Siódemka [fragment 4]

Ziemowit Szczerek

Westchnąłeś i po raz kolejny przekląłeś pierdolone eliksiry.

W korytarzu przed tobą pojawił się Bolesław Chrobry. Jak z banknotu dwudziestozłotowego.

Przekląłeś eliksiry ponownie.

Chrobry bez słowa rzucił się na ciebie, ino wąs mu powiewał, strzeliłeś (AMMO: 16) i pudło, bo Chrobry był cwańszy od Mieszka: padł na ziemię, gdy tylko podniosłeś rękę, i wykonując zwinny gest, zatoczył wyprężoną stopą półkole, podcinając ci nogę. Zachwiałeś się, ale oparłeś o ścianę, i ledwo, ledwo utrzymałeś pion.

„Chrobry, Chrobry” – pomyślałeś. „Chrobry, ty chuju, ty chuju ciemny, buraku zapyziały, po tacieś państwo odziedziczył, a tatko dziedzinę podbijali, tak samo jak mafia zagarnia kolejne interesy pod ochronę, a potem ją ochrzcili, czyli zalegalizowali w myśl ówcześnie panującego prawa”.

– A zmilczałbyś! – krzyknął Chrobry, ciągle na ziemi, wierzgając nadal i próbując cię kopnąć. – Iam król twóy, chamie!
– Sameś cham! Jak i wszyscy inni, tylko tyś po prostu, jak i twój ojciec, bandzior, łorlord!
– Wszytcy tak robili – powiedział Chrobry niby pojednawczo, a zza pleców, widziałeś, sztyletu dobywał. – No, taka cena była za ochronę, tak to wyglądało na całym świecie, iżby kmiecia chto inny nie doiechał.
– A co to była dla kmiecia za różnica – spytałeś – kto go dojechał?
– Żadna – przyznał Chrobry, próbując cię żgnąć sztyletem od dołu, ale nie trafił, bo uskoczyłeś. – No to co, mielim sami jedni w Europie niezorganizowani ostać? To coś ty – głupi? Doli nie znasz?
– No ale jacy „my”? – zapytałeś, w sumie bez wściekłości, bo za cóż się, faktycznie, na Bolesława miałeś wściekać. – To „my” to przypadek.
– No tak – przytaknął Chrobry, kiwając się jak bramkarz w bramce i obserwując, z której tu strony lepiej ci przyjebać. Odrzucił sztylet, teraz Szczerbiec miał w dłoni, nawet nie widziałeś, kiedy go wyjął. – O co ciebie właściwie idzie, mów mie natemieście, coś się do mnie przyiebał. – I dokonał wypadu zgrabnego, i ci Szczerbcem w łeb przychrzanił, iście po królewsku, szczęście miałeś, zaiste, że płazem. Aż ci gwiazdy przed oczami zatańczyły.

W lewym górnym rogu twojego pola widzenia pojawiła się czerwona kreska i napis life. I natychmiast skróciła się o kawałeczek.

Zakląłeś.

– No bo gdyby nie ty i twój tata – powiedziałeś, ale mocno niepewnie – toby może jakaś ciekawsza organizacja nas pod ochronę wzięła, a nie ta, która potem stała się Polską.
– Oć, zdrayca! – ryknął Chrobry. – Trza ci urwać yayca!

Wystrzeliłeś jeszcze raz (AMMO: 15), tym razem prosto w głowę, aż mu się krwawo rozbryznęła, i korona przez chwilę zawisła w pustce, a potem upadła razem z bezwładnym, rozkawałkowanym ciałem na ziemię. Ciap, ciap – spadały kawałki.

– Zdrayco, zdrayco – powiedziałeś. – Tylko dlatego „zdrayco”, że to twoje władztwo mafijne zostało uświęcone i zmitologizowane. A idźże… A poza tym to tyś się mię przyyebał, a nie ja ciebie.

Wyjąłeś z kieszeni nowy magazynek i wymieniłeś naboje. W ostatniej chwili, bo oto z korytarza wyszedł Mieszko II Lambert, groźnie zęby szczerząc.

Wywróciłeś oczami.

„Ilu tam jeszcze było tych królów i ważniejszych książąt?” – zastanowiłeś się, myśląc, czy ci kul starczy.

Gdzie tam. Na samych Piastów ci zabraknie, pomyślałeś. Jagiellonów będziesz musiał już z dyńki ciąć, nie wspominając o elekcyjnych. A jak jeszcze prezydenci dojdą i przewodniczący Rady Państwa PRL! Trzeba się stąd jakoś zwinąć.

Ale Mieszko II Lambert – brodaty, w tej swojej dziwacznej koronie na głowie przypominającej plażowy parawan – już miecz wyciągał. Przypomniałeś sobie o tym, jak paskudnie go Czesi kiedyś okaleczyli, i ci się smutno zrobiło.

– Kto będzie po tobie? – spytałeś, licząc w myślach te naboje. – Bezprym się liczy za kolejnego władcę, czy od razu Odnowiciel?
– Bezprym-Srezprym! – ryknął, rzucając się na ciebie. – Bezpysk po mnie będzie, bo zaraz cię ta bez pysk mieczem tnę!

Strzeliłeś. AMMO: 14. Rozpadł się Mieszko II Lambert na kawałki. Poszedłeś przed siebie.

„Szlag – pomyślałeś sobie – może trzeba zapić czymś te eliksiry. Jakąś wódką… Tak dalej być nie może”. Przecież ty musisz dojechać do Warszawy, przecież ty masz jutro ważne spotkanie…

Zza rogu wyszedł Kazimierz Odnowiciel, jednak nie Bezprym. Wiedziałeś już, że najwyraźniej są tu tylko ci, których namalował Matejko.

Strzał. AMMO: 13.

Poszedłeś dalej, świecąc sobie latarką, ciągle to samo, wykładzina, tapeta udająca kamień, światełko twojej komórki słabo mrok rozświetlające. Rozglądałeś się, skąd tu może na ciebie wyskoczyć Bolesław Śmiały – ten to dopiero, myślałeś, może szkód narobić, jak sam Chrobry, a może i gorzej, i nagle – nagle – wąski korytarz się skończył.

Trafiłeś do wielkiej, wielgachnej sali. Twoja latarka, która do tej pory wydobywała z mroku czerwony chodnik i obie ściany, teraz oświetlała tylko parkiet. Zmartwiałeś z przerażenia, bo przeczuwałeś, co się stanie za chwilę. Podniosłeś latarkę do góry, oświetlając większy obszar pomieszczenia – i aż ślinę przełknąłeś głośno. Byli tu wszyscy.

Stali wokół ciebie, dzierżąc w dłoniach szable, miecze, szpady, nadziaki, buławy – a nawet berła, bo i berłem można przyjebać. Cały poczet królów i książąt polskich, a wszyscy jak przez Matejkę malowani.

– Gotuj się, acan, gotuj! – ryknął król Jan III Sobieski, najbardziej, widać, krewki, i natarł na ciebie niby tur rozjuszony. Ciął cię augustówką z całej siły w obojczyk i jego cios, teoretycznie, powinien odrąbać ci ramię, ale zamiast tego tylko czerwona kreska z napisem life skróciła się o połowę. Wystrzeliłeś prawie na oślep (AMMO: 12) i zobaczyłeś, jak twój strzał zmiata z nóg nie Sobieskiego, ale stojącego za nim Michała Korybuta Wiśniowieckiego, nalanoustego i grubopyskiego.

„No i po coś się, Michał – pomyślałeś – pakował w tę całą imprezę, jeśli się nie nadajesz”.

Króle tymczasem jak zombie jakie kłębiły się wokół ciebie, charcząc, dysząc i popluwając od czasu do czasu pod nogi, ale jakoś hurtem nie atakując. Twoja latarka w komórce wyciągała z mroku ich złe twarze: Łokietek wąsaty, Kazimir Rex o twarzy brodacza sprośnego, Stanisław Poniatowski, ładny chłopaczek, ale okiem złym k’tobie łyskający, Zygmunt Stary, wcale nie taki stary, za to z nożem w zębach, mieczem w jednym ręku, a berłem ciężkim w drugim, a za nimi inni, gdzieś tam ci Walezy mignął, gdzieś tam Jan Kazimierz, Sobieskiego nie widziałeś, w mroku się czaił, bestia, poza zasięgiem światła, czekałeś więc na atak, niespokojnie rozglądając się dookoła.

– No i coście się do mnie przyjebali wasze królewskie moście – powiedziałeś głośno. – Ja chcę tylko wyjść z budynku, w którym raczycie straszyć. Jak Elvis. Elvis, który has left the building. Ja mam jutro ważne spotkanie w Warszawie.

• • •

CZYTAJ POPRZEDNI FRAGMENT

CZYTAJ NASTĘPNY FRAGMENT

• • •

Ziemowit Szczerek – dziennikarz, współpracuje z „Polityką”, „Ha!artem” i „Nową Europą Wschodnią”, autor książek pt. Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian (Korporacja Ha!art), Rzeczpospolita Zwycięska (Znak), współautor zbioru opowiadań Paczka radomskich. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Laureat Paszportu „Polityki” 2013 za książkę Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, książka nominowana była również w 2014 roku do nagród Nike i Angelus.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Siódemka Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Siódemka w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information