Gołe baby za Jaruzela. Wyniki badań terenowych

Dezydery Barłowski

45 na 39 na 6 na 1: ludzie, siedzenia, browary, autobus – polski, dobry, autosan, klasyk, a browary siedzą z tyłu. Ja siedzę w środku, ale wiem, że browary z tyłu. Zresztą każdy wie, choć może nie kierowca, bo on kierować musi, ale poza nim? Konspiracja, zmowa, nikt nie interweniuje, a sześciu dresowych paniczów sukcesywnie zagłusza szuru-buru-turkot tego rozklekotanego grata. No cholera jasna… może sam bym ich uciszył, ale jakoś dziś nie mam nastroju na afiszowanie się z moim bohaterstwem, co zapewne i reszcie podróżujących się udziela. Jednak coś, ktoś, gdzieś nagle się uruchomił i ryczy jak opętany. Ludzie się rozglądają, panicze jakby w konsternacji zapijają zaskoczenie browarkami, a kierowca zatrzymuje pojazd.

– Proszę państwa, koniec podróży, rura wydechowa się oderwała.

A jednak. Rura… Rura – dziecko komunistycznej myśli inżynierskiej, wychowanka spalin Peerelu i ostatnia obrończyni kultury transportu publicznego w wolnej Polsce, w 2015 roku, w kwietniu, w małej wiosce za Lublińcem, gdzie zbłądziłem w celu zebrania materiału do dobrze zapowiadającego się reportażu, reportażu o pornobiznesie w latach dziewięćdziesiątych. Ostatecznie materiał nie zachwycił, lecz wiadomo… jakoś się upiększy i wyjdzie znośnie. Natomiast sytuacja z autobusem z lekka zmieniła sytuację tego, co udało mi się zebrać. A mianowicie, udało mi się nagrać wywiad z pewnym panem Stefanem, który po transformacji otworzył dobrze prosperującą wypożyczalnię kaset porno. Co ciekawe, pierwszą turę pornotowaru kupił od pornoprzedsiębiorcy, który zrobił jeden z najdziwniejszych pornobiznesów w historii pornoprzemysłu – i to za Jaruzela. Pornohistoria niesamowita. A ku memu szczęściu ten nieszczęsny autobus raczył się zepsuć właśnie w wiosce, z której ów (porno)człowiek pochodził. (Wszystko wedle opowieści Stefana, oczywiście.)

Zatem, by czasu nie tracić, biorę telefon i szybko kręcę do pana Stefana. I mu mówię, że ledwo dziesięć minut ujechałem – w warunkach skandalizujących zresztą – a tu mi autobus bach! na drodze i jestem tam, co pan mówił, gdzie pan wie. A on oczywiście, że wie, wie, naturalnie i nawet by chętnie dom wskazał, lecz Andrzejek już tam nie mieszka od ho, ho, ho! No to pech – mogłoby się wydawać… ale nie! Bo Stefan zaraz dodaje, iż mieszka tam również taki Genek, co to te wszystkie kasety mu sprowadzał, a teraz na KRUS-owskiej rencie siedzi i wyplata kosze wiklinowe, więc może kilka słów o tych erotykach by rzucił, ten Genek. Zatem o adres pytam, jednak szybko mnie Stefan stopuje i mówi, iż Genek bywa agresywny i czekać mam, a Stefan tam we własnej osobie po mnie przyjedzie – bo niedaleko ma, prawda – i wtedy razem wstąpimy. No to ok.

Stefan przyjeżdża natychmiastowo, wysiada z auta i wskazuje domek za moimi plecami. No proszę, autobus zepsuł się dokładnie tam, gdzie powinien. Lecz hola, hola, jeszcze chwilę Stefan każe mi w aucie poczekać, bo wpierw musi Genka przekonać.

Po kwadransie okazuje się, że Genek może i nawet chętny, ale ma gościa, więc pyta, czy to będzie przeszkadzać, jak trochę z tym gościem posiedzimy. No to mówię – bezproblemowo, ja się ludzi nie boję, po prostu za nimi nie przepadam, o czym już nie mówię. Stefan prowadzi.

– No jesteśmy. To pan Dezydery, a to właśnie pan Genek, a to pan Mietek.
– Witam, Jędrzej, Mieczysław Jędrzej, ten tego, he, he.
– A ja Genek jestem. Bez żadnych panów, kurwasz, heh!

Genek swój chłop, między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, zawadiacki styl, kufajka jak się patrzy, facjata szarawa, zęby 50 na 50 i zmarszczek kaskady, mądrość życiowa wręcz z niego paruje, sacrum z profanum się miesza, niemniej w gumofilcach i czapce żulerce po domostwie sobie śmiga bez żenady. Ale kultura jest, bo zaraz z zapytaniem wyskakuje.

– Stefan i pan Dezerter…
– Dezydery, Genku!
– Dobra, dobra. Pany, co pijecie?
– A co tam masz, Genku?
– A herbatkę z biedronki, ewentualnie z prądem.
– To ja samą, Genku, bo prowadzę.

Ja wziąłem to samo. Genek wyszedł do kuchni, ale po chwili wrócił.

– A dla ciebie Mietku?
– Z prądem.
– Czyli herbatkę z prądem.
– Z prądem, z prądem, może być też bez herbatki, ten tego. He, he!
– Ech, kurwasz, ty, ancymonie wręcz, hehehe!

Nie mam pojęcia, kim jest Mietek, ale wygląda jak Zbyszek Cybulski na chemii. Poza tym bez charakteru się wydaje i jeszcze doprawiony tą swoją tentegowatością werbalną przytłaczającą jego tentegową już bez tego aparycję.

Natomiast z Genkiem od razu znaleźliśmy wspólny język. Zresztą, co on tu uskutecznił?! Przyszedł, postawił szklanki i rach-ciach kawę na ławę! Przechwałki, koszałki-opałki, kim on tu nie był, co to on nie przemycał, natomiast w kwestii pornosów… uwaga, „Genek” to tak naprawdę tylko na niego wołali, a w rzeczywistości to Pablo Escobar Rajchowskiego Świerszcza, najwyższy wódz gminnej pornokontrabandy, no normalne pornopodziemie, większa konspiracja niż w AK, niż, kurwa, u Wyklętych, a o Solidarności nawet nie wspomnę! Taki był… tak opowiadał, z takim życiem, z taką ikrą!

– Panie Genku, panie Genku! Przepraszam, że przerwę. Ale to jak to w końcu się zaczęło? Dostał pan jakieś zlecenie na te pornosy?

– No mówię ja ci, że sprowadzali my wszyściuteńko, a te pornosy to przypadkowo nam, kurwasz, weszły. Prócz tego ten Andrzejek – ten co większy od tego, co to tu się rozsiadł, Stefana, hehehe, interes zrobił – zaczął wręcz wypytywać, czy byśmy machnęli mu jeden kurs na granicę specjalnie. No ale co tu dużo gadać, kurwasz, złapało się dobry kontakt z takim jednym, co w Gerlicu po polskiej stronie chciał komuś takie cacka spieniężyć, to głupio by było o tym nie zagadać komu trzeba. A Andrzejek miał te, te, kurwasz, wizję i trochę dolarów od wuja cinkciarza, to mu się kurs zrobiło, nawet bez przechodzenia do Szwabów.

– To sam pan tam pojechał?

– Nie no. Zawsze jeździłem z Maciejem. Stefan, znałeś Macieja? No, no, ten, ten, no, nie żyje. Pogrzeb wręcz piękny był. Prąd go pierdolnął, jak chrust zbierał, wiesz, kurwasz, chrust na złom ze słupów wysokiego napięcia. Ale dobry chłop był. Maciej, Maciej… morda okrutna, półksiężycowa, jakby na przekór, jakby w imadło na dziesięć zdrowasiek za młodu wjebana i jeszcze ten stały zaciesz głupkowaty o wpierdol wręcz wołający. I brata też miał Macieja, o pięć lat starszego, ale u tego to akurat klinicznie upośledzenie umysłowe stwierdzone. A ten mój Maciej niby czysty, ale wiesz, jak to jest. Zresztą, rodzice też podejrzani. No kto, kurwasz, pany, synom te same imię nadaje?! Ale, ale, ale był jeszcze szwagier Macieja w to wtajemniczony. Szwagier też trochę nieteges, ale miał żuka, szarego blaszaka, silnik dwa-yeden, dziesięć metra pszenżyta w dużych workach wchodziło bez szelestu, a i jeszcze kierowca, i dwóch pasażerów, swoją drogą drugi cupał na klapie od silnika, ale milycjanty się nie czepiły, wszyscy wtedy tak jeździli, wszyscy jak jeden mąż. A po te świerszcze to akurat tylko z Maciejem pojechałem, ale żukiem jego szwagra, ma się rozumieć. No… To było w osiemdziesiątym siódmym. W zimie, kurwasz! Stąd przez Opole, Wrocław aż do Gerlica. A stamtąd już z jedenastoma VHS-ami i siedemdziesięcioma ośmioma sexmagazinami – pewnie ze szwabskiego lombardu – w drogę powrotną. Ale w połowie był już taki mróz, że się siedzieć nie dało i jeszcze w kimę chęci jak chuj, nawet już przeglądanie tych Foksy Lejdy na nic. A w takiej trasie to albo się w siedzeniach nędznie kulbaczysz, albo u prawie obcych ludzi na cienkiej podkładce dzielącej Cię od goluteńkiej ziemi kładziesz.

– I co, styropian?

– Styropian, kurwasz… Wolne żarty… Nam z Maciejem przyszło kłaść dupę na siedemdziesięciu ośmiu sexmagazinach ze szwabskiego lombardu, a dokładnie na jakiejś zasranej pipidówie w połowie drogi między Gerlicem a Opolem. Jacyś dalecy krewni Macieja nas pod dach wpuścili wraz z naszymi siedemdziesięcioma ośmioma egzemplarzami sexmagazinów ze szwabskiego lombardu – o których, tak swoją drogą, nie mieli pojęcia, wiadomo, konspiracja – i kazali kłaść się na nagusieńkiej, kurwasz, podłodze w zasranym korytarzu. I tak cieplej niż w żuku, ale na tych sexmagazinach, powiedzmy sobie szczerze, nie pierwszej świeżości, też nie za komfortowo… wiadomo… czuć było, że używki. Więc oto Maciej wziął posegregował nam do dwóch worów po cztery VHS-y z Terenią Orlowski – i jeb pod głowę. No i jakoś można było uciąć komara, lecz nie na długo, bo, kurwasz, o szóstej zara pobudka i apele nam odpierdalają – ci Macieja krewni dalecy – że co my tu, za przeproszeniem, odpierdalamy… A my na to, że nic. Normalnie, kulturalnie sobie na prasie uskuteczniamy wypoczynek, gość w dom, Bóg w dom, a jakżeby, psze państwa, inaczej?! A oni nam kurwasz, że-szsz-won, bo tu zaraz dzieci do szkoły trzeba wyprawić, żeby one tego hultajstwa na swe niewinne oczęta nie widziały. To my na to, taaa? Proszę bardzo! Jak won, to won! Już nas nie ma. Gość w dom? Bóg w dom? A taki chuj! Już nas tu, kurwasz, nie zobaczycie, nigdy. Polskasz, kurwasz, gościnność, aszsz, kurwasz! Echszsz, widzisz? Jak to ten naród ma wyjść na prostą, kiedy się tak z konspirą, opozycją, prawdziwą niezależno-wolnościową pornokontrabandą obchodzi? Myśmy tak o wolność walczyli. Pany! Wolność słowa i obrazu! A oni co, kurwasz? Dzieci do szkoły? Kto to widział? Aszsz, kurwasz… Polaczki pierdolone… Słów brak… Brak słów, pany...

Genka język giętki przeprowadzał mnie przez mętne odmęty socrealu jak i patriotycznego (porno i nie-porno) kontrabandyzmu. No i tutaj właśnie niespodzianka: Genek okazał się – jedynie – b y w a ć jakimś tam nikczemnym Escobarem, bo w rzeczywistości to prawdziwy Odys był, tłukący bruki i asfalty w drodze do swej Itaki. Istny bohater. Lecz, na Boga (!), przecie ów Genek to produkt swoich czasów, umysł zdeprawowany przez Bieruta, Ochaba, Gomułkę i tak dalej, i kto by pomyślał, że ja – tu teraz siedzący – ot tak zatęsknię za tymi stalinowskimi opresjami, za tymi pięciolatkami, za komitetami kolejkowymi, za kombinatorstwem, za dostępnością życia prawego tylko w nielegalu… I to ja zatęsknię! Ja – rocznik dziewięć-jeden, dobry rocznik, w wolności wychowany, sporadycznie głodu doświadczający, dziennikarz pokorny samemu sobie… I to teraz – w IV RP, dobrej RP, wolnej RP… W ogóle to bez sensu, choć Genek w swej narracji prawdziwszy niż podręcznik do historii. Ale wróćmy do naszych pornosów, bo właśnie Genek wizualizuje akt wręczenia ich Andrzejkowi.

– I wtedy to Andrzejek z woja powrócił. Już na stałe, już rezerwa w pełnej krasie. Dobry, porządny chłop, przyjechał, z matka się przywitał i się odjebawszy, kurwasz, co niemiara, idzie w stronę geesu, a ja go myk w pogawędkę: Andrzejku, mam dla ciebie to, o czym my gadali. A on się tylko uśmiecha, czerepem zatrząsa i do geesa dalej idzie. Dziwny taki był, taki, wiesz, kocur, kurwasz, gnuśny… No a wieczorem przyszedł po te erotyki i prawie bez słowa dnia następnego do Lublińca pojechał. Tam jakąś babę miał, czy co, ale my o tym nic nie teges. O wszystkim dopiero rok później od Bródki (takiego od nas ze wsi, co w Lentexie cieciował, a później się rozpił i do nas wrócił, ancymon jebany, naprędce) się wywiedziałem, jak to z Andrzejkiem było. A było tak, że jeszcze w tych kamaszach biznesów się wyuczył. Mieli tam ponoć dobrego sprzęta, wiesz, magnetowid, telewizor, wszystko do celów instruktażowych, choć i mnie trudno dać temu wiary. Ale dobra, niech nawet tak będzie, niech nawet przez przypadek jakiś kaseciak się tam z pornosem zawieruszy, ale żeby chorąży w tym paluchy maczał… no to już, kurwasz, za wiele. Gdy ja we woju byłem – a za Gierka byłem – to, kurwasz, nikomu, ależ to nikomu coś takiego by do łba nie przyszło, a ten Andrzejek, ancymon pierdolony, taki cyrk tam odjebał… ponoć… Pany! Kurwasz! żeby pół kompanii gotów było za jeden taki pornoseans miesięczny przydział fajek oddać? No ale dobrze, dobrze, bo z tego Andrzejka kombinator nielichy, szelma jak w mordę strzelił i wiele rzeczy mu fartem poszło. W każdym bądź razie, jak już wrócił, erotyki wziął i do Lublińca wyjechał, to dopiero się zaczęło. I to z jego babą te biznesy! I z jej rodzicami też! Wszystko uzgodnili, ancymony jebane! A jak już trzecia Erpe nastała, to on tylko myk nad morze, tam dom se kupił i tyleśmy go widzieli!

Genek trochu się zasapał i trudno mu było myśl dalszą wykładać. No ale nic. Bo nawet gładko z tego wyszedł, niczym dyrygent. Uniósł rękę na znak STOP, drugą za kielicha chwycił, przechylił na macha i zapił lidlowskim argusem, później herbatą, i argusem, i herbatą, i argusem, i znów zaczął snuć swą gawędę. A ja wtopiony, rozmarzony, cichy chłonąłem tę rzeczywistość, coraz bardziej tęskniąc, choć praw do tęsknoty zupełnie nie mając.

– No i tak, jak ci mówię. Starzy jej – tej Andrzejka baby – mieli pod Lublińcem ogródek działkowy, wiadomo, duma i, kurwasz, uprzedzenie każdego cnego proletariusza. I na tym ogródku mieli chałupę, a w tej chałupie prąd, a pod tym prądem magnetowid i telewizor, co to je Andrzejek od jakiegoś Pepika wykupił. A! Miał też ten cały towar, cośmy go z Maciejem wcześniej przywieźli. Hehehe! No i już chyba, kurwasz, wiesz, co to ten ancymon mógł odjebać. Na początku miał tuzin widzów na tydzień, później kopę, a jak się całe miasto dowiedziało, to i po dwa seanse dziennie w tej ciasnej chałupce szły. Milycjanty też oglądały, urzędasy, uprzejmi… wszyscy przychodzili, więc nawet donieść nie miał kto, a że za seans dużo nie liczył, to i powodów do skarg nie było. Też się z tym nie rozgłaszał, taki wręcz wdowigrosz z niego był. Dopiero po okrągłym stole przyszedł do tego tu Stefana i za bezcen mu oddał co trzeba. Ileś tego miał, Stefan, co?

– Więcej niż te jedenaście, Genku, wiesz. No musiał je skądś jeszcze sobie posprowadzać później.

– No widzisz. On to – ten Andrzejek – to już chłop z innej gliny lepiony. Wszyscyśmy wtedy się przekrętami zajmowali… ja to wiadomo, nawet przez miesiąc zielonymi obracałem, ale koniec końców to nie dla mnie się okazało. Ale, kurwasz, takiego łba jak Andrzejek tośmy nie mieli. Mało kto w ogóle chciał się za te pornosy tykać. Goła baba to była w domu i to od święta, a nie, kurwasz, na każdym rogu. Chłop to jakoś więcej miał szacunku do kobity niż teraz.

– Tak pan myśli? – się uruchomiłem, niwecząc ostatki naiwności z niby wspomnień. – To nie było wtedy chlania? Nie było przemocy w domach? A wiejskie dyskoteki, gdzie wenery i niechciane dzieci siały się jak Sosnowskiego barszcze?

– Właśnie, kurwasz, było. Ale jak było, to się o tym z dumą nie mówiło, bo po raz, to było rzadko, a po dwa, to każdy się wstydził.

– Rzadko?

– W porównaniu do waszych czasów, to rzadko. Bo było trochu takich, co w coś wierzyli. Kiedyś jak żeś się z babą przez przypadek w nocy zasiedział, to nazajutrz już wam gajer i suknie szyto. A teraz, kurwasz, jak to ksiądz proboszcz mówi, dzisiejszy seks jest jak sranie; do uprawiania go wymagane są tylko dwie rzeczy: chęci i obsunięte do kolan gacie. Wyższe uczucia, odpowiedzialność, relacje, kurwasz, jakieś – kto by o tym pamiętał, bardziej wam się przyda papier toaletowy lub zamknięte drzwi w sraczu. Tak was, kurwasz, nauczono. A później się dziwią, żeście tacy niedojebani. Tak jak z tymi pornosami… My to oglądali jak eksponaty, a wy to byście nawet okiem nie rzucili, bo lepiej to znacie niż twarz własnej matki. I gdzie to poszanowanie dla drugiej osoby?

– Jest…

– Kurwasz, w dupie! Szacunek się kończy po obejrzeniu setnego pornosa!

I to był znak, że trzeba się zbierać, bo dziwnym trafem miejsce po tęsknocie zaczęło obrastać wstydem. Acz… No na miłość boską! Przecież on te pornosy sam sprowadzał, pomyślałem, hipokryta pieprzony, pomyślałem również, ale już mu tego nie powiedziałem i nie powiem, żeby się jeszcze bardziej we własnej hipokryzji nie zatapiać. Jednakże czułem się źle, czułem się oszukany przez polską wszelaką edukację, oszukany przez zwrot etyczny, oszukany przez Świat Zachodu i przez samego siebie. Nie wiem, może jeszcze trzeba kilka lat poczekać, by o tym uczciwie napisać? Może brak mi dystansu, a może brak mi tej zasranej komuny?

• • •

Dezydery Barłowski (ur. 1991) – prozaik, twórca tekstów naukowych, artystycznych oraz publicystycznych. Tłumacz i badacz współczesnej literatury amerykańskiej. Absolwent filologii polskiej oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej, obecnie student komparatystyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information