Trafienia Krytyczne (4): Wszyscy jesteśmy każualami
Co stanie się, jeżeli na fandom fantastyczny i jego przyległości spojrzymy z perspektywy owszem, fana – ale fana, który robi krok w tył i próbuje na „swoje” (?) środowisko spojrzeć krytycznym okiem? Dlaczego fani S-F i fantasy tak gorliwie bronią wierności adaptacji? Dlaczego w Assassin’s Creedzie rozgrywającym się podczas Rewolucji Francuskiej nie będzie żadnej rewolucji? Dlaczego zbroja Iron Mana jest pusta?
Ten cykl jest – między innymi – odpowiedzią na powyższe pytania. A przy okazji – nieco złośliwą próbą spojrzenia na polski fandom oraz na współczesną kulturę gamingową.
Wszyscy jesteśmy każualami
Zrobiliście kiedyś w Falloucie 2 quest w Modoc, w którym jednemu z NPC-ów trzeba dostarczyć złoty zegarek, ukryty w zaminowanym wychodku? Być może są porównania bardziej subtelne, wywołujące mniej drastyczne skojarzenia, wreszcie – mniej oklepane od tego, które przychodzi mi na myśl, ale reakcja dużej części komentatorów na #GamerGate przypomina mi obraz Modoc po wykonaniu tego questa. Już wyjaśniam: to, co różni bojownicy o dobre imię graczy wyrzucili z siebie po nagłośnieniu #GamerGate, przypomina krajobraz po wrzuceniu bomby do szamba.
Nie powinno zatem dziwić, że znalazły się też osoby, które, zobaczywszy podobny obrazek, wcieliły się w rolę roztropnego agronoma. Skoro szambo wybuchło, to może chociaż użyźni okoliczne pola? Może, jak pisze w bardzo dobrym tekście na Gamasutrze Leigh Alexander, #GamerGate pozwoli pozbyć się durnej i wykluczającej łatki „gracza”, która obecnie nie posiada już żadnej wartości opisowej, służąc wyłącznie podtrzymywaniu sztucznego poczucia elitarności u pewnej grupy młodych białych mężczyzn?
Haha, nie.
Logika sztucznie podtrzymywanego elitaryzmu jest zawsze taka sama, niezależnie od tego, czy mowa o grupce dresów czujnie sprawdzających, czy ubiór kolegi spełnia standardy prawilności, czy też o graczach, zupełnie serio przywołujących podział na „PC gaming master race” i „dirty console peasants” z recenzji Bena „Yahtzeego” Croshawa. Jeżeli nasza grupa, której ekskluzywność i elitarność przyjmowaliśmy za pewnik, rozrasta się – to znak, że czas wprowadzić nowe, wewnętrzne etykietki – na przykład dzieląc graczy na „hardkorów” i „każuali”, na tych, co potrafią się poświęcić, szlifując skillsy w CoD-a szesnaście godzin na dobę i tych, którzy… nie wiem. Mają życie?
Od kilku tygodni gram w nową edycję karcianego Doomtown. Gra jest znakomita: wciągająca, trzymająca westernowy klimat, zmuszająca do planowania kilku ruchów naprzód. Ma tylko jeden feler, od razu wypunktowany przez znajomego karciankowca: jest dla ludzi za trudna.
Mówiąc inaczej: opanowanie zasad Doomtowna w stopniu pozwalającym na swobodną rozgrywkę i składanie własnych talii wymaga poświęcenia takich ilości czasu i energii, których większość ludzi, szukających w planszówce czy karciance sposobu na relaks, zwyczajnie nie będzie chciała poświęcić.
Znajomy rzucił swoją uwagę, gdy wychodziliśmy z krakowskiego Hexa, wypełnionego po brzegi ludźmi spędzającymi wieczór nad planszówkami i karciankami. Zerknąłem na mijane przez nas stoły: Osadnicy z Catanu, Abalone, Carcassone. Grupka w kącie przesuwała kolorowe króliczki na planszy do Dixita, ktoś układał linie kolejowe w Ticket to Ride. Lekkie gry, wymagające góra pięciu minut nauki, dające się rozłożyć i złożyć w kolejne pięć minut. Wszyscy grający w Osadników czy Ticketa byli tam tak samo na miejscu, jak my, sprawdzający z mozołem tabelki określające, kto może przyłączyć się do strzelaniny czy joba.
Jeżeli zrobiliście tego questa w Modoc i poczuliście się lepsi, bo wiecie, do czego nawiązuję – to chyba macie ze sobą problem, Gamingowa Raso Panów.
• • •
Trafienia Krytyczne – spis odcinków
• • •
Andrzej Probulski (ur. 1987) – absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim, doktorant w Wydziale Polonistyki UJ. Trochę neolatynista, trochę geek.