszy zasięg i dotyczy również Mięsa. O ile Engelking czerpie z Houellebecqa, o tyle Dymińska na poziomie języka zapożycza się u takich nazwisk jak Herta Müller czy Aglaja Veteranyi. Zjawisko to, niezależnie od tego, jak je oceniać (i czy w ogóle warto to robić), sygnalizuje pewien ogólny fenomen – w prozie dzisiejszych dwudziestolatków trudno doszukiwać się jakichś radykalnie nowych poetyk. W tym sensie na polu literatury najmłodszej sytuacja jest niemalże analogiczna względem twórczości roczników osiemdziesiątych (warto wspomnieć, że rzecz ma się zupełnie inaczej w poezji, ale to temat na inny materiał). Kategorię literackiego minimalizmu, forsowaną między innymi przez wspomnianą już Izabelę Adamczewską w stosunku do dzieł z lat dziewięćdziesiątych, z powodzeniem można aplikować do wprawek pisarskich dzisiejszych dwudziestolatków, szczególnie gdy na celownik obierzemy konstrukcję postaci, ograniczenie pola poznawczego oraz wynikający stąd „prymat wąskiego doświadczenia”. Nade wszystko odpowiadają temu tendencje portretowe o silnym zabarwieniu biograficznym, obecne zarówno w Nie uderzy żaden piorun, jak również w Kierunkowym 22 i Mięsie. Na uwagę zasługuje również papierowa, jednowymiarowa kreacja postaci w (niepotrzebne skreślić), podporządkowanych forsowanej przez autorze tezie o całościowym zdeterminowaniu człowieka przez neoliberalne antywartości (konkurencja, chciwość, cynizm – dość przewidywalny zestaw) – otwarte zostaje pytanie, czy fakt ten ma rzeczywiście intencjonalny charakter czy wynika raczej z niedomagań pisarskiego warsztatu autora.

Brak nowego języka, niejako mocą strukturalnej konieczności, odpowiada również rezygnacji z gestu ideologicznego zerwania z zastaną tradycją: jeżeli przejściem od obecnych czterdziestolatków do dwudziestolatków rządzi jakaś właściwość, nie jest nią na pewno żadnego rodzaju dyskursywne cięcie. Należałoby raczej mówić o (nieintencjonalnej) kontynuacji z drobnym przesunięciem dominant: nade wszystko wyczerpanie impulsu krytycznego, zwrot w stronę historii prywatnych oraz supremacja rozproszenia, które nie podpada już pod dylematy o naturze etycznej. Symulakry i spektakl przestały gorszyć, wpisując się na stałe w naturę doświadczenia codzienności, a nierzadko stanowiąc wręcz jej integralną, niezastępowalną część (Dymińska, Kot). Wspominany przez Jana Sowę „banał wolności”, prześladujący młodych w połowie lat dziewięćdziesiątych, nie konotuje już tak fatalnego zawieszenia ideologicznego, wobec którego najbardziej autentycznym (cokolwiek miałby ten autentyzm oznaczać) ruchem jest gest dezercji, a więc wyłączenia ze społecznego obiegu. Po pędzie antykonsumpcyjnym (Shuty, W paszczy konsumpcji), tak znamiennym jako pierwsza reakcja na gospodarczy boom w kilka pierwszych lat po ustrojowej transformacji, w prozie dzisiejszych debiutantów nie ma już śladu; wynika to nie tylko z przeświadczenia o jego głębokiej niefunkcjonalności, lecz również z faktu przezwyciężenia jasnej dychotomii pomiędzy (prostoduszną) krytyką społeczną i (równie prostodusznym) społecznym oportunizmem. Zdaje się, że młodymi nie rządzi już czytelne pozycjonowanie: egzystencja rozgrywa się raczej gdzieś pośrodku, pomiędzy skrajnymi biegunami, w szczelinach, zapadniach, w sprzecznościach i ambiwalencji. Z tego też względu nazbyt wiążącą i wyabstrahowaną kategorię pokolenia należałoby zastąpić poszukiwaniem wspólnych, niezobowiązujących dominant: dzięki temu moglibyśmy – ze wszystkimi zastrzeżeniami – zamiast o pokoleniu właśnie mówić o pewnego rodzaju (bardzo) luźnym związku pokoleniowym, zamiast o wspólnocie doświadczeń – o wspólnocie przeświadczeń, wynikającej z partycypacji w odczarowanej rzeczywistości wielkiego miasta (emblematyczne, że wszystkie cztery powieści rozgrywają się w przestrzeni miejskiej, a konkretnie w dwóch ośrodkach: Warszawa i Kraków). Oczywiście tylko pod warunkiem, że nadal interesują nas syntetyzujące metanarracje; ostatecznie nie jest to przecież takie pewne.

• • •

Bibliografia:

  • Adamczewska Izabela, Krajobraz po Masłowskiej. Ewolucja powieści środowiskowej w najmłodszej polskiej literaturze, Łódź 2011
  • Frustracja. Młodzi o Nowym Wspaniałym Świecie (red. Piotr Marecki, Jan Sowa), Kraków 2003
  • Kunz Tomasz, Uniwersum społecznej nieważkości
  • Burska Lidia, „Pokolenie” – co to jest i jak używać?

• • •

Czytaj także:

• • •

Krzysztof Sztafa (1991) – pochodzi z gór, mieszka w Krakowie. Publikował w „Czasie kultury”, „Korespondencji z Ojcem”, „Popmodernie”, „Ha!arcie”, „Neurokulturze”, „Barbarzyńcy”. Student Krytyki Literackiej UJ. Laureat Konkursu Krytycznoliterackiego przy OKP im. J. Bierezina 2014. Po godzinach prozaik, chociaż serduszkiem raczej po stronie poezji. Kontakt: krzysztof.sztafa@gmail.com

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information