Siódemka [fragment 5]
Na Siódemkę wyjechałeś kilka kilometrów dalej, pod samymi Słomnikami, przy drodze stał przystanek PKS
„Poczekasz tu – pomyślałeś – na jakikolwiek autobus w stronę Słomnik, Miechowa czy Jędrzejowa, może nawet coś na Kielce będzie jechało albo i na Radom, kto wie…”. Oparłeś więc rower o tył blaszanej budy, a potem, po namyśle, wepchnąłeś go głęboko w krzaki (bo chłopaki spod sklepu mogą tu przecież przyjechać na skuterku). Siedziałeś na połamanych i – z jakiegoś powodu – nadpalonych żerdziach drewnianej, przystankowej ławki, pod nogami miałeś pety, okruszki szkła i charchy, za plecami miałeś napisy, że ten i ów to kurwa i konfident. Gapiłeś się na rozciągający się przed tobą pejzaż. Pas pobocza na asfalcie, przerywana linia pośrodku drogi, drugi pas pobocza, kamienisty pas błota, trawa, rów, trawa, niskopienne zboże, szarawe i jakieś przygniecione, kilkaset metrów w głąb krajobrazu budowa jakiegoś domu, kopy piasku.
„A co on tak – pomyślałeś – nie przy drodze, jak wszyscy?” Po lewej stacja benzynowa i bar o nazwie Sarmacja – na szyldzie szlachciura podkręcający wąsa i trzymający przy twarzy szablę. Wyglądał, jakby się tą szablą golił. O jakości tego szyldu nie będę ci, Paweł, przypominał, bo jaka, no kurwa, mogła być tego szyldu jakość. No jaka.
„Ale z drugiej strony – pomyślałeś – czy rzeczywistość naprawdę musi być ładna i wylizana, żeby była cool? Ameryka – myślałeś (czkawka ci się z jakiegoś powodu włączyła) – za cholerę nie jest ładna, ale tak jest zmitologizowana, że wszyscy ją uwielbiają, a elementy jej przestrzeni to, czyk – czknąłeś – ikony światowej kultury. Stacja benzynowa na zadupiu z dyndającym zardzewiałym szyldem i redneckiem za kontuarem. Z ganem pod kontuarem, czyk. Przydrożne roadkill grille dla kierowców ciężarówek, w których siedzi się przy barze, zamawia mocną czarną kawę i steka, zagaduje do kelnerek i kelnerów, a nad rzędem butelek miga jakiś paskudny, głupawy neon typu old milwaukee czy coorslight. Zielone stoły bilardowe i kolesie ze znudzonymi minami wbijający bile. Srebrzyste cielska greyhoundów. I reklamy, billboardy, billboardy, reklamy, być może nie tak paskudne jak polskie, czyk, nie aż tak paskudne, ale paskudne. Ale świadczące – jednak – o jakiejś sile, o energii, o tym, że coś się dzieje. Że coś tam, kurwa, czyk, tętni pod skórą, a nie jak w tej błogosławionej Europie Środkowej, do której Polska na siłę się przyszywa, bo w sumie gdzie ma się przyszywać, gdzie ulice są puste, jakby wszyscy Środkowi Europejczycy umarli z nudów we własnych łóżkach. Po Czechach, Węgrzech czy Słowacji jeździ się – myślałeś – jak po świecie, w którym nikt już nie mieszka. Stojące powietrze, czyk, i schludna zgrzebność, czasem tę zastygającą w galaretę nieruchomość naruszy jakiś Cygan”.
Widziałeś kiedyś coś takiego, Paweł, jechałeś sobie pustą na amen słowacką drogą, którą najwyraźniej zbudowano w jakichś latach sześćdziesiątych i natychmiast o niej zapomniano, i nagle przy drodze, pośrodku niczego, stał Cygan i stepował. Stepował sobie na wąskim poboczu słowackiej drogi jak, kurwa, Fred Astaire, nawet nie popatrzył na ciebie, jak przejeżdżasz w swojej świętej pamięci vectrze, i stepował dalej.
Gapiłeś się na bar Sarmacja.
Lubiłeś to wszystko tak, jak się lubi rzeczy po prostu znane od dzieciństwa i kojarzące się z domem. Rzeczy dla Polski pospolite, rzeczy ojczyste, najojczystsze, najpolstsze – sympatyczny pysk małego fiata 126p, zielone drogowskazy, litery układające się w słowo POLSKA, gdzie „P” wydaje się zawsze uśmiechnięte i które to słowo, zapisane, odbiera się bardziej jako jeden hieroglif niż zbitkę liter, czarno-białą krowę na zielonym tle, przeżuwającą beznamiętnie i gapiącą się na twój samochód, gdy przejeżdżasz, krój okien w blokach, kiosk Ruchu, dom-kostkę z białego pustaka, z dachem układającym się w północny zarys Polski.
Na przykład.
No więc tak, lubiłeś to wszystko. Tych ludzi, nową polską klasę średnią, która dorobiła się na tym i na owym, na bohaterskich smolbiznesach najczęściej i teraz załatwia jeszcze, co tam może być do załatwienia w dzień świąteczny w mieście Wodzisławiu na rynku, a potem wsiada w swoje samochody, sprowadzane albo z salonu, w swoje kie i dacie dustery (wiesz pan, niby Rumun, a tak naprawdę Francuz, niedrogi a dobry), w swoje mercedesy i beemki, w swoje skody octavie i volkswageny passaty, audi a3 i a4, i jadą do swoich domów, parkują przed garażami albo otwierają garaże pilotami, w domu ciepło, telewizor chodzi całą dobę, reklamy jako na ulicy, tak i w pieleszach, ale w domu i kominek, i pastelowe ściany, i widoczek kupiony w Krakowie podczas jakiegoś tam weekendu z dziesięć lat temu, wtedy i Wawel był, i obiad w Chłopskim Jadle, do teatru biletów nie było, to się wróciło, nic na siłę, następnym razem się pójdzie, a w domu kanapa skórzana i zestaw książek kucharskich, bo oni lubią gotować, kuchnia włoska im się już przejadła, francuska za trudna, poza tym, kto by robił purée z selera, no ludzie, więc bałkańska, bo każdy był w tej Chorwacji, ach, Chorwacja, Chorwacja, zdjęcie z mariny w Dubrowniku stoi na komodzie, kuchnia arabska, chińska, tajska, dobra, bo i słodkie, i z mięsem, kuchnia węgierska, oczywiście, bo to i ostre, i dobre, i bratanki, do tego dobry jest egri bikaver, egerska bycza, niedrogi a dobry, i podnoszenie palca, że w każdej polskiej restauracji to dostanie się placek po węgiersku, przy czym, palca jeszcze wyżej podnoszenie, placek po węgiersku nic z Węgrami nie ma wspólnego. No i siadają przed telewizorami, oglądają tvn24 albo TV Republika, potem to i owo w telewizji, co kto lubi, Jaka to melodia czy coś ze sportu, wszyscy lubią dobrą piłkę nożną i kibicują Barcelonie, Milanowi albo Manchesterowi, wieczorem kieliszeczek czegoś lepszego przed snem, portale posprawdzać w Internecie albo do sąsiadów na chwilę się pokłócić, albo pośmiać, książkę, tę samą od miesiąca męczoną, doczytać do końca, albo i nie męczoną, jakąś akcję wartką, poprosić syna albo córkę, żeby co tam ściągnął z nowości przez tego torrenta – i spać.
Nawet, pomyślałeś, robiąc rundkę wokół rynku, tych chłopaczków lubisz stojących pod sklepem z napisem TOWARY WIELOBRANŻOWE 24 h, do której się garną jak ćmy do lampy, bo gdzie się mają w Wodzisławiu garnąć. I siedzą pod tym sklepem, nawet nic specjalnie nie piją, bo ileż można pić, już im się dawno picie znudziło, niech stare żule piją, oni raczej jakiegoś red bulla se może strzelą albo tajgera, raczej coś przyjarają, jak kto przywiezie z Kielc, Krakowa czy Częstochowy czasem, od święta, co białego, a tak, to po prostu się kręcą, siedzą na ławkach, puszczają sobie filmiki na komórkach i wyzywają się od chujów, kurew i konfidentów.
• • •
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz, współpracuje z „Polityką”, „Ha!artem” i „Nową Europą Wschodnią”, autor książek pt. Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian (Korporacja Ha!art), Rzeczpospolita Zwycięska (Znak), współautor zbioru opowiadań Paczka radomskich. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Laureat Paszportu „Polityki” 2013 za książkę Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, książka nominowana była również w 2014 roku do nagród Nike i Angelus.
• • •
Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl
• • •
Więcej o książce Siódemka Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Siódemka w naszej księgarni internetowej