Nie wierz nikomu [fragment]

Stanisław Czycz

Nadbudowa

 

i znów choć mogłem nie pojechałem do Leny wcześniej, obliczałem w domu jeszcze raz dokładnie potrzebne przekroje przewodów, zastanawiałem się nad zmianami instalacji, rysowałem jej plan, zeszło mi tak prawie do wieczora, i gdy już jechałem podsuwały mi się jeszcze myśli o tej instalacji, inne jej wersje, rozwiązania pewnych szczegółów [...]

– potrwa to sto lat?… co?… tak myślisz?…
– ta instalacja?… i ta linia…
– nie, to wszystko… cały ten socjalizm…
– nie myślę… po co?… lepiej nie myśleć…
– udaje ci się to?
– niech pan nie zapomina że jestem zetempowcem i mogę pana zakapować, że pan tak o tym socjalizmie…

[...] miałem kolegę w klasie, który miał bzika na punkcie żeglarstwa, marynarki… syn sędziego… załatwił w jednym roku praktykę w stoczni gdyńskiej, dla siebie i dla dwóch których lubił, w tym mnie… [...] no na przykład ja spałem a mój majster, co też wyglądał jakby stale zaspany, szedł kawałek brzegiem morza, był tam przy brzegu wrak jakiegoś zatopionego statku w czasie wojny, tam właził i wędką wystawioną z bulaja łowił ryby, sam nieraz to robiłem, tak samo, ten czeladnik w tym czasie, chłopak żywy i nie obijacz, coś tam dłubał na jakimś statku, ale przy okazji też szukał jakiejś wykonanej przez innych nowej instalacji, takiej w sam raz, i szedł pod koniec pracy lub posyłał mnie po kalkulatora, żeby to spisał jako naszą robotę tego dnia [...]

spotkałem ją… na drodze… kawałek od jej domu… nie poznałem w pierwszej chwili… w tym świetle dnia… popołudnia…

widziałem ją dotąd tylko w świetle księżyca, lub naftowej lampy, w którym kolory przytłumione, lub zmienione,

wybuchły w tym świetle dnia… ordynarne, żywe, papuzie… i w nich rysy jej twarzy wulgarna pospolitość… wiejska piwonia… i nawet jakieś drobne piegi na policzkach, wydało mi się…

– tak, dobrze… a jak tam w pracy?
– a nic…
– budujesz francowaty socjalizm?
– no… jestem od paru dni na delegacji…
– jak? gdzie? przecież jesteś tu…
– jestem na delegacji tu,
– gdzie?
– w tej fabryce i kamieniołomach,
– po jakiemu przekwalifikowali cię na kamieniarskiego robotnika?
– robię tu elektryczną instalację

[...] dojechałem na miejsce jak na miejsce egzekucji… nie mojej… jej… ta salwa już była… a ona jeszcze żyła po niej… a nawet nie wiedziała… przyjechałem i będę jeszcze przyjeżdżał… jakby po to żeby ją dobić… pochylić się nad już leżącą zmiecioną i wystrzelić z bliska…

[...] „jest tego towaru do cholery, i tylko mieć ochotę i jakie takie warunki, wie pan, chatę, bo forsa nawet nie zawsze konieczna, one mają”, „to one panu jeszcze płacą?” spytałem, „to nie tak, ja jestem, jak pan wie, z Zakopanego, mam tam dużo kumpli, choć mieszkam teraz w Krakowie, a wie pan ile dziwek tam zjeżdża w sezonie, z forsą i z nastawieniem wiadomo na jakie sporty, niby na narty ale to tylko tak pro forma… ja jeżdżę dobrze na nartach, mam tam sprzęt u kolegi, idę na tę oślą łączkę, jest z czego wybierać… i potem z taką albo do Krakowa albo tam w Zakopanem, kolega jest kierownikiem domu wczasowego, pokoik zawsze do dyspozycji…” tak otwarcie mi mówił, bo to był równy gość [...]

[...] sam wszedłem z trudem bo słupołazy luźnawo trzymały się na moich nogach w półbutach a i słup się zbyt zwężał w górze i stać trzeba było na bardzo przechylonych i słabo zaczepionych i gdy odłączyłem ostatni przewód osunął mi się górny słupołaz i zjeżdżając uderzył w dolny i odpadłem obiema pas miałem jeszcze niezapięty lecz zdążyłem obłapić słup rękami, ale wisiałem, nad tą przepaścią, [...] dalej próbowałem zaczepić któregoś słupołaza coraz bardziej nerwowo i rozpaczliwie, „a nie wariujże, tylko odpocznij trochę i spokojnie załóż jednego słupołaza i sprawdź czy dobrze siedzi, potem drugiego bo tak majtać to się możesz do usranej śmierci i gówno z tego!” [...]

[...] na podłodze dalej pełno tych podeptanych rozpłaszczonych opakowań do mydła „orzeł”, usiadłem na ich kupce pod ścianą, taki poczułem się nagle znużony, wziąłem do ręki jedno z nich, już nie znajdzie się w nim żadne mydło, nic, pomyślałem patrząc na wizerunek orła na nim, białego na czerwieniach i zdaje się niebieskościach czy napis albo obrys orła był niebieski, … też jestem jak to opakowanie… z jakim wizerunkiem? żadnym… albo… gwiazdy… czerwonej… czy dzięcioła… z czerwoną głową… co?… z tym odblaskiem… nie… dzięcioła z czerwoną gwiazdą na łbie… [...]

[...] ja, gówniarz, nagle tak… i moi pracownicy i robotnicy czapki z głów gdy szedłem przez plac… ja… byłem królem w Jeruzalem… marność i utrapienie ducha… i dodam: też ciała, z siedzenia przy papierach… trud swój i mądrość swoją pod słońcem… byłem kierownikiem trzydziestoosobowej załogi warsztatu, od razu… dał mi… to stanowisko… dyrektor Dźwigar… moi pracownicy z których co drugi mógłby być moim ojcem… a więc ja już… też tak… choć on… ten od traków, dwie pracownice, kurwy… a ja… i sekretarkę, Wisię, dziewczątko piętnastoletnie… więc ja już… już koniec… szczyt… [...]

[okładkowy]

[...] wylądowałem już twardo i tak wysoko i nieprawdopodobnie... ja... i nie w partii... żegnajcie skrzypki... i malarstwo... ale witaj poezjo... nadrealistyczna... zacząłem więc ulegać... i hiperrealistyczna.... zwątpieniu z powodu wszystkich... czy jak jeszcze wyprzedzająca wszystko co było... z trudów jakie podjąłem pod słońcem... socjalizmu... wykwit awangardy sztuki z awangardowości życia i pracy... awangarda nadbudowy z awangardy bazy... co tak zresztą zespolone że sama baza była już tym wykwitem... o, a Baza Remontowo-Produkcyjna?...

[...] wykwalifikowany fachowiec dostawał połowę tego co byle przyuczony do ślusarstwa lub elektromonterstwa chłop czy robotnik, a ja, ich kierownik, ten jeszcze nieprzezwyciężony relikt, ćwierć tego, był więc ten mój warsztat wzorem, może jedynym w całym obozie socjalistycznym tego czego naucza nas marksizm-leninizm, że w socjalizmie zwyczajny robotnik i chłop stoją najwyżej, i dla nich ja te poematy… tę poezję niezwykłego lotu… opiewającą chwałę ich dokonań… bo burżujska przedwojenna główna księgowa nie miała zrozumienia dla tej mojej idei… poezję lotu takiego że proste rzeczy jaśniały bogactwem niespodziewanym, nieprzeczuwanym, zwykłe taczki… reperowane… i nabierały w niej majestatu jak transatlantycki statek oceaniczny… [...]

[...] „Wisiu nie mów mi: panie kierowniku bo mam już dość gdy mi tu tak wszyscy”, „a jak mam mówić? jest pan przecież kierownikiem”, „tak, i mam to gdzieś”, „oj, panie kierowniku, to nieładnie tak mówić do własnej sekretarki”, „mówię ci, przestań z tym pan, nie jestem dużo starszy od ciebie”, „no nie, ale jest pan kierownikiem”, „bo ci zacznę mówić pani”, „ojej, to byłoby śmiesznie”, „albo: pani kierowniczko, jak nie przestaniesz, wiesz jak mam na imię”, „wiem, ale nie potrafię”, „to ja cię nauczę, dość już tego, zresztą rozkazuję ci i koniec”, „a, to muszę, ale nie tak od razu” [...]

[...] elektryków miałem takich że prócz wykręcenia spalonej i wkręcenia nowej żarówki umieli niewiele więcej i sam musiałem robić gdy się uszkodziło coś w instalacji lub w zwojach czy stykach opornic lub któregoś silnika lub wyłącznika czy przełącznika i co to za kierownik widziałem jak patrzyli na mnie niektórzy robotnicy który się sam grzebie w tych kurzach i brudzi olejami opornic i było mi obojętne [...]

[...] ładowali kamienie na taczki i dowozili do łamaczy i nawet sam Bajn schylał się nad jakimś kamieniem na gazie widocznie średnim że jeszcze potrafił i wkładał do taczek tak z jeden na pół godziny i inni w podobnym tempie ach to czyn społeczny i wpada do mnie wysłany któryś biuralista „pan jest proszony do nas do pracy”, „pracę to ja mam tutaj a nie jak ta wasza gimnastyka w słońcu i świeżym powietrzu i muszę ją wykonać i ja tu prawie w każdą niedzielę” [...]

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: jakub.baran@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Nie wierz nikomu Stanisława Czycza w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Nie wierz nikomu w naszej księgarni internetowej

• • •

Stanisław Czycz

(1929–1996) Absolwent liceum elektrycznego, pracownik Krakowskich Zakładów Kamienia Budowlanego, pierwsze wiersze wydrukował w 1955 roku (w towarzystwie m.in. Mirona Białoszewskiego i Zbigniewa Herberta). Autor Anda (1961), Arwa (2007), Pawany (1977); zbiorowych edycji prozy: Ajol (1967), Nim zajdzie księżyc (1968, 1970), Nie wiem co ci powiedzieć (1983) oraz tomików wierszy: Tła (1957), Berenais (1960), Białe południe (1972), Wybór wierszy (1979). Pośmiertnie: Słów do napisu na zegarze słonecznym, cz. V (2011), Wierszy wybranych (2014), Opowiadań krzeszowickich (2016).

Czytaj dalej

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information